Leszek Żądło

Wyobraźnia w magii

Ci, którzy zaczynają swą przygodę z magią, chcą szybkich efektów. Wydaje im się, że magia dysponuje prostymi przepisami na to, jak zrealizować pragnienia. I oczekują tych efektów w wyniku opanowania rytuałów magicznych.
Magia rzeczywiście posługuje się prostymi mechanizmami, lecz warunkiem ich uruchomienia jest uwolnienie umysłu od potrzeby i pragnienia komplikowania wszystkiego.
Kiedy przestajemy komplikować swoje myśli i wyobrażenia, wtedy wszystko staje się proste. Niektórzy z nostalgią wspominają te piękne czasy, gdy wszystko było jasne, proste i łatwe. A było, bo kiedy ludzie mało wiedzą, to mało komplikują. Nie znając tej zasady pewni mistrzowie magii proponują szczególnie rozbudowane rytuały, które mają przynieść rezultat pod warunkiem dokładnego i precyzyjnego ich wykonania. A nie przynoszą nic. “Wina” leży oczywiście po stronie wykonującego rytuał. Na pewno coś pominął lub czegoś zapomniał. W ten sposób można zawsze tłumaczyć naiwnym: “nauczyłem cię najwspanialszej sztuki, a ty wszystko schrzaniłeś!” Jeszcze lepszy pomysł manipulacyjnego zwalania winy za własną nieudolność na innych wygląda tak: “rytuał został wykonany prawidłowo, ale Bogowie odmówili spełnienia naszych próśb, bo wśród nas są grzesznicy”.
Pewnie skądś to znasz?
Wśród ludzi zajmujących się magią i parapsychologią jest wielu mitomanów i ludzi przekonanych o swej nadnaturalnej mocy. Kiedy ktoś zauważa, że nie widzi jakoś efektów ich magicznych działań, odpowiadają, że to wszystko już się stało, ale w astralu. A jeśli się nie stało, to na pewno przez złośliwość innych magów.
Hm, w marzeniach też mi wszystko wychodziło już od najmłodszych lat, ale nigdy nie przypuszczałbym, że w ten sposób uprawiam skuteczną magię. Dla mnie efekt musi być widzialny albo w postaci zbiegu okoliczności, albo uzdrowienia. Nie wymagam od razu materializacji, ale jest ona mile widziana.
Zauważyłem, że moja obecność często sprawia, iż nagle przestają wydarzać się cuda. Kiedy wchodzę do pokoju, dowiaduję się, że właśnie przede mną uciekł mistrz duchowy, lub anioł, albo też przeszkodziłem w materializacji czegoś tam.
Dziwne nieprawdaż?
Że przede mną uciekają duchy i kosmici, to jeszcze rozumiem, ale istoty, do których jestem nastawiony przyjaźnie?
A może żadnych cudów nie było, tylko fantazja kogoś poniosła?
Tego nie jestem w stanie sprawdzić. Jeśli uwierzę relacjom, to na pewno będę musiał uwierzyć, że uniemożliwiam zachodzenie cudów. Tym niemniej ludzie w mojej obecności wyginali łyżeczki siłą koncentracji. Więc nie zawsze stwarzam przeszkody. A ponadto bywałem świadkiem, a czasami sprawcą, realnych cudownych uzdrowień.
Fantazja często ponosi osoby zainteresowane sprawami dziwnymi, niecodziennymi. Nie zawsze jednak ma coś wspólnego z magią. Raczej służy dowartościowaniu się.
Fantazja może jednak mieć na maga korzystny wpływ. Im więcej jest w stanie sobie wyobrazić, tym więcej może osiągnąć. Ale musi mieć pewność, że tego chce.
Z wyobraźnią jest różnie, a to przecież ona decyduje o ostatecznych efektach posługiwania się magią.
Prowadziłem zajęcia w kilku szkołach psychotronicznych. Brali w nich udział ludzie, którzy byli przekonani, że mają wysoką samoocenę (to znaczy: „kim to ja nie jestem, a inni mogą mi naskoczyć”). Rozdymała ich pycha. A co naprawdę sobą reprezentowali?
Jeden z nich założył się ze mną o samochód, że w 2000 roku wojna światowa zniszczy całą Ziemię z wyjątkiem Australii, jednak chyba stracił moc magiczną, bo o wywiązaniu się z zakładu zapomniał. Drugi potrafił zmanipulować prawie każdą dziewczynę, żeby z nim poszła do łóżka. Tych kilku, które tego nie zrobiły, bał się. No i nie lubił mnie, bo to podobno ja mu zepsułem zabawę.
