Leszek Żądło

Transy cykliczne

Transy cykliczne mają to do siebie, że powtarzają się w związku z jakimiś cyklami. Cykle, które je warunkują, są rzeczywiste lub urojone. Rzeczywistym cyklem jest np. cykl roczny czy księżycowy.

Obserwując cykliczność w przyrodzie zwolennicy koncepcji in-jang doszli do wniosku, że nie ma rozwoju, że są tylko cykliczne przemiany. In-jang to też równowaga. Zachwianie jednego z czynników może spowodować zachwianie innego (niektórzy twierdzą wręcz, że ruch skrzydeł motyla w Alpach może wywołać huragan w Tybecie lub trzęsienie ziemi w Kalifornii). Z tego zrodziła się koncepcja, że człowiek jest szczególnie odpowiedzialny za utrzymanie równowagi we wszechświecie, a wszelkie jego działania muszą się temu celowi podporządkować. Stąd w różnych szkołach pseudo – duchowych inicjowano w praktyki utrzymywania równowagi we wszechświecie. Mogą one mieć postać transu odnawiającego się w kolejnych wcieleniach. Należy do nich m. in. trans in-jang.

Cesarz chiński miał 6 żon. Każdą z innej klasy społecznej. Aby wszystkie stany były codziennie zadowolone, musiał z nimi wszystkimi uprawiać udany seks. Bez tego był jako cesarz w ogóle nieprzydatny! Albo obciążano go winą za napięcia społeczne.

Transy cykliczne bazują na złudzeniu, że wszystko jest oparte na cyklach. Na tym złudzeniu bazuje filozofia in-jang oraz kilka religii.
Spostrzeżenia potwierdzające cykliczność są dokonywane już od urodzenia. Mechanizm jest prosty: narodziny to ból, po którym następuje wytchnienie, ale nie na długo. Po wytchnieniu jest obcięcie pępowiny (ból), a potem znów wytchnienie. Kolejne doświadczenia potwierdzają, że nie może być zawsze dobrze (raczej niedługo), a jak jest źle, to też nie będzie trwało wiecznie. Dobrze jest, kiedy mamusia przytula i karmi, a źle, kiedy dziecko jest głodne, czy pozostawione samo sobie. Oczywiście, żaden z tych stanów nie trwa wiecznie, więc pojawia się przekonanie, że naszym życiem rządzą jakieś cykle.

Podstawowy z transów cyklicznych sprawia, że kiedy jest nam dobrze, wówczas zaczynamy oczekiwać, że to się skończy, bo nic nie może wiecznie trwać (“już za długo jest dobrze. To się źle skończy”), ale kiedy jest nam źle, wtedy zaczynamy myśleć, że osiągnęliśmy dno, z którego wreszcie trzeba się odbić. Te nasze oczekiwania powodują huśtawkę nastrojów. A od huśtawki nastrojów do huśtawki wydarzeń już niedaleko.

Od tego typu doświadczeń niedaleko już do transu in-jang, który jest jednym z najbardziej obciążających transów cyklicznych.
Trans in-jang polega na tym, że osoba w niego inicjowana czuje się odpowiedzialna za utrzymanie równowagi w świecie wespół z partnerem. Znaczy to, że kiedy partnerowi jest dobrze, jej musi być źle. I odwrotnie. Wszystko po to, żeby nie zaburzyć równowagi we wszechświecie. Ten trans bywa przenoszony na praktykę duchową. Otóż jeśli jedna z “połówek” jest na wysokim poziomie rozwoju, to ta druga – dla równowagi – “musi” duchowo upadać. Kiedy jedna jest dobra, druga “musi” być zła. Kiedy jedna wypełnia się miłością i czystymi energiami, druga “musi” się zapaskudzić energetyczne. Kiedy dana osoba jest “na górze”, jest jej dobrze, miło, przyjemnie, ale… czuje się winna za cierpienia tej drugiej. Dlatego co jakiś czas następuje zmiana ról. Ta z nizin duchowych zaczyna się duchowo rozwijać, a ta z góry – upadać. Ponieważ przebywanie na “nizinach” nie jest miłe, ale wydaje się konieczne (bo takie jest założenie koncepcji in-jang), to niektórzy przyśpieszają cykl tak, że gwałtowne zmiany ich poziomu duchowego (między 12 a 24 ERD) i energetycznego mogą następować nawet w ciągu tygodnia. To straszny wysiłek dla umysłu i organizmu. Może on doprowadzić do ciężkich chorób lub nawet do szaleństwa.

Transy cykliczne potrafią zepsuć niejeden potencjalnie udany związek i wprowadzają dysharmonię w relacje międzyludzkie, choć ich deklarowany cel jest zgoła przeciwny.

Od transów cyklicznych można się uwolnić przez odreagowanie w regresingu.
Odreagowanie transów cyklicznych jest dość proste. Najpierw trzeba podnieść samoocenę do tego stopnia, żeby czuć się wartościowym i cennym bez konieczności czuwania nad równowagą w świecie, a także uwolnić od poczucia winy za jej ewentualne zaburzanie. Trzeba dojść do pierwotnych przyczyn zakodowanego w podświadomości urojenia o cykliczności wszystkiego, potem przypomnieć sobie poczucie szczególnej odpowiedzialności za równowagę w świecie, a wreszcie zrozumieć, kto (to akurat mniej ważne) nam zrobił taki głupi kawał i jakie on miał w tym intencje? Dlaczego mu tak na tym zależało, żebyśmy się zajęli tą zbędną misją? W czym mu przeszkadzaliśmy.
I to wszystko!

Możesz się uwolnić od przymusu pilnowania słońca, żeby znów wzeszło i zaszło w odpowiednim czasie. Możesz też od przymusu wznoszenia się i upadania na duchu na wymianę z twoją drugą “połówką”. Gwarantuję, że wtedy twoje (wasze) życie stanie się przyjemniejsze, choć w pierwszym momencie pozbawione jakiegoś nadrzędnego “sensu”. Po jakimś jednak czasie okaże się, że słońce, które miało zgasnąć na wieczność, nadal wschodzi i zachodzi, i nie ma nic wspólnego z poziomem urzeczywistnienia boskości w sobie. Bóg nie jest ani cykliczny, ani niecykliczny. Bóg jest. Po prostu jest. A in-jang to koncepcja, która o boskości ani nie wspomina, ani się do niej nie odwołuje.

Kiedy odwołujemy się do boskości (a to się dzieje w trakcie praktyk rozwoju duchowego), musimy być przygotowani na nieustanny rozwój. Stąd konieczność uwolnienia się od złudzenia cykliczności.