Krzysztof Chrząstek

Bóg jest niewierzący

Już widzę, jak z zaciekawieniem lub oburzeniem kliknąłeś na przeczytany właśnie tytuł, aby zobaczyć, co takiego powypisywał tutaj jakiś człowiek. A że akurat tym kimś jestem Ja, witam Cię serdecznie.

Tak – to prawda – Bóg jest niewierzący. Oczywiście możesz pomyśleć, że pewnie ja jestem niewierzący. A skoro jestem, to i zapewne nie wierzę w Boga (najlepiej Ojca Wszechmogącego w Trójcy Jedynego). Dlatego byłem w stanie napisać taką wierutną nieprawdę!

No dobra – nie będę przeciągał. Jak zwykle – sprawa jest bardzo prosta. Bóg nie wierzy w nic. ON tego nie „musi”. ON…WIE. I to Wie wszystko z całą, absolutną pewnością. I możnaby tu się zastanawiać, czy wie naprawdę wszystko. Bo skoro wie tak naprawdę wszystko, to…gdzie jest wolna wola (nie za duży przeskok myślowy?). Na ten temat na razie nie będę się wypowiadał. Może ktoś, kto ten temat naprawdę czuje, napisze coś o tym. Nawet WIEM, kto by mógł. Ale czy będzie CHCIAŁ?

Wracając do tematu…Wyraźnie widać, że przechodzimy obecnie od stanu, w którym „w coś wierzymy”, do stanu, w którym to, w co wierzyliśmy staje się dla nas „namacalnym” faktem – pewną wiedzą, albo też po prostu odrzucamy jakieś wierzenie jako nieprawdziwe (Mówię tu o nas jako o całej ludzkości. A szczególnie o tych, którzy chcą dociec prawdy o sobie i świecie, w który żyją). Wszak co to za korzyść z wypełniania rytuałów, które są często „powielaniem nieprawdy”, albo tylko jej wycinkiem. To prawda, że często rytuały są piękne, zajmujące, dają poczucie przynależności, wspólnoty. Tylko ileż można tkwić w takim samym poziomie świadomości?
No cóż – nie żyjemy w próżni. Po uświadomieniu sobie pewnych faktów lub zwiększeniu zasobu informacji, mamy nowe postawy – np. ja jakiś czas temu przestałem chodzić do kościoła na msze, choć lubię np. czasem wejść do katedry. Przestało mi to służyć po prostu. Jestem wdzięczny naszej religii za to, że doprowadziła mnie do tego etapu wiary-wiedzy. Uważam, że religijność rytualna (nabożeństwa, świętowanie w kółko tych samych świąt) jest szkołą średnią rozwoju duchowego. Niektórym to może odpowiadać. Mi przestało. I wcale nie radzę nikomu, aby z dnia na dzień przestali chodzić na msze, wielbić naszych świętych czy się spowiadać. Daleki również jestem od tego, żeby ostentacyjnie pokazywać innym, że ja oto już się nie zajmuję takimi sprawami. Jeśli to wam odpowiada, to dobrze. Po prostu idziecie swoją drogą. Kto idzie, nie stoi. A jeśli stoi, to niech nie namawia tego, który już zaczął „truchtać” do tego, aby postępował jak oni. Bo to jest czasami męczące. Choć zdaję sobie sprawę, że takie osoby mogą tego nie pojąć. A że zmiany w świecie fizycznym nie idą tak szybko, jak w umyśle, trzeba „przetrwać” okres przejściowy. To jest czasami trudne, bo nie wszystko układa się tak, jakbyśmy chcieli. Chcemy już lepszego, ale stare ciągnie jeszcze na swoją stronę.
Zastanawiam się również, jak to jest, że ludzie nie „widzą” męki, jaką przechodził Jezus w kontakcie z kapłanami – przedstawicielami ówczesnego Kościoła? Jak to się stało, że nie chcą zobaczyć, że On w zasadzie to „zburzył” ten kościół. Budował na innej świadomości. I czasami mam ochotę zapytać – czy Jezus chodził do kościoła? A jeśli już to czy po to, by słuchać nauk? I myślę, że owszem, ale raczej w klasztorach indyjskich, gdzie uczył się wewnętrznych prawd – wiedzy, jaką ujrzeli i pojęli Mistrzowie Istnienia. Jezus znał doskonale pisma i chciał sobą zaświadczyć, jaką prawdę chcieli wyrazić (świadomie lub nie) ich autorzy. Wskazywał na Słońce – Boga w nas, a większość współczesnych JEGO wyznawców wpatrzona jest (zapewne i ze mną) w jego wskazujący palec. Cóż daje takie naśladownictwo Chrystusa? (Mała refleksja: czasami słysząc wypowiedzi przedstawicieli kościoła, mam wrażenie, że czytają literaturę ezoteryczną, również wspomniane tu wszystkie dzieła, ale utożsamiają świadomość Chrystusa tylko z Jedynym – Tym Jezusem).
Cenię, szanuję i podziwiam Sathya Sai Babę. Jest moim Mistrzem – nie jedynym zresztą (choć nie we wszystkim chcę Go naśladować). Jestem Mu głęboko wdzięczny za pomoc. Ale np. nie ciągnie mnie do tego, aby zapoznawać się z literaturą indyjską typu Mahabharata itp. Po pierwsze – są to grube dzieła, po drugie – nie ma się co czarować – nie zrozumiałbym ich prawdziwego znaczenia. Wystarczają mi omówienia Wielkich Nauczycieli, którzy w swych naukach czy opowieściach nawiązują do wszystkich Wielkich Dzieł Duchowych Indii czy świata i przedstawionych tam mądrości. Wykładnia np. biblii z książki „Magia wiary” jest naprawdę wspaniała. Właściwie, to sama okładka mówi wszystko.

