Leszek Żądło

Syndrom śmierci

W śmierci jest coś niepojętego, tajemniczego. Jednych śmierć podnieca, podczas gdy innych przeraża. Na pewno dla każdego z nas jest czymś ważnym, wobec czego nie sposób przejść obok niej obojętnie. Znamienne np., że czas nadawania filmów, w których przedstawia się przemoc i morderstwa, to czas najwyższej oglądalności TV.

Śmierć wcisnęła się głęboko w kulturę, w religie i rytuały. Czasami dominowała w życiu pewnych społeczności. Dziś mamy wobec niej sprzeczne nastawienia. Dla jednych jest złem, dla innych złem koniecznym, a dla jeszcze innych przedmiotem ubóstwienia i pożądania.
Emocje i oczekiwania wobec śmierci są tak silne, że wielu mącą rozum. Jedni marzą o śmierci swojej, a inni o śmierci swych wrogów. Kilka miliardów chrześcijan i żydów oczekuje nawet w tej chwili na bliską gehennę, czyli oczyszczenie ludzkości przez Boga z wszystkich mętów, śmieci, odpadów i chwastów ludzkich. I każdy z nich ma nadzieję, że wśród ocalonych znajdzie się on i jego najbliżsi.
Mówi się powszechnie o tajemnicy śmierci. A cała ta tajemnica, to psychologiczny syndrom śmierci.

Po raz pierwszy z pojęciem “syndrom śmierci” spotkałem się przy lekturze książek związanych z rebirthingiem. Rebirthing uchodzi za metodę, która stawia sobie za najważniejszy cel uwolnienie od syndromu śmierci i uzyskanie w ten sposób stanu wiecznego życia w ciele.
Możemy nie wierzyć w ideę fizycznej nieśmiertelności, możemy nawet śmiać się z osób, które ona inspiruje do rozwoju, ale nie możemy obojętnie przejść obok syndromu śmierci. A to dlatego, że syndrom śmierci jest najpoważniejszym inhibitorem, a więc opóźniaczem rozwoju duchowego. Podstępnie, wbrew naszej woli, odciąga nas od zainteresowania życiem i rozwojem, zmusza do zajmowania się śmiercią i do dostrajania się do wibracji śmierci.

Śmierć wydaje się czymś tak powszechnym i naturalnym, że nie wyobrażamy sobie dnia, by o niej nie słyszeć i nie myśleć. Budzi powszechne przerażenie ale i zainteresowanie. Śmierć wielu ludzi podnieca, choć nie jest to miłe podniecenie. Dlatego jest ulubionym tematem mass-mediów. I wydaje się nieunikniona. Dlatego już od tysięcy lat w praktykach jogi czy buddyzmu wykonuje się specjalne medytacje, by oswoić się ze śmiercią (np. przenoszenie świadomości do ciała trupa).
Buddyzm i hinduizm obiecują uwolnienie od strachu przed śmiercią ucząc o reinkarnacji, natomiast chrześcijaństwo obiecuje życie wieczne w raju dla grzecznych i bogobojnych, a innym wieczne potępienie i męki piekielne. Gdyby nie strach przed śmiercią, większość ludzi w ogóle nie interesowałaby się duchowością!

Ponieważ myśli o śmierci nie są przyjemne i zaniżają wibracje człowieka, to wśród pewnych grup ludzi rozwijających się duchowo istnieją zakazy mówienia i myślenia o śmierci. Strach przed śmiercią jest jednak mniejszy niż strach przed poprzedzającą ją starością, która ma się wiązać ze zniedołężnieniem. Dlatego też wielu ludzi łudzi się, że jeśli nie będą spotykać osób starszych czy niedołężnych, to przedłużą swoje życie lub nawet staną się wiecznie młodzi. Dlatego w pewnych społecznościach świadomie izoluje się młodych ludzi od staruszków. Ma to swoje dobre, ale i złe strony.

