Wróć do listy artykułów

Krzysztof Chrząstek

Poznać uduchowionego po wyglądzie jego

Wielu osobom się wydaje, że osiągnęli wysoki stopień rozwoju duchowego. Że ich dusza poprzez ciało emanuje boską energią, blaskiem czystego światła, miłością i spokojem. Niektórym osobom wydaje się, że znają takie osoby. Po części mają rację. Po części każdy z nas jest w pełni boski. Brzmi jak paradoks, ale tak jest istotnie – po części każdy z nas jest już tu i teraz w pełni boski.

Kiedyś przyszła mi myśl, jak można by sprawdzić – również tych uważanych za największych mistrzów duchowych – czym naprawdę emanują i co urzeczywistnili. Dotyczy to zarówno takich osób, jak Jagadguru, Sai Baba, Vishwananda czy Matka Meera. Podałem te osoby przykładowo, bo naprawdę przekazują sporo mądrości duchowej i życiowej, ale chodzi o to, że mogłyby to zrobić wszystkie osoby – te bardzo znane, te mniej znane i te uwielbiane przez Ciebie. Otóż wystarczy, aby taka osoba choć raz w roku ubrała się w podkoszulek i wytarte dżinsy. Dodatkowo niech obetnie włosy na krótko – np. 2 cm, ogoli się, jeżeli ma długą brodę lub inny zarost na twarzy. A potem niech się przejdzie po rynku jakiegoś miasta, najlepiej położonego w innym kręgu kulturowym czy państwie z którego się wywodzą. Może to być Paryż czy chociażby Wrocław. Oczywiście w lecie, gdy jest ciepło:). Moje przeczucie mówi mi, że niewiele osób zwróciłoby wtedy na nie uwagę. Być może na niektóre osoby nikt by nie zareagował. O ile oczywiście szły by normalnie, a nie podskakiwały i śpiewały mantry albo mówiły o swoich objawieniach. To oczywiście nieco przewrotny przykład, bo tak naprawdę często reagujemy na to, co mamy w sobie, co urzeczywistniliśmy lub co mamy do uzdrowienia. Zatem można komuś spoglądać w oczy i nie spostrzec jakiejś jego cechy czy umiejętności, jeżeli się na nią nie otworzyliśmy w swoim życiu.

Często osoby, które planują być nauczycielami duchowymi, pełnić rolę guru przyjmują takie ciało, które idealnie pasuje do wzorców kulturowych i religijnych obrazu idealnego mistrza duchowego. Są to zwłaszcza wydatne brzuchy mające świadczyć o zasobności i sile. Poza tym nadal od tysięcy lat modne są długie włosy i majestatyczne brody. Sporadycznie zdarzają się przesadnie chudzi nauczyciele, którzy naśladują wzorzec idealnego ascety oderwanego od trosk o ciało i materię. A skoro odróżniają się dzięki swoim cechom fizycznym czy ubioru, to chcą być zauważeni. Często również właśnie poprzez to ubranie czy fizyczne cechy utożsamiane z nauczycielem duchowym a nie tylko poprzez nauki czy głoszone poglądy. Na przykład Osho chodził w odświętnej, często bogato zdobionej szacie i czapce. Sai Baba ma wydatne afro i pomarańczową szatę. Dlaczego niewielu potrafi odnaleźć swój własny, wolny od naleciałości kultury czy religii styl? A może po prostu dla tego co robią to im wydatnie pomaga. Są dopasowani do swojego otoczenia i tego jak inni postrzegają osobę uduchowioną. Te cechy – ubiór, fryzura są ich znakiem rozpoznawczym, ale również komunikatem mówiącym, iż zajmuje się duchowością.