Od niedawna wiem – dotarło to do mnie wreszcie w całej swej pełni i prawdzie, że tak naprawdę liczy się „wychowanie” swej własnej podświadomości. Bez tego, będzie nas ona wodziła za nos. Będą się uruchamiały programy, których nie jesteśmy w pełni świadomi. Liczy się zatem prawie wyłącznie praca z własnym umysłem. On może nas doprowadzić do tego, czego pragniemy. Oczywiście – przy takiej pracy otwieram się na wszystko co najlepsze i uwalniam od ograniczeń czy pułapek relacji karmicznych.

To prawda, że nie wszyscy możemy już teraz korzystać z możliwości, jakie daje nam rozwój współczesnej myśli, duchowości czy technologii, ale to nie oznacza, że to nie istnieje. A skoro istniej, to można z tego skorzystać. Oczywiście nie wszyscy czują potrzebę czy chęć rozwoju. Ale myślę, że z czasem dojdzie do tego, że nawet Ci, którzy nie będą wewnętrznie dostrojeni do pomyślności, obfitości i bogactwa, również będą mieli wszystko, co będą chcieli. Po prostu reszta społeczeństwa im to umożliwi. Rozwinie się wiedza na temat duchowości, wykorzystania bogactw naturalnych, użytkowania ziemi.

Ale ze mnie fantasta!? Jakież jednak to przyjemna wizja. A przecież przyszłość ma być przyjemna, dostatnia i piękna! Tylko dla „nas” czy dla wszystkich? Jeśli rozpatrzymy Ziemię jako „organizm”, stanie się jasne, że jej „ciało” nie może mieć chorych miejsc – nie może mieć chorych „płuc” – Ameryki czy „nerek” – Afryki. Myślę, że ta wiedza się upowszechni. Ile to zajmie lat? Tyle ile zajmie zmiana świadomości. Tyle ile zajmie zrozumienie prawdziwej wiedzy na temat rozwoju i duchowości. Tyle, ile zajmie zrozumienie, że wszyscy jesteśmy we wzajemnej relacji ze sobą. A skoro już mamy wystarczająco wiele, aby wszystkim żyło się dostatnio, to po co jeszcze „pracować”? Wiem, że takie wnioski mogą być przyczyną „pewnego stylu życia”, jaki „kiedyś” (poprzednie wcielenia) prowadziłem. Ale czy nie ma w tym odrobiny prawdy?

Większość osób współczesnych deklaruje, że…szybko się uczą, są gotowe na zmiany, elastyczne, mobilne i dyspozycyjne (24h/dobę/7dni w tyg./365(6) w roku – i tylko jeszcze nie wiedzą, ile lat w życiu). Ale to nie jest prawda. Mówią tak, bo nie chcą „wychylać się” ponad owładniętych pewnym rodzajem manii ludzi. „Czy nadal robiłbyś to, co teraz robisz, gdybyś miał na koncie milion dolarów?” Znamy to pytanie. Myślę, że przy takich zasobach naprawdę robilibyśmy już TERAZ to, czego potrzebujemy. I wcale nie myślę, że nagle wszyscy nic by nie robili. Jak świadczą badania w szkołach dla trudnych dzieci (nie pamiętam dokładnie źródła – chyba w Wielkiej Brytanii), po okresie luzu i obijania się, prawie wszystkie dzieci garną się do różnego rodzaju działań. I wcale nie musi to być wybijanie szyb. Bo często jest to właśnie wołaniem mającym zwrócić uwagę na to, że oni nie chcą tak żyć, że chcą zmian, ale – nie wiedzą jak to zrobić bez utraty swojej chojrackości. No i – jestem świadomy, że niektórzy naprawdę lubią zadymy, ale może…patrz zdanie wcześniej.

