Leszek Żądło

Darowane życie

Na początku mojej drogi duchowej spotykałem wiele ciekawych osób związanych z parapsychologią. Pierwszą z takich ważniejszych dla mnie była postać Zbigniewa Zbiegieni – radiestety i ezoteryka ze Śląska. Wywarł on na mnie niezapomniane wrażenie pokazując mi, co potrafi dobrze zaprogramowana podświadomość. Tym zachęcił mnie do pracy nad sobą i nad rozwijaniem moich paranormalnych zdolności. Ale, kiedy patrzę z perspektywy czasu na to, co mu zawdzięczam, dostrzegam znacznie więcej.
Podczas naszego pierwszego spotkania ten człowiek powiedział mi, że dzięki wejściu na duchową ścieżkę, a szczególnie dzięki medytacjom, przedłużył swoje życie o co najmniej 15 lat. Wtedy nie bardzo rozumiałem, co miał na myśli, choć wiedziałem, że dzięki ćwiczeniom relaksacyjnym i medytacyjnym poprawia się zdrowie, a więc można się uleczyć nawet z chorób uznanych za śmiertelne i nieuleczalne.
Ponieważ sam byłem zainteresowany poprawą mego zdrowia, to próbowałem ich już, ale efekty mnie nie zadowalały. Nie potrafiłem się nawet dobrze zrelaksować. Wtedy pan Zbigniew pokazał mi ćwiczenie, które otwarło mi drogę do mojego wnętrza.
Miałem liczyć kroki do 4, koncentrować się na tym, by były zgodne z oddechem i powtarzać w ich rytm: dob-re wdy-cham, złe wy-dy-cham.
Dzięki systematycznemu wykonywaniu tego ćwiczenia zarówno w mieście, jak i podczas górskich wędrówek, już po ponad roku byłem w stanie wejść w relaks. Odtąd mogłem medytować, ile tylko miałem na to ochoty. Stan mojego zdrowia systematycznie się poprawiał między innymi dzięki uzdrawiającym wizualizacjom. Ale nie to było dla mnie najważniejsze. Medytując zacząłem doświadczać, że istnieje jakaś potężna, pozytywna, inteligentna moc, która mnie wspiera, wspomaga i inspiruje. Zacząłem w związku z tym intensywniej zajmować się sprawami duchowymi. Tak dokonywała się moja wewnętrzna przemiana. Już wtedy mi się marzyło oświecenie, ale nie tylko. Pociągała mnie możliwość korzystania z duchowych czy magicznych mocy.
Kilka lat później poznałem warszawskiego psychotronika, co nieco zagubionego w świecie – Piotra. Na pierwszym spotkaniu poprosił mnie, bym pokazał mu dłoń, wpatrzył się w nią ze zdziwieniem i wreszcie powiedział: “zazdroszczę ci, bo nie dożyjesz trzydziestki”.
Tu zaśmiałem się, bo trzydziestkę przekroczyłem kilka lat wcześniej. Wtedy on zastanowił się i po chwili odparł: “jakbyś się nie nawrócił na życie duchowe, to już od kilku lat wąchałbyś kwiatki od korzeni”.
Tu przyznałem mu rację. Przecież dobrze pamiętałem, że mając 27 lat czułem się tak, jakby to były ostatnie miesiące mojego życia. Byłem gotowy pożegnać się z nim, ale poczucie obowiązku wobec różnych ludzi nie pozwalało mi na to. Tym niemniej dopuszczałem taką możliwość, że już niedługo odejdę z tego świata i … wszystko się skończy. Tak myślałem, bo życie po życiu i reinkarnacja wydawały mi się tylko “opium dla ludu”. Jak jednak widać, “coś” nade mną czuwało i skierowało na drogę rozwoju duchowego.
Przeszedłem etap ucznia i wreszcie sam zacząłem pomagać innym kierując się zdobytymi przez lata doświadczeniami. Odtąd co jakiś czas spotykam ludzi, którym zostają darowane dodatkowe lata życia. Już sam ten fakt jest pewnym fenomenem, któremu warto się bliżej zająć.