Niestety – choć mówi się, że nie szata zdobi człowieka i dobrze o tym wiemy, to często reagujemy właśnie bardziej na te ozdobniki ciała czy duszy w rodzaju ubrań, dostojnych szat, długich, lekko falujących włosów guru czy dostojnych bród. Wystarczy chociażby obejrzeć sobie filmik z młodym Vishwanandą, jak wysiada na lotnisku w USA podczas swej pierwszej tam wizyty. Czeka na niego kilkanaście osób odzianych w rytualne szaty hinduskie, grają na bębenkach, mają koraliki. A tu nagle pojawia się przed nimi miły, uśmiechnięty chłopak z kitką, w podkoszulce z tego co pamiętam i z reklamówką w dłoni. Fajny widok, fajne zestawienie. Chyba trochę byli zdziwieni. A potem, gdy już było oficjalne spotkanie wyglądał zupełnie inaczej. Właśnie dostojnie, bardziej bosko. Zatem szata zdobi człowieka, również tego religijnego lub duchowego, ale na pewno nie jest najważniejsza.

Reagujemy na otoczkę kulturową czy religijną. Ma to pewien sens, bo skoro można, to warto dbać o swoje ciało, wygląd i schludność. Piękne ubrania i rzeczy są też boskimi darami. Dają wyraz szacunku zarówno do siebie samego, jak i dla innych osób, z którymi się stykamy.
Czasem dają one poczucie, że mamy do czynienia z uznanym autorytetem. Wielu pewnie czytając to będzie się zarzekać, że oni mają inaczej. Inaczej w czym? Zanim zaczniesz cokolwiek pisać czy odpowiadać, próbując polemizować z tą myślą, którą tu zaznaczam, warto się zastanowić, dlaczego uważamy kogoś w jakiejś dziedzinie za autorytet. A potem się zastanów, jakbyś zareagował na wykład duchowy, gdyby Twój ulubiony mistrz wygłaszał go, nie tak jak zwykle w swoim szramie czy świątyni otoczony tłumem wielbicieli i w girlandach kwiatów a na przykład nieogolony, w wyciągniętym, dziurawym swetrze, siorbiąc zupę w barze mlecznym. Jakbyś zareagował? Przecież mądrość duchowa byłaby ta sama, więc o co chodzi?

Tutaj warto nadmienić, że wiele osób ze środowiska zainteresowanego rozwojem duchowym ma wzorce ascetyzmu, które przekładają się na to, że przyzwyczaili się w poprzednich życiach nosić niedbałe, dziurawe lub bardzo stare, często brudne i brzydko pachnące ubranie. Tamte życia jednak mają już za sobą – w tym mają inną osobowość i mogą też popracować nad niepotrzebnymi przywiązankami. Piękna forma i dbałość o czystość są ważne. Nie można mówić o duchowej czystości i nosić łachmany. To znaczy można, ale to tak, jakby nauczać o higienie z brudem za paznokciami. To się oczywiście czasem może zdarzyć. Są różne sytuacje w życiu. Ale warto zadbać, aby taka postawa nie stała się trwałą tendencją. Z drugiej strony nie trzeba nosić zaraz szat kąpiących złotem, choć ja np. lubię ten kolor. Wystarczy zwykłe, ładne, skromne, czyste i schludne ubranie.
Równocześnie jednak wyraźnie widać, że wzorce ascetyzmu czy uciekania od świata w duchowość i tylko nią się zajmowanie przechodzą do przeszłości. Dziś coraz więcej osób rozumie i chce żyć wygodnie, bezpiecznie, bogato i dostatnio, otoczeni szacunkiem i przyjaznymi ludźmi już tu i teraz w świecie materialnym. To jest dobre. I możliwe.

Wpasowywanie się swoim wyglądem we wzorzec „świętego mędrca” można porównać do każdej innej subkultury, która rządzi się swoimi prawami i kanonami mody. Można w pewnym sensie mówić o modzie duchowej:). Jednak warto tu rozgraniczyć osoby, które świadomie noszą jakieś szaty i znaki – np. OM od tych, którzy co prawda noszą takie znaki na koszulkach, ale na pytanie: „co to?” – odpowiadają – to takie coś hinduskie. Jedni noszą coś świadomie i z potrzeby ducha czy też umysłu inni dlatego, że „to ładne”, albo widzieli kogoś w telewizji, kto nosił podobne.