A miało być o wiedzy. No dobrze…
Aby nauczyć się czegoś nowego, dobrze jest przygotować się na weryfikację swych wiadomości i umieć bezboleśnie oduczać się tego, w co już nie wierzymy lub wiemy, że jest inne, niż dotychczas myśleliśmy. Ba – mogę powiedzieć, że do pewnego stopnia współczesne uczenie się polega głównie na oduczaniu się. Nie jest to wcale łatwe, zwłaszcza, jeżeli żyje się wśród osób, które są bardzo mocne (tak jak my kiedyś) przywiązane do starych „prawd”, które okazują się być jedynie pobożnymi (a jakże!) życzeniami i zbiorami legend. I biada temu, kto im o tym powie pierwszy! Zauważyłem również, że można od dłuższego czasu słyszeć o pewnych faktach, ale ich nie przyjmować. Po prostu zgodzenie się np. na to, że Papież nie musi być największym autorytetem w sprawach wiary, przekracza ich obecne wyobrażenie. I wcale nie zamierzam nikogo przekonywać. Po prostu wiem, że „przyswojenie” sobie nowego podejścia do delikatnych spraw wiary jest trudne i może wywołać długotrwały zamęt. Zwłaszcza, że pokutuje (znakomite określenie;) przekonanie, że o wierze, rodzinie i pieniądzach się nie rozmawia. I wcale nie tyczy się to tylko osób nierozwijających się duchowo. Te rozwijające się też mogą nas „zaginać” różnymi wyobrażeniami. Np. pewna osoba, gdy rozmawialiśmy o karmie wspomniała, że dopiero, gdy spotka się z każdym, komu uczyniła coś złego twarzą w twarz, będzie mogła naprawić swoje czyny – wyrównać krzywdy, które spowodowała. Ciekawy to pogląd, zgodny z niektórymi wykładniami prawa karmy, ale mnie nie przekonuje. Bo czuję, że m u s i być szybsza metoda na uwolnienie się od przymusowego powracania w stare relacje, które nie służą rozwojowi. Bo taka naprawa może zająć miliony lat! Ba – mam przeczucie, że to się może stać w ułamku sekundy. Ale trochę się tego boję. Czasami mam takie momenty – patrzę na świat, czuję jakoś tak szerzej i jaśniej i dziwię się, co to jest i … boję się pójść w nieznane. Obawiam się o stan swoich zmysłów. Być może związane jest to z tymi wszystkimi stygmatykami i ich cieriętniczymi ekstazami uznawanymi za objaw kontaktu z Bogiem. I takim poglądom mówię właśnie: idźcie „Z Bogiem”. Nie mówię, że Te Istoty nie były (są) w kontakcie z Bogiem. Po prostu uważam, że mogą to robić w znacznie przyjemniejszy sposób. Czego i im i sobie i każdemu życzę!

Nie będę tu udawał jakiegoś wielkiego guru. W tej chwili jeszcze w wiele prawd „muszę” wierzyć, bo…nie mam rozwiniętych – uruchomionych zdolności nadzmysłowych. Ale czuję, że mogę je rozwinąć i że tak się stanie, choć co najmniej dwie osoby mówiły mi, że …(to jedna z nich) nie będę się zajmował tym, czym On (numerologia, radiestezja i chyba bioterapia; nawiasem mówiąc zastanawiam się czy to nie było takie mówienie mające na celu „zlikwidować konkurencję” z któregoś tam wcielenia. Ale to tylko taka refleksja, bo ten człowiek mi pomógł dawno dawno temu w początkach mojego procesu samopoznania). Drugi z nich (nie mniej znany) powiedział, że dobrze będzie, jak na ścieżkę duchową wejdę około czterdziestki. Ciekawe, co miał na myśli, bo na ścieżce chyba już jestem. Ale mógł tu zadziałać typowo polski mechanizm: „Co, ja nie wejdę na duchową ścieżkę...”. Z pewnością zaniedbałem wiele innych spraw – typowo „ziemskich”. Ale w pewnym momencie dałem sobie „luz”. Po prostu uznałem, że dany mi od pewnego okresu czas mam spożytkować właśnie na ułożenie w swym umyśle wiadomości duchowych.

W ogóle czuję, że „przekroczyłem” swój plan życiowy na to wcielenie. I nie wiem czy się z tego tak do końca cieszyć, bo miałem mieć dobrą żonę i dwójkę dzieci (zapewnienia jasnowidza i dwóch czytaczy z ręki). Czyli tradycyjny wzorzec szczęśliwego mężczyzny. Ale ten obraz gdzieś poza mną. Rozwiał się, a jego miejsce zajęły inne sprawy…czytanie książek „rozwojowych”, próba zrozumienia siebie i tego skąd się biorą ((dzieci;) gdy czytałem ten tekst po raz któryś z rzędu, aż mnie korciło, żeby to dodać;) w moim życiu takie, a nie inne sytuacje. Tylko czasem nachodzi mnie taka myśl…no i po co było się tyle modlić w dzieciństwie? Masz czego chciałeś!;)

Widocznie ktoś „tam na górze” zadecydował, że ten Ziemianin „ma szansę” przepracować niekorzystne wzorce już w tym wcieleniu. Trzeba mu tylko stworzyć odpowiednie warunki. No i mam ten swój „raj”.

