Leszek Żądło

Zjadający towarzysze

Tę obrazową nazwę nadawali Kahuni wszelkim duchom, demonom, oraz negatywnym myślom.
Rozumiemy, że duchy i demony objadają ludzi z energii, ale dlaczego to określenie przysługiwało również złym myślom?

Kahuni wiedzieli, że na podtrzymywanie negatywnych myśli musimy zużyć bardzo dużo energii. Tak dużo, że pielęgnując je zapadamy na zdrowiu. Organizm nie jest w stanie dłużej pracować na zwiększonych obrotach i buntuje się. A bunt materializuje się w formie choroby.

Silnie negatywne myśli określano w wielu kulturach mianem demonów. I faktem jest, że demony nie mają własnego życia, tylko są stwarzane przez koszmarne wyobrażenia podszyte strachem. Niektórzy ludzie specjalnie hodują swe “dobre” demony, by mogły one ich bronić przed cudzymi “złymi” demonami. Aby je zasilać, rozdrażniają całe otoczenie. A wtedy rozzłoszczeni ludzie rozkojarzają się i nieświadomie zasilają demony swymi negatywnymi emocjami.

Osób, które to czynią, jest niewiele, ale chyba wszyscy je spotykamy. Znacznie częściej można spotkać ludzi opętanych przez duchy. Oni też mają niemiły wpływ na swe otoczenie. Często nie da się z nimi wytrzymać, nawet jeśli treści, które przekazują, są na pozór pozytywne. Czynią to jednak pod jakimś przymusem i z wielkim niepokojem wewnętrznym. Bywa, że na dodatek zastraszają niedowiarków. Ale to akurat zdarza się wszystkim neofitom, gdyż u nich jeszcze jakiś czas dominuje przyzwyczajenie do negatywnego motywowania siebie i innych.

Zauważono, że negatywna myśl, którą podtrzymujemy 3 dni, powoduje pogorszenie nastroju, lub nawet lekką chorobę.
Po 3 miesiącach jej pielęgnowania samopoczucie wyraźnie pogarsza się, a owocem tego jest poważniejsza choroba. Gdy nadal pielęgnujemy negatywne myśli, po 3 – 4 latach możemy się dorobić choroby chronicznej. Ona może objawiać się nieco inaczej, niż choroba pierwotnie wywołana przez negatywne myśli, ale ma te same przyczyny. Trudniej ją wtedy leczyć. Wreszcie po 12 latach pielęgnacji negatywnej myśli i choroby chronicznej, może ona zmienić się w chorobę karmiczną, która stanie się naszą zmorą w następnym życiu.

Kahuni dobrze orientowali się, że skutki pielęgnowania negatywnych myśli mogą być fatalne, więc radzili wszystkim, by jak najszybciej się ich pozbywali, by zastępowali je myślami pozytywnymi, którym towarzyszy poczucie piękna, radości, szczęścia, a przede wszystkim miłości.
Aby uniknąć chorobowych skutków negatywnego myślenia, starali się jak najszybciej pomagać w rozwiązywaniu problemów i w doprowadzaniu do harmonii wewnętrznej u swych pacjentów.

Wiedząc, że poczucie winy może spowodować tragiczne wypadki nawet przed upływem 3 dni, radzili, żeby nikogo nie krzywdzić, a kiedy już coś takiego się stało – dokonać zadośćuczynienia.
Zadośćuczynienie to co innego niż pokuta czy kara. To naprawienie krzywdy. Jeżeli nie dało się jej naprawić bezpośrednio, dokonywano tego w sposób pośredni. Jeśli np. ktoś zabił człowieka, to powinien pomagać jego rodzinie. Zadziwiające jest to, że na Dolnym Śląsku panował podobny zwyczaj. W średniowieczu zabójca mógł uniknąć kary, jeżeli postawił na miejscu zbrodni krzyż pokutny, wykuty własnoręcznie z kamienia i opiekował się do końca życia rodziną swej ofiary. Obyczaj ten upamiętnia do dziś kilkaset krzyży pokutnych rozsianych po Sudetach i pogórzu.

Zamiast zmagać się ze “zjadającymi towarzyszami”, warto żyć tak, żeby nie mieć żalu i pretensji ani do siebie, ani do innych.
Adeptom różnych ścieżek, rozwoju duchowego brakuje często znajomości trzech magicznych słów, które ułatwiają i uprzyjemniają nam życie.
Owe magiczne słowa brzmią: proszę, przepraszam, dziękuję. Życie z nimi jest naprawdę przyjemniejsze i łatwiejsze.