Jeżeli interesujesz się duchowością i zauważasz w sobie fizyczne cechy guru – masz znaczący brzuch, długie włosy, brodę, albo chodzisz w hinduskich szatach, obwieszony koralikami choć mieszkasz w Europie, to myślę, iż warto się zastanowić, po co to robisz. Do czego jest Ci to potrzebne? Co przez to chcesz uzyskać? Dlaczego uważasz, że bez tych cech, atrybutów to się może nie udać? Na kim chcesz wywrzeć wrażenie? Kogo chcesz poinformować o swych zainteresowaniach? Co ma to dać Tobie? Czego Ci jeszcze brakuje i z czym się identyfikujesz, że nadal przejawiasz te cechy?

Często osoby bezwiednie kopiują wygląd lub zainteresowania, które były im bliskie w niedawnych lub ważnych dla nich wcieleniach ich duszy. Po prostu to lubią i znają. Z tym się czują bezpiecznie i dobrze. To rozpoznają jako naturalne.

Rzadko się zdarzają się osoby, które nie nawiązują do tych motywów wyglądu – podążające drogą środka, wyglądające „normalnie” i nie rzucające się w oczy. Takie, które nie identyfikują się nie tylko swoimi poglądami, ale również wyglądem czy ubiorem z określonym nurtem religijnym, kulturą czy normą społeczną. Bo niektórzy nauczyciele ubierają się np. w garnitur na oficjalne spotkania czy odczyty.

Tak naprawdę, podobnie jak tysiące lat temu dobro można poznać po dobru, po sercu, po uśmiechu i życzliwości. Choć czasem, aby nas głęboko poruszyć wyżej rozwinięta osoba może zachować się szorstko. Ale to znowu są głównie nasze intencje, która Ona nam pokazuje. Choć nie musi. Może tylko promieniować i co ważniejsze – żyć w dobrej, pozytywnej energii, która z niej emanuje i uzdrawia, przemienia to z czym się zetknie i tych, którzy są chociaż trochę na to otwarci. Ważne jest również zaznaczenie pewnej kwestii – pewne osoby przejawiają pewne boskie wartości i idee werbalnie – głoszą je. Te osoby mogą być czasem dobrymi nauczycielami. Część osób deklaruje i praktykuje – czyli przenosi do codziennego życia te idee i wartości – to mistrzowie duchowi. I jeszcze osoby, które niczego już nie głoszą, nie deklarują ale pokazują swoim codziennym przykładem, postępowaniem, działaniem to co głoszą – to święci.

Jest taka opowieść mówiąca o tym, jak ktoś w klasztorze widział świętego. Podobno zjawił się tam, bo w zborze wielokrotnie dochodziło do sprzeczek i utarczek. Wszyscy się ucieszyli, że Bóg przysłał im tego szlachetnego mędrca, aby pomógł im – tak myśleli – rozwiązać ich problemy. Szukano go, ale nie znaleziono. Ale podobno ktoś powiedział, że dlatego go nie odszukano, bo przebrał się za jednego ze współbraci. Odtąd mnisi zwracali na siebie baczną uwagę, odnosili się do siebie z większą miłością i dobrodusznością. W końcu ten prawdziwy święty mógł być przebrany za brata furtiana czy ogrodnika albo kucharza czy sprzątającego kościół. Wszyscy stali się dla siebie milsi i niebawem zapomniano o niesnaskach, o których było kiedyś głośno nawet w najbliższej okolicy. Świętego nie odnaleziono. I tylko nie wiedzieć czemu, brat Stefan, który podobno pierwszy widział świętego, to gdy teraz przyglądał się z jakim szacunkiem obchodzą się ze sobą bracia zakonni, to uśmiechał się często tajemniczo i znikał w ogrodzie, ledwo powstrzymując się od śmiechu. A głos miał donośny. Śpiewał od lat w chórze. Ale jak to się mówi, to już historia na inną opowieść.

artykuł ukazał się w piśmie “Wegetariański Świat” nr 5-6 (12) maj – czerwiec 2010

 
Krzysztof Chrząstek - zdjęcie
  Krzysztof Chrząstek: