Wróć do listy artykułów

Krzysztof Wirpsza

Aha! Trening Iluminacji i doświadczenie satori

[artykuł ukazał się w Nieznanym Świecie z marca’2008 oraz na www.taraka.pl]

Trening Iluminacji (po angielsku Enlightenment Intensive) oferuje nam „duchowe oświecenie”, jednak nie jako niezwykłe, mistyczne hasło, ale praktyczną umiejętność, osiągalną dla przeciętnego człowieka i pomocną w życiu

Duchowe oświecenie, satori, samorealizacja, iluminacja – to wszystko różne nazwy tej samej rzeczy. W zen, tak jak w jodze, i wielu innych współczesnych dyscyplinach medytacji, słowa te oznaczają doświadczenie prawdy o naturze umysłu, a zatem poznanie, kim jest ten, kto widzi, słyszy, odczuwa i myśli. To, że pod płaszczykiem osoby, kryje się nieuchwytny „obserwator” wydaje się intuicyjnie oczywiste, jednak doświadczenie tego ukrytego centrum nie jest wcale takie proste

Idea Treningu Iluminacji powstała w w Santa Cruz, w Kaliforni, w roku 1968. Jej ojcem był Charles Berner, pasjonat samorealizacji, człowiek o podejściu prawdziwie interdyscyplinarnym. Berner większą część życia spędził na testowaniu technik samopoznania z rozmaitych ścieżek, głównie pod kątem ich przydatności w wywoływaniu satori. Zastanawiał się w jaki sposób można doświadczenie satori przybliżyć zwykłemu człowiekowi, takiemu, który – co zrozumiałe – nie ma czasu na wieloletnią praktykę medytacji

W formacie Treningu Iluminacji Berner połączył dwie popularne idee: ideę samodzielnej kontemplacji koanu, czyli mistycznego problemu-zagadki, znaną m.in. z zen, z ideą komunikacji werbalnej, popularną w psychoterapii. W zen adept kontempluje niewysłowiony fakt swej jaźni. W psychoterapii pacjent opowiada o swoich problemach, postawach i wspomnieniach. Kojarząc podejście wschodnie z zachodnim, Berner wzbogacił komunikację o element cichej refleksji, która wydobywa z dna umysłu to, co ukryte. Kontemplacja przesuwa cel terapii z czasowej ulgi, jak w psychoterapeutycznym „wygadaniu się”, na doświadczenie głębokiego źródła naszej samoświadomości. Choć takie postępowanie może po drodze ujawniać obszary trudne, nieznane i dla umysłu niewygodne, kierujemy się tu logiką, że zmiana u źródła powinna dać lepszy rezultat całościowy niż zmiana na powierzchni.

Trening Iluminacji to trzy dni pracy z pytaniem (koanem) „Kim jestem?” Technika ta, znana od przynajmniej 7 tysięcy lat, poprowadziła już do oświecenia wielu. Jej współczesny apologeta, indyjski święty i jogin Ramana Maharishi, zalecał zadawanie sobie pytania „Kim jestem?” jako najskuteczniejszy sposób na osiągnięcie głębokiej samorealizacji. Podobnie rzecz miała się w zen – tu koan „Kim jestem?” przez stulecia zgłębiali medytujący mnisi. Właściwie trudno wyobrazić sobie właściwą odpowiedź na to pytanie. Musimy zdać sobie sprawę, że na co dzień identyfikujemy się z tysiącem postaw, przekonań i stanów, i że żadne z nich nie jest tym, kim tak naprawdę jesteśmy. Pytanie „Kim jestem?” ma jedynie za zadanie dostrzec – i pominąć – cały ogrom definicji siebie, z którym na co dzień się utożsamiamy. Chodzi o to, aby rozpoznać, że definicje te są fałszywe. Przeglądając je po kolei, tak, jak przegląda się zawartość szuflady, zdajemy sobie sprawę z ich prowizoryczności, a zatem i – nieprawdziwości. Koan „Kim jestem?” pomaga zatem nie tyle odkryć tą jedynie słuszną definicję, co rozpoznać i odrzucić wszystkie błędne. Ostatecznym celem jest tu wykroczenie poza jakąkolwiek definicję i doświadczenie siebie naprawdę, czyli bezpośrednio. To właśnie nazywane jest oświeceniem.

Na Treningach Iluminacji pracujemy z koanem „Kim jestem?”, lecz zamiast pracować z nim samodzielnie (co jest bardzo trudne) uczestnicy pracują ze sobą nawzajem. W ten sposób dynamika stosunków międzyludzkich zostaje zaprzęgnięta w służbę medytacji i skupiona na pytaniu. To umożliwia kwantowy skok świadomości, który w klasycznej medytacji wydarza się zazwyczaj dopiero po kilku latach.

Jak to przebiega w praktyce? Na treningu przez trzy dni pracujesz w parach (diadach) z innymi uczestnikami. Kontemplujesz to, kim jesteś i komunikujesz rezultaty kontemplacji partnerowi. Potem słuchasz, a twój partner kontempluje i komunikuje tobie. Partnerzy nie komentują nawzajem swoich komunikatów. W czasie treningu bierzesz udział w trzydziestu czterech diadach, z których każda trwa czterdzieści minut. Partnerzy diad zmieniają się, tzn. za każdym razem pracujesz z kimś innym. To powoduje, że proces nie nuży – samo słuchanie kilkunastu różnych ludzkich „legend” jedna po drugiej, przeplatane odkrywaniem własnej „legendy”, utrzymuje uwagę w napięciu, podobnie jak zmienianie kanałów w telewizji, lub surfowanie po Internecie.

