Leszek Żądło

Dyskretny urok działań na własną szkodę

Ach, jakże pociągają nas działania na własną niekorzyść. I jakże często czujemy się z ich powodu usatysfakcjonowani!
Pominę tu oczywistą satysfakcję z ukarania się, z “dowalenia sobie” spowodowanego poczuciem winy. Z tego mechanizmu bowiem wielu ludzi doskonale zdaje sobie sprawę. Chcę się zająć bardziej subtelnymi przypadkami. Otóż np. ulegasz manipulacji człowieka mówiącego: “jestem taki biedny, nic mi nie wychodzi, potrzebuję pieniędzy, daj mi pracę (pieniądze)”.
W przypływie życzliwości mógłbyś takiej osobie “przychylić nieba”, no bo cóż to dla ciebie, świetnie ci się powodzi, więc możesz pomóc komuś, kto ma pecha.
Ba, tu okazuje się, że jego pech wcale nie znika wraz z dostawą pieniędzy od ciebie. On jakby nawet się zwiększał. Ty jednak jesteś dobrej myśli i uważasz, że przecież to musi przejść i inwestujesz dalej w kogoś, kto zamiast zysków, przynosi straty. Może się zdarzyć, że dopiero po kilku miesiącach zorientujesz się, iż twoja pomoc wcale nie spowodowała zniknięcia problemów nieszczęśnika, w którego zainwestowałeś. On nadal jest biedny, nic mu nie wychodzi i nie ma pieniędzy, a ty mu płacisz. Jak go zwolnić (odmówić dalszego kredytowania), żeby nie skrzywdzić? Przecież czujesz się za niego odpowiedzialny!

Tu może myślisz sobie: “ja dam radę, ja potrafię, wezmę się trochę bardziej do pracy, to zarobię i na siebie, i na niego. A cóż to dla mnie!” I tu właśnie przechodzisz z działań nieświadomych na świadomy poziom szkodzenia sobie. A przy okazji czujesz z tego powodu satysfakcję, że stać cię na taki wspaniały gest(!) utrzymywania życiowej ofermy. Podejrzewam, że w ogóle nie zauważasz, że mógłbyś te pieniądze zainwestować lepiej, z korzyścią dla siebie, czy większej grupy ludzi. Inne przypadki działań na własną niekorzyść z pobudek altruistycznych to uleganie prowokacjom bądź namowom w rodzaju: “Nikt mnie nie chce, prześpij się ze mną choćby z litości” lub “Strasznie się męczę bez kobiety, a mężczyzna musi co jakiś czas sobie ulżyć”. Na tego typu argumentację nabierają się wszelkiego rodzaju “siostry miłosierdzia”. Inną przyczyną satysfakcji bywa poddanie się manipulacji w rodzaju: “Ty jesteś taki silny (inteligentny), więc możesz mnie wyręczyć”. “Ja nic nie rozumiem, zrób to za mnie”. Im bardziej śmiejesz się z przysłowiowych “głupich blondynek”, tym bardziej stajesz się ofiarą ich zręcznych manipulacji!

Być może uważasz, że przecież to tak niewielkie poświęcenie, tak niewielka rezygnacja, że nie warto o tym w ogóle mówić. A jaka przyjemność, zrobić dobry uczynek! Pomyśl teraz jednak, że owe małe rezygnacje składają się na twoją WIELKĄ rezygnację z siebie i ze swych dążeń, planów itd. Sprawdź, czy nie stały się one twym przyzwyczajeniem, za pomocą którego osiągasz satysfakcję.
Satysfakcję z czego? Że nie masz czasu dla siebie, że inwestujesz w życiowe ofermy, w pasożytów społecznych?