Inni „wielcy” magowie z owej szkoły przekonawszy się, że myśli mają moc, zaczęli kreować sobie sytuacje w rodzaju: “zasługuję na niewymagających nauczycieli”, czy: „jestem niewidzialny dla kanarów”. Mieli tak wysoką samoocenę, że nie przyszło im do głowy, by uczyć się u kompetentnych nauczycieli, czy mieć wystarczająco dużo pieniędzy, by było ich stać na płacenie za przejazd. Zarabianie czy uczciwe uczenie się wydawało im się zajęciem ponad siły.
Wielu przykłada wagę do rytuałów magicznych. Usiłują je opanować i dokładnie zapamiętać, by odtwarzać je w odpowiednim czasie i z odpowiednią intencją (nie zastanawiając się nad jej jakością).
Wyobraź sobie, że na pustyni przykucnął starszy człowiek. Trzyma w ręku dwa patyczki i kieruje je w taki sposób, by ich cień padł na suchą ściółkę. Po chwili ściółka się zapala. Otaczający maga uczniowie są pełni podziwu dla jego mocy. Kiedy pyta ich, w jaki sposób dokonał podpalenia ściółki, każdy z uczniów wyraża opinię, że moc kryje się albo w patykach, albo w promieniu słońca, który został przez patyki nakierowany na łatwopalny materiał.
Tylko mistrz wie, że dokonał tego mocą swego skoncentrowanego umysłu.
Kahuni – Strażnicy Huny doskonale orientowali się, jaka jest różnica między mocą rytuału, a mocą umysłu.
Większość początkujących, a nawet część zaawansowanych magów jest przekonanych, że najważniejszy dla powodzenia ich zabiegów jest rytuał.
Stanowisko Huny jest w tym względzie inne. Otóż Kahuni wykorzystywali rytuały doskonale orientując się, że podświadomość (Niższe ja) lubi to, co niezwykłe i tajemnicze. Wtedy chętnie się angażuje. Jednak zdawali sobie sprawę z tego, że tak naprawdę mocą dysponuje umysł. Rytuał miał ją tylko wydobyć z ukrycia.
Podobno na wszystkich, którzy rozpowszechniają wiedzę o Hunie, została nałożona straszna klątwa. Niektórzy wierzą w jej moc. I tracą szansę na zajęcie się czymś wspaniałym. Inni wierzą raczej w moc ochronną Wyższego ja, do której nauczyli się odwoływać. Którzy z nich mają rację?
Odpowiedź jest jasna: ci, którzy mają wyniki. Kryterium prawdy bowiem jest praktyka. Jeśli coś nie przynosi skutków, to znaczy, że nie działa, a więc nie jest prawdziwe!
Wiele razy przekonałem się, że jeśli czegoś chcę i jestem do tego przekonany, to otrzymuję to, bądź uzyskuję w sposób, który jest niezwykle łatwy. I nie ma takiej siły w niebie i na Ziemi, która mogłaby się temu przeciwstawić. W związku z tym nie potrzebuję żadnych rytuałów i praktyk ani aktywujących, ani zabezpieczających.
Nie należy traktować protez jako kończyn. Twórczej mocy umysłu nie zastąpi żaden rytuał. Rytuały pomagają skupić się, uwierzyć, skoncentrować, zachęcić podświadomość. Ale to nie w nich jest zaklęta moc. Moc tkwi w koncentracji umysłu. I to wszystko.
Takie to mało tajemnicze i wzniosłe…
Ale, ale… Okazuje się, że rytuały wywołują często oddźwięk w świecie astralnym, czyli wpływają na duchy. Dlatego z powodzeniem odwołują się do nich egzorcyści, których zadaniem jest przekonać te właśnie duchy, kto tu rządzi i czego od nich wymaga.
Magia dzieli się tradycyjnie na białą (pomagającą, uzdrawiającą) i czarną (szkodliwą). Ta ocena wynika z faktu, że obu tym praktykom towarzyszą określone wibracje. Białej – jasne, a czarnej – mroczne.
Uprawianie czarnej magii wynika z braku pozytywnych wyobrażeń. Zawsze kryje się za nim niska samoocena manifestująca się np. dobrze skrywanym poczuciem zagrożenia i przekonaniem, że życie to walka.