Kiedyś bardzo nieufnie podchodziłem do „gromadzenia” wiedzy w głowie. Jakoś tak „od zawsze” czułem, że nie na tym polega ani nauka, ani rozwój umysłowy, ani też mądrość. Bo co to za sztuka (tak kombinowałem) nauczyć się z jakiejś książki czegoś i potem to wyrecytować. Toż to prawie głupota. Może dlatego, jeżeli coś rozumiałem, to już się tego nie uczyłem. A jeśli długo nie mogłem zrozumieć lub zapamiętać, to myślałem, że…widocznie nie jest mi to potrzebne. Sztuką dla mnie było samodzielne dojście do rozwiązania jakiegoś problemu.

Jest taka opowieść, która mi się podoba. Otóż Oświecony Mistrz spisywał przez ostatnie lata swego życia wszystkie wskazówki bardzo potrzebne do tego, aby uczniowie łatwo i szybko mogli osiągnąć urzeczywistnienie. Przed śmiercią – siedząc przy ognisku ze swym Najlepszym uczniem i spadkobiercą Jego szkoły, pełen radości i powagi podał mu tę grubą księgę. Ten nie czytając jej, wrzucił ją do ognia. Na to mistrz zakrzyknął – Co za głupstwa czynisz!, Na co ten odparł – Co za głupstwa mówisz!

Kiedyś miałem takie przeczucie, że jestem jak czysta biała kartka papieru, którą zabrudzają wszelkie wiadomości, których wymagano ode mnie w szkole. Jakoś podświadomie, tak teraz myślę, czułem, że to zdobywanie informacji nie prowadzi mnie do rozwoju w sensie poznania prawdy o świecie i sobie. Ciekawe jest również i to, że kupiłem chyba pierwszy numer pisma Weda (Veda?), jakie ukazało się w Polsce. Ba – po kilku latach kupiłem wahadełko. Ale i wtedy nie wszedłem w to głębiej. Chyba Bóg czuwał nade mną i zaoszczędził mi wtedy wejścia w coś nieprzemyślanego, powierzchownie. Zaoszczędzone mi było również, jak sądzę, wiele niepotrzebnych nauk, inicjacji i błędnych praktyk. Dzięki temu mogę teraz rozwijać się z mniejszym zamieszaniem w umyśle.

Pewnie z opisanego powyżej podejścia do wiedzy wynika to, że z matematyki w szkole średniej pamiętam (no bez przesady, choć – kto wie;) tylko dwa zadania. Oba na myślenie, choć, jak się ktoś „uprze” (nie wiem, po co), to wszystko dokładnie sobie wyliczy. Jego sprawa.
Pierwsze zadanie jest następujące – jaką grubość będzie miała kartka papieru złożona na pół pięćdziesiąt razy.

Pytanie drugie jest ciekawsze – jaką grubość będzie miała piramida złożona z tysiąca kartek mających następujące cechy: pierwsza kartka ma grubość 1 cm, druga ma grubość połowy pierwszej, trzecia połowę drugiej itd. I odgadłem tę zagadkę od razu – spontanicznie. Ale nie powiedziałem na głos rozwiązania, bo był we mnie program (jeszcze z podstawówki, gdy zauważałem inne rozwiązania niż wypisywane na tablicy i chwalone przez „Panią”) „stary – no co ty – myślisz, że to prawda? Kto cię będzie słuchał? Co ciekawe – „piątkowi” mieli z tym problemik. A może też nie chciało im się zajmować taką łatwizną?

Chętnie usłyszę wasze odpowiedzi. Zwłaszcza, że jak widać, jest na stronie wielu ścisłowców. Ale mam na was maleńkiego „Haka”. Rozwiążcie trzecią zagadkę. Ja odgadłem ją jako pierwszy i chyba jedyny (ale się chwali!) z iluś tam grup, bo było to na języku angielskim. (No cóż – dlaczego ostatnie moje sukcesy były tak dawno?)
Oto ona: Co jest takie duże jak słoń, ale nic nie waży?

Czekam na wszystkie odpowiedzi. A- nagrodą niech będzie…Możliwość ufundowania mi turnusu wczasów u Leszka Żądło (lub inne propozycje – bo artykuł ten pisany był ponad miesiąc temu, więc się trochę to zdezaktualizowało). Korzyści będą obopólne – Ty się wykażesz, ja pojadę ;);) ;)!!!