Pewnego razu jeden z uczniów poinformował mnie, że kilka tygodni wcześniej wykonał modlitwę Huny w intencji uzdrowienia swego przyjaciela – materialisty i pracownika naukowego. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. Człowiek, któremu lekarze prorokowali najwyżej kilka dni życia, zaczął błyskawicznie wracać do zdrowia szokując tym personel medyczny i po kilku dniach bez objawów guza mózgu, który dopiero co o mało go nie uśmiercił, został wypisany ze szpitala i rozpoczął nowe życie. Nowe nie w przenośni, a w rzeczywistości.
Były to czasy, w których duchowe nawrócenia marksistów nie były jeszcze w modzie, tym bardziej więc zaczął szokować swoje otoczenie. Otóż opowiadał o tym, że wyszedł z ciała i doświadczył spotkania ze świetlistymi istotami i pojął, że istnieje Bóg, który cudownie przywrócił mu zdrowie. Co więcej, twierdził, że w swej wizji – podróży duchowej spotkał Boga osobiście.
Już dawno w kołach wtajemniczonych wiedziano, że zdarzają się cudowne przypadki darowania życia związane z modlitwą o uzdrowienie lub przedłużenie życia. Ludzie w wielu krajach modlą się o przedłużenie życia bliskich sobie osób. Bywa, że te modlitwy odnoszą skutek. W ich efekcie albo następuje duchowa przemiana u osoby, której życie zostało darowane, albo całkowita zmiana osobowości tak, jakby ciało zostało owładnięte przez zupełnie inną osobę. Panuje przy tym przekonanie, że osoba, której coś takiego się przydarzyło, nie przeżyje dłużej niż 1,5 roku, jeśli darowanego jej czasu nie wykorzysta na rozwój duchowy i na pogłębienie duchowej przemiany. Ja znam wiele osób, które z tej szansy skorzystały i żyją już znacznie dłużej, bo dokonała się ich duchowa przemiana. Ale znane mi są też takie przypadki, kiedy uzdrowiona i dzięki modlitwom cudownie przywrócona życiu osoba nie zaakceptowała duchowych przemian i szybko schodziła z tego świata pełna żalów, nienawiści i poczucia winy przeplatanego z zawstydzeniem, że dała się omamić.
Rodzina często chciałaby, aby umierający krewny nagle został cudownie przywrócony do życia. Czasami najbliżsi są gotowi zgodzić się nawet i na to, żeby po cudownym uratowaniu od śmierci taka osoba wegetowała jak roślina. “Byle tylko była wśród nas”. Niektórzy nie szczędzą środków, by taki cud się dokonał, a bywają cudotwórcy, którzy idą na to. Za ich skutecznymi modlitwami kryje się jednak brak poszanowania dla wolnej woli innych i nieznajomość prawa karmy. W takim wypadku krewnym pozostaje wprawdzie żywe ciało, ale najczęściej zawładnięte przez obcą osobowość.
Nie wszyscy chcą, by darowane zostało im życie.
Pewnego razu zostałem poproszony, by uratować od niechybnej śmierci młodą, piękną kobietę, której mózg zniszczyła straszna choroba. Rodzina byłaby w stanie ozłocić mnie i kolegów, gdyby tylko udało nam się powstrzymać jej śmierć. Koledzy bardzo się starali i czynili, co było w ich mocy, by tylko nie pozwolić jej odejść. Ja natomiast skontaktowałam się z jej podświadomością i dostałem przekaz: “dajcie mi już spokój, nie znęcajcie się nade mną. Ja chcę umrzeć. Nie mam sił i nie chcę dłużej tak żyć”.
Zakładając, że mogły to być tylko moje urojenia, wykonałem modlitwę, by – jeśli to możliwe – ta osoba przeżyła cudowne uzdrowienie wraz z przemianą duchową, ale – jeśli to jest dla niej najkorzystniejsze – żeby odeszła bez żalu, bólu “na drugą stronę” w pełni pojednana z bliskimi. Jak się okazało, to drugie rozwiązanie było dla niej najlepsze, bo odeszła w nocy pomimo wysiłków najlepszych specjalistów.