W trakcie diad doświadczasz, jak ostrze uwagi zagłębia się w materii umysłu, która zdaje się mieć warstwy i poziomy. W czasie słuchania, uwaga napełnia się siłą, zaciekawieniem i przejrzystością. Zdobytą w ten sposób energię możemy zastosować do wyraźnego i precyzyjnego nazywania rzeczy po imieniu – gdy przyjdzie nasza kolej w diadzie, i gdy to my będziemy musieli nazwać to kim, naszym zdaniem, jesteśmy.

Jednak taka wzajemne psychoterapia nie jest sama w sobie celem treningu. Nasze problemy, sukcesy i wizje, różnorakie aspekty naszej osobowości wypływające na wierzch z głębin w odpowiedzi na pytanie „Kim jestem?” – to treść umysłu. W treningu – ostatecznie – chodzi o to aby poza tę treść wykroczyć. Identyfikacja z treścią, jakkolwiek piękną lub głęboką, jest przeszkodą. Mistycy powiedzieliby, że to co można nazwać, nie jest ostateczną prawdą, lecz jedynie naszą ludzką jej wersją. Rzeczywista prawda o nas istnieje poza słowami – jest doświadczeniem bezpośrednim. To właśnie takie doświadczenie – w odróżnieniu od wszelkich „historii” jakie opowiada umysł, usiłujemy w trakcie Treningu Iluminacji uchwycić. A zatem – kto myśli? Kto pragnie? Kto jest świadomy?

Można by zastanawiać się, czy zastosowanie tego swoistego umysłowego tricku jakim jest oświecenie, jest w stanie dopomóc nam w życiu, i jeżeli tak – w jaki sposób. Istnieją trzy rodzaje ludzi i trzy sposoby pomocy.

Pierwsza grupa to ludzie z wymyślonymi problemami. Są to ci, którzy żyją w oparciu o swoje wewnętrzne, psychologiczne problemy. Inni mówią im: „Ee, to nic, nie przejmuj się”, ci jednak nie potrafią. Żyją w świecie depresji, nerwicy i traumy, które mają nad nimi władzę, choć są w dużej mierze ich własną kreacją. U tego typu ludzi oświecenie działa jak lampa zapalona nocą w dziecinnym pokoju. Rozjaśnia fałszywe stereotypy, sprawiając, że stajemy się promienni i niezależni od nałogów umysłu.

Druga grupa ludzi, to ludzie z autentycznymi problemami. Problemy ich nie wydają się pochodzić z psychiki, ale przejawiają się na zewnątrz, jako obiektywnie istniejące przeszkody. Tym ludziom oświecenie pomaga, jak halogen skierowany na roboty drogowe. Potrzebna tu jest jasność, dająca dobre pomysły na rozwiązania, oraz ukazująca sytuację we właściwym świetle. Ukazując dokładnie to, co jest do zrobienia, oświecenie może zwiększyć wydajność i kreatywność ich pracy.

Trzecia grupa to ci, którzy twierdzą, że problemów w ogóle nie mają. To ludzie bezproblemowi. Ich życie przebiega gładko, umysł funkcjonuje bez zarzutu, są usatysfakcjonowani i nie oczekują więcej. Tacy ludzie również mogą skorzystać z dobrodziejstw samorealizacji. Ich problemem bowiem – często nieuświadomionym – bywa pewna powierzchowność, wynikająca z braku pogłębionej wrażliwości. Wiecznie promienni są mało romantyczni, i choć popularni – mają trudność z odkryciem w sobie ciepła. Oświecenie działa tu jak ogień kominka. Zwracając ich uwagę na to, kim naprawdę są, może zachęcić do wyłamania się ze barwnych stereotypów i uczynienia siebie bardziej autentycznymi i ludzkimi.

Choć iluminacja doświadczona na treningu ma bezpośrednie przełożenie na codzienne życie, nie jest ona jednak końcem drogi. To prawda, Budda, Ramana Maharishi, Osho i wielu innych doświadczyli jakościowo tego samego oświecenia. Głębia ich ostatecznego przebudzenia była jednak daleko większa, choćby dlatego, że zawdzięczali ją mnóstwu pomniejszych „oświeceń” – doświadczonych wcześniej. Widać to na prostym przykładzie. Jeżeli przetrzemy okienko w brudnej szybie, widzimy to samo słońce, które pojawi się, gdy umyjemy całą szybę. Święci oczyścili tak wielką część umysłu, że ich przebudzenie stało się trwale obecne, jak światło w umytej szybie. Podobne dokonanie wymaga zazwyczaj poświęcenia życia na wytrwałą praktykę. Nasze doświadczenie jest jak przetarte w szybie okienko. Nie jest trwałe. Pozostawia nam jednak wspomnienie celu, a jest to wspomnienie wolności i szczęścia, które daje nadzieję rzeczywistej przemiany na lepsze. W stanie oświecenia problemy bledną, a podwyższona energia jest dostępna bez przeszkód. Życie z tego miejsca – niezależnie od sytuacji – staje się nieprzerwanym odkryciem, ekscytacją, a zarazem pewnością i spokojem. To „praktyczny haj” – który wcale nie musi odrywać nas od codziennych zadań. Może natomiast – jeśli mu pozwolimy – tak pokierować naszym życiem, że nabierze ono sensu i pełni, o jakich dotąd mogliśmy jedynie marzyć.

[artykuł ukazał się w Nieznanym Świecie z marca’2008 oraz na www.taraka.pl]

Krzysztof Wirpsza
krzysztof.wirpsza@yestem.pl

 
Krzysztof Wirpsza - zdjęcie
  Krzysztof Wirpsza: