Leszek Żądło

Co zdradzasz wybierając Boga?

Wielu ludzi ma ogromne skrupuły na samą myśl, że mogliby pójść za głosem Boga – głosem swej intuicji. Mają wówczas odczucie, jakby popełniali zdradę swych bliskich, swych krewnych, którzy cierpią. Jak tu bowiem cieszyć się życiem, jeśli tylu ludzi wokół cierpi? Jak ich w tym cierpieniu opuścić i oddać się Bogu, i duchowym praktykom. I jak zapomnieć o tych, których kochaliśmy, a którzy odeszli, umarli.
Warto w tym kontekście zastanowić się nad słowami Jezusa: “Niech umarli grzebią swoich umarłych.”

No właśnie, jeśli narodziłeś się do nowego życia, to po co ci szpaler umarlaków? Czy myślisz, że oni ci są do czegokolwiek potrzebni? A może ty im? Czyżbyś mniemał, że dasz radę ich wskrzesić? A może ty musisz tego dokonać, jeśli nawet Bóg tego nie był w stanie uczynić?

Poczucie winy za rezygnację z zajmowania się cierpiącymi czy umarłymi może cię paraliżować. Z powodu poczucia niesprawiedliwości, jaka spotkała innych, biedniejszych, cierpiących, możesz dojść do wniosku, że rezygnujesz z darów i błogosławieństw bożych, bo nie zgadzasz się na tak jawną niesprawiedliwość. Może też myślisz, że gdybyś ty stworzył ten świat, to on byłby lepszy. Ot, naiwność i zaślepienie!
Zaakceptuj, że świat jest w swej istocie doskonały (nie musisz tego od razu dostrzegać). Zaakceptuj, że to jest sprawiedliwe, kiedy ludzie otwarci na dobro i bogactwo przyjmują je, a ci, którzy je odrzucają (może nawet z pogardą!), po prostu go nie mają.

Aby nie czuć się winnymi z powodu przyjęcia darów i błogosławieństw duchowych, ludzie wymyślali mnóstwo praktyk, które miały im zrekompensować owo poczucie winy. Składali więc ślubowania, że będą nauczać po oświeceniu, że będą się opiekować słabszymi i wprowadzać ich na duchowa ścieżkę. Czynili tak, żeby mieć choć odrobinę pewności, co będzie się z nimi działo, gdy przestaną się kontrolować i totalnie poddadzą Wyższej Świadomości, która przecież wie znacznie lepiej, co, kiedy, gdzie i z kim warto i należy robić. Taka praktyka oczywiście jest śmieszna z punktu widzenia kogoś, kto pozna “nieznane”. Innym wydaje się śmiertelnie poważna.

Są też ludzie, którzy zaczynają mieć wątpliwości wywodzące się z tego, że Bóg proponuje coś zupełnie innego niż tradycja, katecheci, teologowie i inni religijni nauczyciele. Boją się więc, że poddając się Bogu zdradzą tradycję, czy “swoją” religię.
Gdyby Jezus miał takie wątpliwości, nie byłoby dziś o Nim nawet słychać.
Nawiasem mówiąc, teologia to naiwne przekonanie, że można poznać i opisać NIEOGRANICZONEGO Boga za pomocą studiowania Pisma świętego i papieskich encyklik.
Odejście, wyjście ze starych struktur społecznych, wielu ludzi traktuje jako zdradę. Szczególnie silne jest to przekonanie u tych, którzy czują się bardzo uzależnieni od “swojego” otoczenia. Próbują więc, jak mogą, zapobiegać “zdradom”, czyli rozstaniom.

Poczucie winy drąży również tych, którzy w przeszłości dokonali wyrzeczeń i ślubowań w imię swego rozwoju i oświecenia. Teraz, kiedy zaczynają pojmować, że Bóg od nich tego nie wymaga, mają wiele skrupułów.