Aha – dlaczego tyle takich „niepoważnych” zagadek? No cóż – po tylu wcieleniach strasznie poważnych (i pewnie durnowatych) inicjacji (jak przypuszczam) w „wiedzę”, można sobie trochę pożartować na „ścieżce”. Zwłaszcza, że jest taka opowiastka o tym, jak to ojciec wybierał nauczyciela dla swojego syna, który dążył do samopoznania. Przez wioskę przechodziło wielu – chudy jak sztacheta jogin, gruby i poważny brodacz oraz wieziony w lektyce uczony. Ale żaden z nich nie przypadł temu ojcu do gustu. Aż pewnego dnia do wioski przyszedł wędrowny bramin i dla rozbawienia dzieci zaczął fikać koziołki. Ojciec się ucieszył – oto twój nauczyciel! – powiedział uradowany do syna.

Co robi sama wiedza, widać chyba aż za dobrze. Mamy wspaniały przemysł, który daje pracę (utrzymanie przy życiu) i truje nas (odbiera zdrowie).

No dobrze – wspomniałem tu o wiedzy „ziemskiej”, fizycznej. Ale przecież jest również wiedza duchowa. A może to tylko niepotrzebny podział, który dotyczy dwóch stron tej samej sprawy?
No dobrze. Ale co to jest wiedza? Po pierwsze – zależy to od definicji, jaką przyjmiemy, a po drugie od zdolności pojmowania. Bo jeśli przyjmiemy, że wiedza, to zbiór informacji na jakiś temat, to już wiemy, na czym stoimy. Trzeba jeszcze dodać, że wiedza ta ma być w jakiś sposób weryfikowalna – sprawdzalna. Inna definicja mówi, że wiedza to „zespół przekonań zgodnych z rzeczywistością, ogół umiejętności ludzkich albo danego umysłu”. Więcej definicji nie będę przytaczał, bo choć lubię snuć filozoficzne refleksje, to inne definicje są zbyt „filozoficzno-zagmatwane” jak na mój obecny stan umysłu.

Jeśli mówimy o wiedzy dotyczącej świata fizycznego, to sprawa wydaje się prosta. Jak czegoś nie można zobaczyć, usłyszeć, poczuć czy dotknąć, to tego nie ma. No chyba, że wchodzimy w strukturę atomu, mechanikę kwantową (a swoją drogą czy ktoś widział atom? Więc może i jego nie ma;)? To oczywiście żart.

Warto zaznaczyć, że i w sferze fizycznej granica sprawdzalności faktów się przesuwa. Bo powstają coraz nowsze, czułe przyrządy badawcze. Myślę, że będzie to trwało do momentu, gdy dojdziemy do sfery przyczynowej istnienia bytu fizycznego. (Podobno już są przyrządy pozwalające na odsłuchanie i zobaczenie „przeszłości”, ale nie są one ujawniane. I obserwując to, jak długo ciągnie się sprawa rewelacyjnego wynalazku – zderzaka niwelującego prawie całkowicie skutki zderzeń – Pana Łągiewki, jestem skłonny w to uwierzyć). Przyszło mi nawet do głowy, że ludzka istota może być uznana za „przyrząd” pomiarowy i chyba kiedyś to nastąpi. Uznamy czyjeś zdolności i to, że nie ma on intencji oszukiwania i będziemy go słuchać. Ale czy właśnie tak nie jest z Mistrzem Duchowym?

Więc jak to się ma z wiedzą duchową? Mamy książki, mamy przekazy wiedzy różnych Nauczycieli. Ale jak z ich weryfikacją? No cóż – do pewnego etapu „trzeba” uwierzyć. Bez tego można na zawsze pozostać przy tym, co tylko widzialne zmysłami fizycznymi. Bo jak można np. nauczyć się widzieć aurę, skoro najpierw nie przyjmie się (nie uwierzy komuś na słowo), że coś takiego w ogóle może istnieć. Ba – nawet, jeśli nam się nie uda jej zobaczyć, to nie oznacza to, że jej nie ma. Mimo, że to nasze doświadczenie jest najważniejsze, to…inni przecież ją widzą.