Według Huny nikt nie musi być nikomu wdzięczny. Wdzięcznym albo się jest, albo nie. Jednak z wdzięcznością żyje się milej i przyjemniej. Ponadto warto być miłym i przyjemnym dla swego otoczenia.
W naszych warunkach boimy się często, że inni nas zaczną wykorzystywać, gdy tylko staniemy się dla nich mili. Dlatego ważne jest przekonać się, że warto być miłym i że to jest bezpieczne.

Tu trafiamy na pewne dziwne zjawisko. Otóż pozytywnym myślom i zachowaniom często towarzyszą negatywne wyobrażenia. Wiemy, ze bycie miłym, życzliwym, czy uprzejmym, to pozytywne cechy, ale jednocześnie boimy się, że ich przejawianie zostanie źle zrozumiane i że zostaniemy albo posądzeni o niecne zamiary, albo ktoś wykorzysta naszą naiwność, czy dobroć. Podobnie sprawy się mają z miłością, szczęściem, czy zadowoleniem. Wiemy, że są one pozytywne, ale… mamy wątpliwości i często czujemy się winni, że nam jest dobrze, podczas gdy inni cierpią.
To kwestia naszej samooceny i skutek rzekomo dobrego wychowania. Zgodnie z jego kanonem nie wypada być szczęśliwym, gdy inni cierpią.

Hm. A jaki może być pożytek z tego, że cierpi coraz więcej ludzi, bo nie wypada się cieszyć?
Efekty obserwujemy wokół. Coraz więcej nerwic, stresów i depresji. A gdyby tak przyjąć wersję odwrotną? Ze swoimi problemami i zrzędzeniem nie wypada zakłócać innym dobrego samopoczucia?
Wredny pomysł?
A może jedyny sensowny? Bo jaki cel przyświeca tym, którzy męcząc się sami zamęczają dodatkowo swoje otoczenie?
Znalazłszy się w towarzystwie takich ludzi czujemy się wyssani z energii, zamęczeni, boli nas głowa i sami zaczynamy mieć negatywne myśli. A czy im w czymś pomogliśmy naszym poświęceniem, by ich wysłuchać?
Może dzięki temu poświęcaniu się kiedyś wreszcie pomożemy sobie rozumiejąc, że warto zrezygnować z towarzystwa “zjadających towarzyszy”?

Nie wzywam do znieczulicy. Wręcz przeciwnie. Kahuni za najważniejszą wartość uznawali miłość. Miłość nie polega na wyrażaniu zgody na bycie katowanym przez osoby nastawione negatywnie do siebie i do całego świata. Miłość polega na tym, że zamiast katować innych, obdarzamy ich tym, co najlepsze – radością, szczęściem, uśmiechem na co dzień. Wielu jednak ludzi woli żywić swoich “zjadających towarzyszy” i pielęgnować niezadowolenie, panikarstwo i straszenie wszystkich wokół. Oni to uważają się za zupełnie zdrowych i normalnych. Drażnią ich ludzie spokojni i zadowoleni. Tylko nie widzą związków miedzy swymi pasjami, a stanem zdrowia. A przecież lęki i niezdecydowanie paraliżują najpierw umysł, a potem i ciało. Nienawiść przeradza się w raka.

A teraz zagadka. Kiedy, w jakich sytuacjach mówimy:

Coś mi leży na wątrobie?

Pomieszało mi się w głowie?

Flaki mi się przewracają?

Mdli mnie, kiedy… ?

Przykłady można mnożyć.

Faktem jest, że te stwierdzenia pozostają w związku z negatywnymi myślami i emocjami. I jak tu nie dostrzec ich wpływu na nasze życie?

Kiedy dostrzegamy związek miedzy negatywnym myśleniem, a stanem naszego zdrowia, zaczynamy zmieniać nasze myśli z negatywnych na pozytywne. Przestajemy w ten sposób zasilać “zjadających towarzyszy”, zarówno tych, którzy wylęgli się w naszym umyśle, jak i tych, którzy przybyli ze świata duchów, by się pożywić naszą energią. Zmiana myślenie z negatywnego na pozytywne wymaga determinacji i zrozumienia, po co się to robi i jakie są z tego korzyści. A korzyści jest wiele. Lepsze zdrowie, łatwiejsze życie, mniej pracy, a więcej pieniędzy i wreszcie coraz wyższa samoocena, dzięki której nasze życie nabiera sensu i wartości.

Najskuteczniejszym sposobem na zaprzestanie zasilania “zjadających towarzyszy” jest jak najczęstsze powtarzanie pozytywnych myśli. Tej sztuki warto nauczyć się albo czytając dobre książki, albo przechodząc kurs, np. Huny.