Swoistą grupą ślubowań ograniczających rozwój duchowy są ślubowania wyrzeczenia się swego oświecenia, szczęścia, bogactwa na rzecz innych. U ich podstaw legło magiczne przekonanie, że kiedy się czegoś pozbawisz, będzie to mógł wziąć ktoś inny (zapewne bardziej godny). Ta bzdura ma wielu zwolenników charakteryzujących się niską, lub nawet katastrofalnie niską, samooceną. Jest jeszcze inny, nieświadomy powód jej popularności. Otóż ludzie bardzo się martwią, że po oświeceniu (wyzwoleniu) zostaną wyrwani ze swego środowiska, towarzystwa. A że “tam” doszło tak niewielu, to zapewne zanudzą się na śmierć. Wolą więc poczekać, aż “tamte” obszary zaludnią się. Po to właśnie ograniczają się z oświeceniem. A poza tym lęk i nieufność wobec tego co sami robią i co głoszą, każą im zaczekać, aż inni przed nimi to wypróbują i powiedzą, jak to jest naprawdę.

Buddyści mają nadzieję, że ktoś ze znajomych, kto oświeci się przed nimi, pokaże im, że to jest całkiem bezpieczne. Chrześcijanie muszą wierzyć, że po śmierci dostaną się do “raju”. Stamtąd przecież nikt jeszcze nie wrócił. Łatwo tu zauważyć, że chrześcijanie nie mają nic do stracenia, choć wielu z nich boi się, że jak tylko powierzą się Bogu, to On ich natychmiast zabierze do Królestwa Bożego (czyli zgodnie z ich wyobrażeniami – uśmierci). I buddyści, i jogini, i chrześcijanie boją się tak samo przejścia “na drugą stronę”. Boją się, że to będzie śmierć. I trochę mają racji, gdyż jest to śmierć wewnętrznego, słabego, “starego człowieka” w każdym oświecającym się. Najczęściej nie ma nic wspólnego ze śmiercią fizycznego ciała.

Chrześcijanie i buddyści zwykle hołdują pesymistycznej wizji świata. Gnostycy cały ten świat postrzegają wręcz jako miejsce rozgrywania się ludzkiej tragedii. Gdybyśmy więc próbowali wyjść z opresji drogą wskazaną przez wielkie religie, wówczas mamy możliwość szykować się na opuszczenie tego świata, lub też wybrać islam. Islam bowiem pozwala wiernym, by cieszyli się życiem, a co więcej, obiecuje, że na utrzymanie bożych wybrańców (muzułmanów) mają pracować niewierni. Owa zasada skomplikowała się tam, gdzie zabrakło niewiernych, gdyż wszyscy przyjęli islam. No ale w tamtych realiach historycznych zawsze można było podbić jeszcze jakichś nie muzułmańskich sąsiadów.

Z pesymizmem wielkich religii zrywają grupy ludzi, którzy zauważyli, że Bóg daje nam realną moc i miłość do dokonywania wszelkich zmian na lepsze. Zauważają też, że jeśli życie i świat traktuje się jako boży dar i boże błogosławieństwo, to wówczas wszystko jest wspaniałe i cudowne. Ci ludzie doświadczywszy na własnej skórze mocy Boga i Jego miłości odrzucają wszelkie negatywizmy i pesymizmy zawierające się w pismach świętych i natchnionych, a wyłapują z nich same pozytywne, optymistyczne treści. Życzę wszystkim, by na własny użytek spróbowali podobnych zabiegów. Wówczas, moim zdaniem, na pewno zbliżą się do prawdy, gdyż Bóg nie jest tak pomieszany psychicznie i intelektualnie jak prorocy, którzy głosili Jego słowo.

Możesz zapytać, dlaczego nie wybrał sobie proroków o czystym stanie świadomości?
Widać, nie miał takich kandydatów “pod ręką”.
Owszem, takim ludziom Bóg ciągle się objawia i przekazuje mądrość, ale inni ich nigdy nie słuchali. A nie słuchali dlatego, że prawdą w jej czystej formie nie da się nikogo przestraszyć. Jak się nie da straszyć, to cały efekt propagandowy diabli biorą.
Najskuteczniej na ludzi działa wielkie zastraszenie, któremu towarzyszy obietnica wyzwolenia (zbawienia) od tego, czego się boją.