Oczywiście sama wiara to mało. A raczej – tam, gdzie można to coś sprawdzić, to wiara jest już niepotrzebna. Potrzebna jest wiara – przekonanie, że „coś” – jak np. pozytywne myślenie czy afirmacje działają. A jeśli do tego doda się jeszcze wiarę – przekonanie, że to nasze myśli (i ich jakość) decydują o tym, co się wydarza w naszym życiu – również na planie fizycznym, wtedy z osoby, która wierzy, stajemy się twórcą swej rzeczywistości. Stajemy się nieomal wszech-wiedzącymi. Może nie w tym znaczeniu, że znamy wszystkie wyprowadzenia wzoru potwierdzającego teorię względności, ale niejako wiemy, co tworzymy w swoim teraźniejszym i przyszłym życiu. To cenna wiedza – wiedza w praktyce! I to przynosząca bardzo długofalowe, pozytywne skutki. A gdy zauważymy pierwsze pozytywne skutki naszych działań, zaczyna się przełom. Postanawiamy, że idziemy dalej tą ścieżką, która jest pozytywna i przynosi korzyści. Ale – ten etap jest trudny z innej przyczyny. Otóż możemy uznać, że jesteśmy już tak wspaniali, że możemy zacząć praktyki, które choć popularne i uznawane za wyznacznik rozwoju, to tak naprawdę mogą nas sprowadzić na manowce. Dlatego ja postanowiłem – oprócz modlitw, próśb do Mistrza Duchowego, Oświeconych i Nauczycieli o prawidłowe prowadzenie, uważnie słuchać, czytać i stosować zalecenia osób, które uznałem za Rzeczywiście Rozwijające się Duchowo. Po prostu w pewnym momencie to poczułem. I wiem, że to może być zależność karmiczna. Dlatego też uważnie przyglądam się Sobie – co czuję, myślę i wiem. Nie zamierzam we wszystkim naśladować swojego Mistrza. Choć być może to dałoby szybsze efekty. Po prostu czasem mam ochotę zadać pytanie, poczytać jego przemyślenia i zalecenia. Pomaga mi to i uspokaja. Taki nawet malutki kontakt dużo mi daje. Myślę, że pozwala mi to ominąć niepotrzebne praktyki. Oczywiście, że mam wielką ochotę, aby pobyć z takimi osobami np. przez miesiąc, aby naocznie zobaczyć, odczuć wewnętrznie całą osobą Ich Istotę. Ale może nie jestem jeszcze na to wystarczająco otwarty? A przecież wielu wielkich zaleca naukę z pierwszej ręki. Ech…

Oczywiście często za kompendium wiedzy o duchowości uważa się święte księgi. U nas najbardziej znaną jest Biblia. Próbowałem bardzo dawno temu kilkakrotnie ją przeczytać w całości i…po przeczytaniu opisu kolejnej rzezi, wojny i mordobicia przestałem czytać ją od deski do deski. Czytałem Ewangelie, a sciślej mówiąc – same wypowiedzi Jezusa. Czułem, że w nich jest To sedno. Cenię również Pieśń o Miłości i niektóre rady z Księgi Przysłów i Mądrości Syracha. Twierdzę, że niektóre historie są ciekawe, pouczające, ale…raczej mówią o wyobrażeniu Boga czy boskości, niż Bogu i …po co o nich pamiętać? Choć np. bardzo mnie ciekawi dziesięć przykazań – zaleceń, jak to ujął Walsch. Jak naprawdę brzmią?
Zastanawiałem się również, co powiedziałbym, gdyby mnie ktoś nie znający tematu zapytał o to, o czym jest Biblia, jakie jest jej przesłanie. No i okazuje się, że dla mnie to: 1) Kochaj Boga całym sercem (ciałem), duszą i umysłem, a bliźniego swego jak siebie samego. 2) Cokolwiek chcesz, aby Ci ludzie czynili i Ty im czyń. 3) Miłość cierpliwa jest, łaskawa…itd. I tyle…tyle wystarczy.

Ważne jest wyraźne podkreślenie, że czym innym jest wiedzenie o czymś, a zupełnie czymś innym zastosowanie tego w życiu (czyli uświadomienie sobie tego tak naprawdę i dogłębnie). Przykład? Proszę bardzo. Wiele osób wie, że palenie szkodzi. I co z tego? Nic…palą nadal. Nie chcę tu piętnować palaczy. To samo dotyczy jedzenia o drugiej w nocy kilogramowej porcji lodów.

Wiedza jest również, jak mawiają niektórzy…sferą rzeczywistości, pewnym jej wycinkiem.
Cieszę się, że potrafię wyobrazić sobie sytuację – Ten moment, gdy uwolnię się od sfery wiedzy na rzecz czegoś lepszego. Może dlatego, że do „niedawna” nie ceniłem gromadzenia wiedzy, będzie mi łatwiej. Ale, aby dojść do tego momentu, „koń” wiedzy z pewnością musi mnie wieźć.

Wiedza umożliwia rozpoznanie tego, „gdzie jestem” i porównanie tego z tym, gdzie „chcę być”. A bez poznania i nauczenia się skutecznych metod, które innym pomogły, nie zajdzie się daleko. Oczywiście i samemu można tworzyć takie metody. Albo spontanicznie rozwiązywać problemy! Jak wyczytałem u autora, którego cenię – o interpretacji zachodzących zjawisk decyduje właśnie wiedza. Dlatego teoria również jest ważna. Ktoś powiedział, że praktyka bez teorii jest ślepa. Coś w tym jest.