A teraz pomyśl sobie, że każdy z tych pasożytów jest bardziej przebiegły od ciebie. Każdy z nich co prawda bardzo się męczy, żeby cię przekonać, jak mu trudno żyć, to jednak nie chce zmienić swego stylu życia i nie chce zacząć niczego dawać od siebie. Każdy z nich traktuje cię jako przedmiot, który ma zaspokajać jego zachcianki. Satysfakcjonująca rola, nieprawdaż?

Teraz pomyśl, że takiego pasożyta możesz mieć w domu. Być może wysługuje się tobą, choruje, cierpi i nawet “nie jest w stanie wykonywać prostych prac domowych”. Ty w wyniku poczucia zobowiązania za bliskiego (ukochanego!) krewnego dajesz się zaprząc w kierat codziennych zwiększonych obowiązków, a on bez poczucia winy żeruje na tobie i twojej pracy. Kiedy buntujesz się, natychmiast naciska na twój czuły punkt – poczucie winy lub lęk przed dezaprobatą. To z powodu tego lęku dajesz się wyzyskiwać w bezwzględny sposób. Przecież dla każdego oczywiste jest, że on potrzebuje pomocy (twojej!), a masz dość siły, żeby nad nim skakać (nawet jeśli “padasz z nóg”). No i wreszcie zapadasz na raka piersi, bo twoje podświadomość czuje coraz silniejszą złość na “żmiję, którą wykarmiłaś własną piersią”.

Broniąc swoich zasad i podstawowych wartości (jak np. szczęście rodzinne) możesz też powiedzieć: “a co mi tam drobna strata czasu, czy pieniędzy. Przecież Bóg mi zawsze daje tyle, ile potrzebuję”.
Tego typu “altruistyczne” zachowania i działania czasami przybierają postać misji społecznych bądź religijnych, które całkowicie opętują człowieka. Przestaje on zauważać nie tylko siebie i swoje potrzeby, ale i rzeczywistość, a żyje odtąd tylko ze swymi wyobrażeniami o życiu oraz o tym, do czego jest potrzebny innym. Gdyby nagle ktoś mu powiedział, że już nie potrzebuje jego pomocy, poczułby się odrzucony, poniżony, niepotrzebny, niedoceniony lub tp. Może nawet straciłby poczucie sensu życia?

Nie mam nic przeciwko altruizmowi, jeżeli on zabiera bardzo mało czasu i mało angażuje. Wówczas może stanowić miłą, budującą odskocznię od codzienności. Kiedy jednak staje się nałogiem i spycha na dalszy plan myśli o sobie oraz własne dążenia, wówczas jest niebezpieczny. Niebezpieczeństwo z nim związane polega na tym, że angażuje ogromnie dużo czasu i sił, które powinny zostać włożone we własny rozwój. Innego rodzaju działania na własną niekorzyść wiążą się z wyrzeczeniem się stosowania przemocy, gdy przychodzi czas obrony koniecznej. Pojęcie obrony koniecznej może się wydawać śmieszne komuś, kto wierzy w moc pozytywnego myślenia. Tym niemniej jednak, nie jest ono pozbawione sensu. Każdy ma bowiem prawo bronić się, nawet jeśli wcześniej prowokował do tego, żeby ktoś go zaatakował.

Prawo do obrony wynika z tego, że nikt nie ma obowiązku atakowania w wyniku prowokacji. Są jednak ludzie, którzy nie chcą lub nie potrafią się takim prowokacjom oprzeć. Wówczas zachodzi konieczność bronienia się przed nimi, bądź obronienia kogoś słabszego, a akurat katowanego (prześladowanego). Ktoś, kto potrafi z pełną ufnością natychmiast odwołać się do Boga i jego ochraniającej Mocy, może osiągać znaczące efekty w zdumiewająco krótkim czasie. “Nie kiwając palcem” fizycznie, może ochronić siebie lub innych dzięki szybkiej modlitwie pełnej mocy i wiary. Jednak modlitwa nie działa, gdy katowany czuje silny przymus odpokutowania czegoś. Wiele innych osób, które nie mają zaufania do Boga i poczucia bezpieczeństwa, woli się narazić na obrażenia cielesne, zamiast “skrzywdzić” napastnika. Myślą mniej więcej tak: “W końcu mój uraz to nic w porównaniu z urazem człowieka, który mnie napada. A mój ból to nic w porównaniu z bólem, który zadałbym napastnikowi” itd.
Czy to w ogóle ma sens?