Ilu pozostałoby katolikami, gdyby przestali się bać wiecznych cierpień po śmierci. Ilu z nich wystarczyłaby obietnica, że dzięki praktyce po śmierci będzie im lepiej? A ilu jest takich, którym podoba się, że za cenę niewielkiej pracy nad sobą i przyjęcie Boga do swego życia osiągną szczęście tu, w tym życiu? No właśnie, ta ostatnia obietnica prawie wszystkim wydaje się zupełnie nierealna.

Teraz już wiesz, dlaczego prawda z takim trudem dociera do ludzi, podczas gdy największe zainteresowanie budzi wszystko z nagłówkiem “tajemnica”. To tajemniczość pewnych sekt i rytuałów sprawia, że ludzie chcą je poznać. Dzięki dopuszczeniu do tajemnicy(!) czują się dowartościowani, lepsi. To dlatego genialni założyciele i przywódcy różnych ruchów religijnych bardzo dbają o to, by adept był stopniowo dopuszczany do tajemnicy i tylko wtedy, gdy na to zasłuży! Znają zasadę, że dla łowcy tajemnic każda rozpoznana tajemnica przestaje być atrakcyjna. Nic więc dziwnego, że nie ma on jej ochoty poświęcać ani czasu ani wysiłku. On pragnie się dowartościować przez dopuszczenie do kolejnych tajemnic, aż staje oko w oko ze śmiercią, która wydaje się granicą tajemniczości nie do pokonania.

Z religijnego punktu widzenia najcenniejszymi są te prawdy, których nie da się sprawdzić. Są to aksjomaty, z powodu obrony których wielu ludzi poniosło śmierć. I, wbrew swym wierzeniom, nie zyskali oni ani życia wiecznego, ani zbawienia. No może niektórzy z nich zostali uznani za świętych.
Czy śmierć w cierpieniach jest właściwą ceną za świętość? Czy zwykli ludzie mogą uznać kogoś za świętego, jeśli on w ogóle nie był świadomym swej świętości za swego życia?
Wydaje się, że nie można sprawdzić, co się dzieje z człowiekiem po śmierci. Otóż można, tylko większość ludzi woli wierzyć, niż wiedzieć. I na tym lenistwie bazują religie zaniżające samoocenę. Na takie religie i poglądy istnieje ogromne zapotrzebowanie społeczne, szczególnie wśród ludzi, którym źle się wiedzie w życiu. Dzięki religiom pocieszają się, że kiedyś się to skończy. Tak, to wydaje się dużo wygodniejsze od zabrania się do pracy.

Wśród całej czeredy krzykaczy przekonujących, że poznali prawdę i wolę Boga z przekazu Mistrza, z pism objawionych, lub z katechizmu, ginie istota boskości, ginie świadomość boskości samego człowieka. Przecież tylu jest większych, niedościgłych, doskonalszych. I o co tu chodzi?
Z pewnością o pognębienie się, o potwierdzenie intencji trzymania się niskiej samooceny lub o rozwijanie pragnienia opuszczenia tego świata w jak największym pośpiechu! To w jakiś sposób dowartościowuje, pomaga łatwiej przeżyć to, jak się wydaje, beznadziejne życie ziemskie. Takie nastawienie jest jednak przede wszystkim wynikiem nieświadomości i nieuczciwości w stosunku do siebie.

Ludzie, którzy decydują się na samodzielne doznawanie boskości i na pracę nad podnoszeniem swej samooceny, doznają ulgi. Ale to tylko początek. Wybór trzeźwej akceptacji tego, co jest, czyli rzeczywistości, przynosi wejście w stan szczęśliwości.
Chwila zgody na wszystko, co istnieje, jest lepsza niż tysiąc lat pobożności” – pisał Anthony de Mello w Przebudzeniu.
Takie poglądy uważa się ostatnio za bardzo niebezpieczne, wręcz sekciarskie. I straszy się sektami tych, którzy usiłują poprawić jakość swego życia odwołując się do pomocy i wsparcia Boga oraz do samorozwoju.