Zastanówmy się nad tym, co to jest skuteczna metoda? To taka, która nam pomaga i przynosi korzyści, czyli działa w stosunku do nas. Oczywiście – bez negatywnych konsekwencji. Choć i tu mogą pojawić się początkowo problemy, bo coś, co Mistrz uznaje za szkodliwe, w naszej ocenie może być jeszcze atrakcyjne. Być może dlatego własnie pewnych książek nie jestem w stanie przeczytać – przerywam po kilkunastu kartkach, choć lubię czytać, bo byłoby to ze szkoda dla mnie – mógłbym coś przeinaczyć, błędnie zinterpretować lub źle praktykować.

Zawsze mnie zastanawiało, jak wygląda kompendium wiedzy, jakiej potrzebuje współczesny człowiek do normalnego funkcjonowania. Ile powinien wiedzieć z historii, fizyki czy chemii, aby przyniosło mu to pożytek. I czy zamiast wkuwania o iluś tam wojnach nie lepiej omówić konsekwencje ich przeprowadzenia i co jeszcze ważniejsze – sprawić, aby ludzie sami wysnuli ważne wnioski (no cóż – to może trwać, a jeszcze dłużej dojście do chęci niepowtarzania błędów innych). Może wtedy – po raz pierwszy ;) uczenie się historii na coś by się komukolwiek, poza studiującymi tę dziedzinę, przydało.

Wiedza wiedzą, a przecież istnieje coś takiego jak intuicja. Ba – często objawia się ona u mnie uczuciem – np. „idź w prawo”. A zaraz potem zaczynam sobie tłumaczyć: no co ty, przecież w lewo jest krócej. Czasami jednak zdarza się ciekawa sytuacja – np. poszedłem w stronę, gdzie „krócej”, ale po chwili sobie przypomniałem, że jeszcze mam iść na pocztę, więc…obróciłem się i …poszedłem w prawo. (No i doigrałem się – niedawno miałem silne uczucie, by wsiąść do autobusu, który właśnie nadjeżdżał na przystanek (w stronę miasta). Ale ja miałem zaplanowane, że jadę do domu handlowego – w przeciwnym kierunku (choć minutę wcześniej już pojawiła się w mym umyśle idea, by jechać do miasta, ale intelekt ją odrzucił, jako mało sensowną w tej chwili) i do tego tramwajem. I choć mocno czułem w ciele, że mam jechać, to…nie pojechałem. Dzięki temu zdałem sobie sprawę, że jeszcze mocno tkwi we mnie mechanizm nieufania sobie i nieufania intuicji. Kiedyś miałem podobne uczucie – nakaz zrobienia czegoś. I też nie zareagowałem. A sprawa – jak się okazało, mogła być poważna. Na szczęście, chyba tym razem chodziło o pokazanie mi mechanizmu reakcji na intuicję oraz jakie mam zaufanie do siebie i Boga we mnie. Poza tym, po takich „niewykorzystanych sytuacjach” lub zaprzeczeniu głosowi, który podpowiada mi, co mogę zrobić w danej sytuacji, czuję ból głowy i zniechęcenie do siebie. No cóż – widocznie w życiu trzeba robić i nieprzewidziane „ruchy”, podążając za głosem serca-intuicji-Boga w Sobie, aby nie przegapić sytuacji – tych „zbiegów okoliczności”, które przygotował dla nas Bóg. Proszę Cię Boże – jeśli przygotowałeś wtedy dla mnie coś dobrego i przyjemnego, to tak ułóż wszystkie sprawy, aby w przeciągu miesiąca znów mnie to spotkało – najlepiej pomnożone przez dziewięć!:).

Szczerze mówiąc – bardzo liczę na Intuicję! Dlaczego? Bo nie chce mi się wielu rzeczy pamiętać. Bo po co? A może jest to też mój jakiś problem, bo przecież bez wiedzy, często bardzo dogłębnej – wręcz specjalistycznej, nie można osiągnąć „sukcesu” w jakiejś dziedzinie, a nawet w…duchowości. Dobrze jest się orientować, skąd pochodzą różne idee i inspiracje pojawiające się w literaturze duchowej czy z innej dziedziny. Wtedy łatwiejsze staje się odnajdywanie tych pereł, które oświecają nas swym blaskiem.

„Ja Jestem…” zwolennikiem umiarkowanej wiedzy i Dużej Intuicji. Ech – gdyby to tylko było takie proste…

Przeczuwam, że właśnie intuicja jest połączeniem takiego „wiem i stosuję”, bo przynosi z pewnością najlepsze dla mnie rozwiązanie.

Zatem teraz:
Wiedza Intuicja Zaufanie do Boga (w Sobie) = Skuteczne Działanie
Potem:
Intuicja + Zaufanie do Boga (w Sobie) = Skuteczne Działanie
Na koniec:
Intuicja

„Dziękuję Ci Boże za Intuicję, którą mnie hojnie obdarzasz zawsze wtedy, gdy tego potrzebuję. Dzięki temu mogę spontanicznie korzystać z obfitości swej boskiej mądrości, której świadomości mi codziennie przybywa. Dziękuję Ci również Boże za uwolnienie mnie od wszelkich intencji i mechanizmów zaprzeczania swej Wewnętrznej Mądrości. Dziękuję za napełnienie mnie zaufaniem do siebie, wiarą w skuteczność i sensowność wszelkich moich działań. Niech Miłość, którą mnie tak obficie obdarzasz sprawia, że wszystko w moim życiu staje się proste, jasne, sensowne i mądre”.
Amen!