Podobna postawa może świadczyć o poczuciu winy za precyzyjne opanowanie w przeszłości sztuk walki, może się wiązać z lękiem przed odnowieniem transowych mechanizmów walk (energetycznych czy magicznych). To jednak nie usprawiedliwia poddawania się przemocy.

Z doświadczenia wiem, że jest duża grupa ludzi, którzy sami nie zaprzestaną atakowania innych, dopóki ktoś silniejszy im nie “przyłoży”. Znane mi są również przypadki nawrócenia chuliganów – rozbójników na duchową ścieżkę, kiedy poznali, że ktoś inny, dysponujący mocą duchową, pokonał ich. Rozumiem twoje ewentualne zdziwienie i twój niesmak, gdyż zapewne głęboko przejąłeś się nauką o nadstawianiu drugiego policzka. I nadstawiając go czekasz, aż całą “niemoralną” i “czarną” robotę wykona za ciebie policja i prokuratura. A tam przecież też pracują dobrzy katolicy!

No cóż, nie możesz zawsze rezygnować z siebie i bać się, że skrzywdzisz kogoś. Są przecież na świecie ludzie, którzy nie przestaną czynić zła, dopóki nie odizoluje się ich od społeczeństwa i nie ukarze srogo. Czy chciałbyś, zgodnie ze swymi zasadami, podkładać swe policzki pod pięść takich typów? A może zapominając o sobie i swoich żywotnych interesach (poświęcając siebie i swoją rodzinę), chciałbyś ich ratować? Przed czym? Przed wymiarem sprawiedliwości? A może przed nimi samymi?

Takie nastawienie może zdradzać pokutowanie w podświadomości skutków ślubowań złożonych w poprzednich wcieleniach, a zobowiązujących do wyrzeczenia się własnego szczęścia (oświecenia), dopóki nie uszczęśliwisz (oświecisz) innych. Kiedy wreszcie pojmiesz, jak ciężka i niewdzięczna to praca? I jakże beznadziejnie niemożliwa do wykonania!?

Nie zastanawiałbym się nad tymi problemami, gdyby nie to, że chcąc poprawić sobie jakość życia i usprawnić funkcjonowanie firmy, zacząłem stosować afirmację: Moje sprawy są dla mnie ważniejsze od cudzych.
Byłem zdziwiony, ba wręcz zaszokowany, siłą oporu mej podświadomości. Zaczęła mnie ona przekonywać, że w żadnym wypadku, że moje sprawy są takie nieciekawe, że moje pomysły są nudne. Za to cudze sprawy i pomysły, cudze problemy, to dopiero coś. Ach, jakąż ci ludzie mają fantazję. Nie to, co ja. W życiu bym tego nie wymyślił, co na co dzień roi się innym. Ach, jakże ciekawym wydawało się to mojej podświadomości. Pokazała mi cały trans zachwytu psychiatry dla pacjentów z “odlotowymi” problemami. Ponadto jeszcze znalazłem przekonanie, że inni sobie tak nagmatwali, że tylko ja to mogę rozplątać. Ponieważ jednak zauważam, że zajmowanie się cudzymi urojeniami jest nie tyle sposobem na rozpraszanie nudy, co powodem zabałaganienia sobie umysłu, postanowiłem się uwolnić od mojej niezdrowej ciekawości dla zawartości chorych psychicznie umysłów. Niech się tym zajmują ci, którzy lubią pomieszanie. A poza tym, znacznie lepiej pozwolić, by każdy sam zajmował się rozwiązywaniem problemów, które sobie stworzył. To go przynajmniej czegoś nauczy!