Na pomysł izolowania młodzieńców przed starymi i cierpiącymi pierwszy bodajże wpadł ojciec Gautamy Siakjamuni (Buddy). Chciał go w ten sposób chronić obawiając się, że zetknięcie z cierpieniem lub śmiercią mogłyby pchnąć Gautamę ku praktykom duchowym. Jednak po kilkunastu latach karma upomniała się o Gautamę i spotkał on cierpiącego starca, co wywróciło jego światopogląd do góry nogami. Odtąd zapragnął rozgryźć tajemnicę cierpienia i uwolnić się od przymusu inkarnowania.

Wielu pedagogów zauważa, że dzieci i staruszkowie lgną do siebie. Szczególnie osoby starsze czują się świetnie przy dzieciach. Widać też konflikt pokoleń: dzieci trzymają przeciw rodzicom z dziadkami. To zachęca do eksperymentów wychowawczych. Propaguje się np. domy starców połączone z domami dziecka. Podobno wszyscy tam się czują dobrze. No i najważniejsza sprawa – wielu uważa, że dzieci trzeba oswajać ze starością i postępującym zniedołężnieniem. Chodzi o “wychowanie do współczucia”.
Tu chciałbym zauważyć, że szczególnie małe dzieci, przed 3 rokiem życia, są szczególnie chłonne na wzorce energetyczne tych, którzy są w ich otoczeniu. A to znaczy, że dziecko wychowywane (nawet do 6 roku życia) z osobą zbliżającą się do śmierci PRZEJMUJE JEJ WZORCE STARZENIA SIĘ I UMIERANIA JAKO WZORCE DOROSŁEGO ŻYCIA! To w dzieciństwie – obserwując umierających – uczymy się, jak zbliżać się do śmierci i jak umierać. I tak właśnie wygląda nasze życie, jak się tego nauczyliśmy. Osoba, która jako dziecko widziała, że przed śmiercią trzeba się namęczyć, będzie się męczyć przed własnym zejściem. A ta, która była świadkiem natychmiastowego zgonu, zapewne zemrze nagle. Oczywiście, bywają też wyjątki, kiedy przerażeni takim sposobem umierania, jakiego byliśmy świadkami, postanawiamy umrzeć w inny sposób.

Faktem jest, że jednych bardziej przeraża śmierć, a innych życie. Kiedy jednak zrozumiemy, jak funkcjonuje syndrom śmierci, wszystko stanie się jasne.
Na syndrom śmierci składają się dwa sprzeczne z sobą dążenia czy też pożądania. Jednym z nich jest lęk przed śmiercią, a drugim lęk przed życiem, nierozerwalnie splecione z sobą od chwili pojawienia się. One to nieustannie walczą z sobą w podświadomości jako para przeciwieństw aż do czasu, kiedy zostaną uświadomione i uwolnione. A wtedy tracą władzę nad człowiekiem i jego życiem.

Strach przed życiem może pojawić się jeszcze przed narodzinami. W rzeczywistości jest to strach przez nieznanym, przed cierpieniem lub zmęczeniem, które – jak się wydaje – nierozerwalnie wiążą się z życiem. Dla wielu ludzi życie to ogromne ryzyko. Przecież niczego nie możemy być pewni. Jedni więc uczą się żyć z ryzykiem i kalkulować je jako cenę życia, a inni ze strachu uciekają tam, skąd przybyli – w niebyt, czyli w śmierć.