POSŁOWIE
Tekst ten jest raczej zbiorem minifelietoników w stylu „Poradnika Wojownika Światła”. I choć środkowe słowo tytułu średnio mi odpowiada, to cenię autora „Alchemika”. Jest w nim poezja i magia równa nobliście i mistykowi – Rabindranathowi Tagore. I choć dowiedziałem się, że mówienie o Coelho jest już w pewnych środowiskach obciachem, ponieważ minął sezon na zachwyt jego twórczością, to póki co, uważam właśnie za obciach (intelektualny) uważanie za obciach wspominania o tym genialnym pisarzu.

Czytając po raz kolejny książkę „Życie i Nauka Mistrzów Dalekiego Wschodu” jestem głęboko zdumiony. Po pierwsze – dziwię się temu, że dwa lata temu mogłem to przeczytać. Po prostu dopiero teraz naprawdę docierają do mnie pewne proste prawdy (co nie znaczy, że łatwe do przyjęcia i zastosowania;). Oczywiście – napotkałem jeszcze kilka fragmentów, których nie zrozumiałem. Być może to kwestia tłumaczenia. Nie pamiętałem również wielu szczegółów. No i uświadomiłem sobie, ze w tej książce jest naprawdę bardzo dużo. Jest np. koncepcja Boga jako Matki, prawie, że nie spotykane w naszym kręgu kulturowym. Dobrze to przedstawił (przypomniał?) N.D. Walsch w swych dziełach. Ta koncepcja – nawet, jeśli jest tylko kolejna koncepcją, która zakrywa prawdę absolutną, to uczy nas innego, nowego, a czasami i wręcz niewyobrażalnie nowatorskiego spoglądania na wydawałoby się powszechnie znane zagadnienia i prawdy. I Bardzo podobają mi się zapewnienia Mistrzów, że nie ma nic t a j e m n i c z e g o w korzystaniu przez Nich z tych tzw. cudownych możliwości, jak np. przeniesienie ciała z jednego miejsca w inne – odległe w krótkim czasie. I wyraźnie jest napisane o tym, że najważniejsza jest praca nad sobą i TA rzeczywista Wiedza.
Opisane są przypadki uzdrawianych ludzi, którzy mogliby sobie pomóc, ale nie rozumieją tego jak mają to robić lub im się nie chce. A zresztą – można ich zrozumieć – przy takich wspaniałych opiekunach – uzdrowicielach i stwórcach dobrobytu, komu by się chciało pracować nad sobą.
Ech – czemu u nas nie ma takich wędrówek Mistrzów?

Właściwie, to mam wrażenie, że jest w tej książce wszystko potrzebne do rozwoju wewnętrznego. No – z wyjątkiem ćwiczeń.
Opisane tam koncepcje to kwintesencja Mądrości Mistrzów. A czym jest wiedza bez mądrości? I co to jest mądrość?
Myślę, że nadal człowiek rozwijający się wewnętrznie potrzebuje przykładu. O wiele łatwiej jest pojąć, co i jak, gdy się zobaczy to w działaniu – praktyce. Mądre przysłowie mówi, że „jeden obraz wart jest tysiąca słów”.
Dopiero po ugruntowaniu się w mądrości można „stać się przykładem” dla samego siebie. Wtedy myśli, słowa i czyny są spójne i wyrażają to, co najlepsze, najpiękniejsze i najmądrzejsze. Wtedy to my możemy prowadzić innych. Taki Przewodnik zna drogę i Wie, jak nią Mądrze kroczyć.
Przejście od wiary do rzeczywistej wiedzy wymaga odwagi. Ale wszak „mamy szukać Prawdy, bo ta Prawda nas wyzwoli”. I myślę, że jeżeli chce się korzystać ze wszystkich możliwości, którymi obdarza nas BÓG, to warto podjąć to wyzwanie. Wierzę, że Mistrzowie Duchowi i Oświeceni pomagają nam i usuwają przeszkody, albo ułatwiają ich przekroczenie.

Drogi czytelniku, jeżeli zadajesz sobie pytanie: „no i po co (i o czym) on to w ogóle napisał, to mam dla Ciebie dwie dobre informacje. Po pierwsze przez czas czytania tego materiału, mogłeś skupić się na sobie i zobaczyć, porównać moje doświadczenia, poglądy i przemyślenia ze swoimi. Po drugie – najprawdopodobniej w czasie czytania nie oglądałeś telewizji. Gratuluję;)!

2002-08-09