No tak, logicznie się z tym zgadzam, ale moja podświadomość była tak przywiązana do zajmowania się cudzymi urojeniami, że miałem kłopot z przekonaniem jej, że mogą być ciekawsze zajęcia. Ponieważ nie określiłem jej, co ma odkryć ciekawszego, to po jakimś czasie pokazała mi, że znalazła. Tym razem było to moje, choć nie zupełnie, bo przejęte podczas jakiejś nieprzytomnej inicjacji. A tym czymś “ekstra!”, było pragnienie śmierci w ekstazie seksualnej.

Ach, jakże wielu o tym marzy. A marząc o śmierci, zupełnie lekceważą życie. Bo przecież ono jest tylko mało znaczącym etapem między narodzinami, a śmiercią (ach, jakże piękną!), której pożądają.

Rozumiem ich. Moja podświadomość też uparła się, że nigdy nie uda mi się przeżyć niczego przyjemniejszego i skutecznie blokowała mi przez kilka dni możliwość doświadczania innych przyjemnych doznań. Kierowała natomiast mą uwagę ku wszelkim problemom, cierpieniom, kłopotom i ciężarom, które miały mi udowodnić, jak ciężkie, nieprzyjemne i beznadziejne jest życie. Wreszcie zauważyłem, że od wielu wcieleń funkcjonował w mym podświadomym umyśle mechanizm zbierania dowodów na to, że nie warto żyć, za to warto umrzeć w nieprzytomnej ekstazie. Jeszcze bardziej zdziwiłem się, kiedy pojąłem, że poszukiwanie śmierci w nieprzytomnej ekstazie towarzyszyło mi, od kiedy skończyłem 13 lat. Od tej chwili co jakiś czas pojawiała się u mnie ta tęsknota, choć często bywała zakamuflowana.

Niewątpliwie, mam świadomość, że dążenie do śmierci (nawet jeśli towarzyszyć jej ma ekstaza- niekoniecznie seksualna), jest działaniem na własną niekorzyść. I co z tego? Podświadomość wiedziała “lepiej”. Ona pamiętała doskonale to doświadczenie, kiedy zatłuczono mnie cepami podczas stosunku z “żywą boginią”. Byłem wówczas tak odurzony afrodyzjakami, że tylko pamiętałem to przyjemne odczucie podniecenia i pragnienie, żeby zdążyli mnie zabić, zanim skończy się rozkosz. Pamiętałem też wygląd fizyczny tamtej kobiety i stało się dla mnie jasne, że chciałem umrzeć w objęciach właśnie takiej piękności. Kiedy to odreagowałem, podświadomość pokazała mi inną przyjemność, nie mniej nieprzytomną i destruktywną. Miała nią być też śmierć w ekstazie, ale tym razem wspólna, z partnerką.

No właśnie. Czasami zdarza się, że dowiadujemy się ni stąd, ni zowąd o różnych autodestruktywnych mechanizmach i pragnieniach, które oddziałują na nasze życie. Bywają one tak ukryte, tak “ważne” i tak przyjemne, że nie podejrzewamy nawet, iż mogą być destrukcyjne. O moich też bym nie wiedział, gdybym nie zastosował modlitwy o całkowite oprzytomnienie i oczyszczenie świadomości.

Do czasu zastosowania tej modlitwy nie podejrzewałem, że za tęsknotą do przyjemności mogą kryć się tak silne wzorce rujnowania sobie zdrowia, życia, związków i skutków praktyki duchowej. One wydawały się nic nie znaczącymi epizodami w mym dążeniu do “spełnienia się” w nieprzytomnej, seksualnej bądź narkotycznej ekstazie. Podobnie rujnująco może funkcjonować mechanizm lekceważenia pieniędzy, dóbr doczesnych, czy ciała w intencji spełnienia się w Bogu (oświecenia). O destrukcji jako sposobie na szczęście, traktuje inny artykuł.