Podświadomość noworodka rozumie tylko tyle, że urodziła się i zaczęła istnieć. Jeśli to pierwsze doświadczenie wiązało się z bólem, cierpieniem, strachem, pragnie wrócić tam, skąd przybyło ciało. Nie nazywa tego łonem, tylko NIEBYTEM. Dla niej jasne jest, że kiedy jej nie było, wówczas nie było cierpienia, przerażenia, ryzyka i oderwania od mamy. Tylko w nielicznych przypadkach przez warstwę ochronną łona mogły docierać do nienarodzonego dziecka niejasne emocje związane z wojną, lękami matki lub rozpaczą po utracie bliskich. Wszystko było jednak oddalone i niczego nie trzeba było przewidywać ani planować. Nic robić, o nic zabiegać. Teraz, kiedy noworodek JEST już na świecie, wszystko nagle stało się INTENSYWNE, straszne, wręcz nie do wytrzymania. Stąd pojawia się pragnienie powrotu do stanu, w którym może nie było rozkosznie, ale przynajmniej wszystko było stabilne (za cenę ogromnego ograniczenia). To tyle zebraliśmy na początku tego życia. Ale to nie wszystko, z czym mamy do czynienia, gdy rozważamy syndrom śmierci.

Nie przychodzimy na świat jako nie zapisane karty. Poczynamy się i rodzimy z określonymi intencjami karmicznymi. Intencje te pojawiły się u nas w poprzednich wcieleniach i zostały potwierdzone przez wybór drogi życia (naszego indywidualnego scenariusza życia), tuż przed poczęciem.
Dlatego jedni prowokują miłe, a inni niemiłe okoliczności i doświadczenia związane ze swym życiem począwszy od poczęcia, przez narodziny, aż do śmierci lub zmiany intencji. Poprawę może zagwarantować uwolnienie od intencji szkodliwych dla siebie i dla innych. Tymczasem… dzięki postępom medycyny żyje w społeczeństwie coraz więcej osób, którym śmierć zajrzała w oczy albo przy porodzie, albo jeszcze przed nim. Przecież nie dalej jak 60 lat temu większość przedłużających się porodów miała wszelkie szanse skończyć się śmiercią noworodka i matki. I zwykle tak się to kończyło. Takie były efekty decyzji na temat życia podjętych w poprzednich wcieleniach.

Bodajże podczas co 7 porodu dziecko rodzi się z pępowiną owiniętą wokół nóżek, co powoduje poczucie obsesyjnego spętania w dalszym życiu. Taka osoba boi się wykonać krok naprzód (bardziej psychicznie niż fizycznie) podświadomie czując, że to będzie bardzo bolało. Lęk przed życiem może także przybrać o wiele tragiczniejszy wymiar. Otóż spora liczba noworodków rodzi się z pępowiną owiniętą wokół szyi i w stanie martwicy. Dzięki licznym sesjom prenatalnym wiemy dziś, że jest to efekt silnego strachu przed życiem, który nienarodzone dziecko prowokuje do popełnienia samobójstwa. Może on być skutkiem samobójczej decyzji podjętej w poprzednim życiu, albo telepatycznego przejęcia od matki lęku przed dalszym życiem. Pępowina ma zacisnąć się na szyi jak pętla szubienicy, a na dodatek dziecko z całej siły rączki zaciska na pępowinie, by odciąć dopływ tlenu i pożywienia. I gdyby nie pomoc lekarzy, to ta pierwsza próba samobójcza na pewno powiodłaby się. Te dzieci nie chciały żyć nie dlatego, że na świecie jest źle, albo że rodzice ich nie kochają (choć te motywy uzasadniają ich intencje). Ich niechęć do życia wynikała z decyzji podjętych znacznie wcześniej, w poprzednich wcieleniach. Podjęły je dlatego, że się bardzo bały życia lub nienawidziły go.

Dzieci usiłujące udusić się już w łonie matki, jeśli tylko przeżyją, próbują popełniać samobójstwo w bardzo wczesnym wieku. Rodzice takiego dziecka powinni uczynić wszystko, żeby ono nabrało ochoty do życia, żeby poznało, iż życie może być piękne, przyjemne, atrakcyjne, łatwe. Inaczej będzie się tylko utwierdzało w przekonaniu, że nie warto żyć i dążyło do śmierci, niekoniecznie samobójczej. Pomyśl o tym, kiedy zaczniesz się rozczulać nad “niezawinioną” śmiercią “niewinnych” dzieci!