A oto inny znamienny przykład: Pewien mój kolega – uzdrowiciel przebywał na specjalistycznych badaniach w szpitalu. Oczywiście, “musiał” znaleźć sobie kilka ciężkich przypadków i pomagać im w uzdrowieniu. Znalazł więc umierającego staruszka, którego postanowił przywrócić do doskonałego zdrowia. Nie pytając go o zdanie rozpoczął przekazy uzdrawiającej energii. Po jakimś czasie pokazał mu się opiekun duchowy i ostrzegł, żeby zaprzestał uzdrawiania wbrew woli. Kolega jednak postanowił nie dać za wygraną i udowodnić kto tu rządzi, a ponadto przekonać niedowiarków, że jego uzdrowicielska moc poradzi sobie i z takim przypadkiem. Po kilku dniach, kiedy podszedł do staruszka, tan czuł się znacznie lepiej, ale zaczął błagać: “Panie uzdrowicielu. Niech pan mnie przestanie uzdrawiać, bo ja wreszcie chcę odejść. Jestem już pogodzony z tym światem, tylko pan mi nie pozwala umrzeć!” Kolega potraktował to jako kolejne wyzwanie i zaczął się modlić o przywrócenie staruszkowi woli życia. W efekcie sam opadł z sił, a kolejnego dnia usłyszał od córki staruszka błaganie, by wreszcie mu pozwolił umrzeć. Dopiero wtedy odpuścił, a staruszek z ulgą odszedł. Kolega zrozumiał wtedy, że nie można nikogo ratować przed śmiercią wbrew jego woli. Przekonał się, że w tamtym wypadku pogwałcił prawa duchowe, których wcześniej nie znał i pozbawił się pomocy duchowych opiekunów.
Kiedy patrzymy na życie i śmierć z perspektywy osoby uzdrawiającej, najważniejsze może się wydawać ochranianie wszelkiego życia i przedłużanie go. Natomiast z punktu widzenia najwyższego dobra może to wyglądać inaczej. Osoby mające zdolność jasnowidzenia zauważają, że tam, gdzie nasze działania są zgodne z najwyższym dobrem albo też z boskim planem, pojawiają się istoty świetliste, które można nazwać duchowymi przewodnikami i pomagają albo w cudownym uzdrowieniu, albo w przejściu na druga stronę. Komuś, kto tego nie widzi, może się to wydawać nieprawdopodobne, ale tłumaczy, dlaczego część ludzi umiera szybko i bezboleśnie w pogodzeniu i szczęściu, a inni męczą się usiłując bronić przed niechybną śmiercią i nie zauważając nawet obecności przy nich istot świetlistych. Obecność istot świetlistych bywa też związana z cudownymi uzdrowieniami, które prowadzą do duchowych narodzin i dalszego życia, którego celem staje się duchowe doskonalenie. I to właśnie przydarzyło się wielu osobom, które m. in. przeżyły śmierć kliniczną. Doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że ich życie już nigdy nie będzie takie, jakim było dotychczas, ponieważ poznały rzeczywistość ukrytą przed większością z nas. Wielu z nich korzysta z szansy i żyje długo i szczęśliwie zmieniając swój system wartości tak, że najważniejsze są dla nich sprawy rozwoju duchowego. Wybijanie im z głowy owej przemiany nie ma najmniejszego sensu. A gdyby się powiodło, zaowocowałoby ich śmiercią w krótkim czasie.
Jak zaznaczyłem, spotykam wiele osób, którym darowane zostały kolejne lata życia w zamian za otwarcie na duchowość. Dzięki koledze, który zdziwił się, że jeszcze żyję, rozpoznaję osoby stojące nad granicą kresu ich życia, której przekroczenie jest możliwe tylko dzięki otwartości na duchowość. Kiedy dokonują przewartościowania w systemie wartości, kiedy wybierają Boga i rozwój duchowy, następują u nich nagłe uzdrowienia: najczęściej znikają guzy, uzdrawia się serce, a także regeneruje prawie cały organizm. Wielu z tych narodzonych na nowo nawet nie dokonuje specjalnych praktyk samouzdrawiania. Dla mnie jest to dowód na to, że potężnej inteligentnej sile, którą możemy nazwać Bogiem, zależy, żebyśmy żyli zdrowo, kiedy tylko przyjmujemy jej opiekę i ochronę nad sobą, kiedy zaczynamy kierować się jej inspiracjami, czyli coraz bardziej ufamy intuicji i dzięki niej poprawiamy jakość naszego życia. Ale to, że Bogu zależy na nas, nie może być usprawiedliwieniem dla naszego lenistwa. Jak to się mówi: “Bóg pomaga tym, którzy sami sobie chcą pomóc”.