Tu chcę dodać najnowsze odkrycie. Otóż zauważyłem, że wśród upadłych aniołów działają pewne silne mechanizmy szkodzenia sobie. Upadłych aniołów jest kilka grup. Każda z nich inaczej “widzi” sens życia w materii. Jedni traktują je jako zło konieczne, czyli cenę za przyjemność seksualną. Inni jako karę za pychę – zesłanie przez Boga w świat cierpień i ograniczeń. Spora grupa to oszalałe anioły, które pragną jedynie pogrążania się w jak najniższych wibracjach i wciągają w to innych. Często dążą do całkowitego unicestwienia swego “ducha”. Jedna z linii upadku dąży do tego, by żyć normalnie, czyli jak ludzie (których rzekomo Bóg bardziej pokochał) za cenę zatracenia pamięci anielskiego pochodzenia i anielskich mocy. Wreszcie są i ratownicy, którzy wszystkich upadłych przekonywali, że życie w materii nie ma sensu, że jest niebezpieczne i pełne cierpień. I że tylko znienawidzenie go na wszystkie możliwe sposoby pomoże wrócić do Boga. Oj, ratownicy od siedmiu boleści!

To wyraźnie kłóciło się zawsze z pewną moją ważną intencją – nauczenia upadłych aniołków, że tu też można żyć szczęśliwie i bezpiecznie wykorzystując te same moce, którymi dysponowało się “tam”. Oni jednak najczęściej czują się “nie z tego świata” i chcą wracać “tam” za cenę śmierci. Stąd się biorą wszystkie nieporozumienia między nami. I co teraz?

Rezygnuję z uszczęśliwiania na siłę tych, którzy wolą umrzeć, niż cieszyć się życiem w sposób uczciwy, z miłością i z czystymi intencjami. Dzielę się z tymi, którzy chcą skorzystać z tej niepowtarzalnej okazji doświadczania szczęśliwego i spełnionego życia w ciele. A to znaczy, że od lat zmieniam towarzystwo na takie, które mnie inspiruje coraz bardziej pozytywnie, wręcz bosko. To znacznie lepsze i przyjemniejsze od oskarżania wszystkich, którzy pożądają śmierci, a o wszelkie nieszczęścia oskarżają tych, którzy wolą życie.

Te 15% niezadowolonej z życia społeczności załazi co jakiś czas za skórę większości swych współbraci prowokując kataklizmy, pogromy, rewolucje czy wojny. Aby przeciwdziałać mechanizmom destrukcji obecnym w podświadomości, warto koncentrować swą uwagę na docenianiu aktualnego życia, aktualnych zajęć, na rozwijaniu radości życia i zadowolenia z siebie i z tego, co robisz. Warto też uwolnić się od nieprzytomnego pociągu do przyjemności, które są szkodliwe. Tego można dokonać albo za pomocą modlitw o uwolnienie, albo sesji regresinguŽ.
Ale… co dalej?

Hm, dalej warto być otwartym na coś o wiele lepszego. Tylko ta otwartość pozwala nam na poznawanie lepszych perspektyw i na korzystanie z nich. Jeśli chcesz wiedzieć, co to jest, to pytaj w modlitwie, co Bóg, czy Wyższe ja ma dla ciebie lepszego? Lepszego od śmierci, destrukcji, autodestrukcji, cierpienia, życia w materii. I uważnie słuchaj, co On ci odpowie. Jeśli masz wątpliwości, modlitwę powtarzaj. Poprzedź ją modlitwą o oczyszczeniem umysłu i sprawną komunikację między tobą, a Nim. Zdziwisz się, kiedy przekonasz się na własnej skórze, że On cię ani nie przeklął, ani nie wygnał z raju! Zdziwisz się jeszcze bardziej, kiedy pokaże ci drogę powrotu i miejsce, w którym jest twój raj.