Prawdą jest, że człowiek, który walczy, prowadzi walkę tylko ze swymi ograniczeniami i słabościami. Inni, owszem, załapują się na to jako na dogranie intencji, ale nie zmienia to istoty rzeczy.
Jako przykład człowieka posługującego się skutecznie czarną magią przywołuje się Rasputina. Wielu mu zazdrości sukcesów, kobiet, sławy… Również A. Crowley ma swoich wielbicieli. Przypatrzmy się dziełom ich życia. I największemu dziełu, którym dla nich obu okazała się śmierć w hańbie.
Mieli kobiety, alkohol, narkotyki. Ale czy któryś z nich osiągnął spełnienie? Czy tylko wykreował sobie piekło tu, na Ziemi? Efektowne, podniecające i atrakcyjne, ale jednak piekło?
O efektach uzdrowicielskich praktyk opartych na czarnej magii nie będę wspominać, bo to żenujące. Kończy się uzależnieniem „uzdrawianej” osoby od uzdrowiciela.
A ponadto… każdy, kto zajmuje się czarną magią, jest przekonany, że musi walczyć z konkurencją, bo, ALBO JESTEŚ NAJLEPSZY, ALBO JESTEŚ SŁUGĄ SILNIEJSZYCH.
Czy ktoś mając taki system wartości może czegoś mądrego nauczyć swoich uczniów?
Właśnie tacy ludzie walcząc z urojonym zagrożeniem ze strony konkurencji, usiłują ją stłumić w zarodku, by zostać najlepszymi.
Powiedzmy, że na język zwykłych ludzi przekłada się to na gry w rodzaju:
„Może nie jestem najlepszy, ale ty na pewno jesteś gorszy ode mnie”, „Może nie jestem mądry, ale ty na pewno jesteś głupszy ode mnie”.
Tak wychowuje się dzieci w wielu polskich rodzinach. Nazywa się to wpajaniem szacunku dla starszych i mądrzejszych.
Czy to jest wysoka samoocena?
Ja wiem, że nikt nie może być lepszy ode mnie. Owszem, może robić coś lepiej. Może na czymś lepiej ode mnie się znać. Ale nie może być lepszy.
Nie może, ponieważ jestem jedyny i niepowtarzalny. Nie mam więc powodu nikogo małpować ani nikomu zazdrościć. Nie ma nikogo, kto mógłby ze mną konkurować. Bo nikt nie jest tak samo unikalny, jak ja.
Nie piszę tego po to, żeby się reklamować, ale po to, żeby dać przykład właściwego myślenia. Właściwe myślenie zakłada, że i ja nie jestem lepszy od kogokolwiek!
Właściwe myślenie jest sprzeczne z wszystkim, do czego większość z nas przyzwyczajała się od dzieciństwa.
Ten, kto otwarty jest na miłość, na intuicję, kto wie, że stwarzamy wszystko poprzez myśli i wyobrażenia, ten pracuje nad podnoszeniem jakości swych myśli i wyobrażeń. Nie u innych, a u siebie. I po jakimś czasie stwierdza, że temu procesowi podnoszenia jakości prawie nie ma końca! To rozbudza wyobraźnię. Wypełnia ją wspaniałymi, unikalnymi inspiracjami. A skoncentrowana wyobraźnia decyduje o tym, co się dzieje w naszym życiu. Nasze życie wygląda tak, jak je sobie wyobrażamy.
Nieprawda? Niemożliwe?
Przecież ty dobrze wiesz, jakie jest życie! I nikt ci takiego kitu nie wciśnie!
No właśnie. Tu dałeś się ponieść chorej wyobraźni.
Nie tej, którą od święta nazywasz wyobraźnią, kiedy nagle świadomie zacząłeś się zastanawiać nad tym, co byś chciał, ale tej, którą pasiesz w każdej chwili życia, w każdej rozmowie, z każdym obejrzanym filmem itp. Tych chwil i wyobrażeń większość ludzi w ogóle nie jest świadoma. Nawet nie wiedzą, że one mają coś wspólnego z wyobraźnią! A potem przeżywają zdziwienie, że to, czego się obawiali, i przed czym chcieli się ochronić, dopadło ich. A miało być inaczej.
A jak mogło być inaczej, jeśli wyobraźnia cały czas mówiła: “takie jest życie”.