Wiemy już mniej więcej, jak powstaje lęk przed życiem będący bezpośrednią przyczyną pragnienia śmierci. Wiemy też, że jest on spowodowany naszą niewiedzą i nieświadomością, czyli wyciągnięciem fałszywych wniosków z wydarzeń wiążących się z narodzinami. Dzięki temu wiemy, że: Syndrom śmierci stał się kanwą wielkich religii.
Lęk przed życiem nie jest więc niczym sensownym uzasadniony. A jednak stał się podstawą kilku wielkich i ważnych w dziejach religii.
Lęk, wobec którego czujemy się bezsilni, budzi tylko nienawiść. Skoro wielu czuło bezsilny lęk przed życiem, zaczęli życia nienawidzić. Spora część ludzi ma tendencję do tego, by czcić to, czego się boją i czego nienawidzą. Myślą, że w ten sposób może to przechytrzą czy zyskają u tego czegoś względy. Tak więc jedni zaczęli czcić życie, podczas gdy inni – śmierć. Ci zniechęceni do życia zaczęli uzasadniać swoją nienawiść jakimiś wyższymi względami i gloryfikować śmierć jako stan, który wydaje się znacznie przyjemniejszy i bezpieczniejszy niż życie. Tym samym zaczęły powstawać podwaliny pod manichejską gnozę, która w zamian za znienawidzenie swego ciała, życia i świata (a w szczególności seksu) obiecuje powrót do domu Boga Ojca. Kiedy dziś patrzymy na rodzące się niemowlęta, okazuje się, iż wiele z nich już wcześniej zostało zainfekowanych tą nienawiścią. W związku z tym od samego początku życia zbierają one skutki swych własnych nienawistnych prowokacji wobec życia i świata. Każde bowiem doświadczenie zgodne z ich gnostycką intencją ma je przekonywać, że życie jest tylko jednym pasmem nieszczęść i cierpień, więc lepiej od razu czekać na jak najszybszą śmierć, która będzie uwolnieniem od konieczności wcielania się. Rezygnacja z wszelkich przyjemności i zadawanie sobie coraz większych cierpień mają stanowić zadośćuczynienie za grzech pożądania przyjemności i zapewnić, że śmierć doprowadzi do uwolnienia od pokusy ponownego wcielania się.
Podobny pogląd rzutuje w identyczny sposób na kolejne wcielenia adeptów jogi gnostyckiej. Mamy więc tu przykłady, kiedy nieporozumienie, cierpienie i nienawiść zostały wręcz ubóstwione i potraktowane jako cnoty najwyższego kalibru na duchowej ścieżce!

Dokąd prowadzi droga cierpień i nienawiści do życia?
Rekord o obsesyjnym przygotowywaniu się do śmierci pobili Indianie z kultury Tierradentro w Kolumbii. Od kiedy kończyli 7 rok życia, zaczynali kopać sobie grób. Na tę najważniejszą w życiu czynność poświęcali ok. 8 godzin każdego dnia, aż wreszcie doczekiwali się śmierci. Niektóre z grobów są imponujące, co świadczy o długości życia ich budowniczych.

Drzewo poznajemy po owocach. Jeśli ktoś hoduje cierpienie i nienawiść, to z pewnością owocem jego uprawy nie będzie wieczne szczęście i wieczna miłość. A co będzie?
Kolejne ciężkie wcielenie w otoczeniu pałającym nienawiścią do życia, wśród ludzi niezadowolonych, nienawidzących, a może nawet oprawców? Czy warto się na coś takiego narażać? A potem jeszcze za to obwiniać Boga i cały świat?
Obsesyjną niechęć do życia i przyjemności odziedziczyło po gnozie chrześcijaństwo. Również bhakti – joga obiecuje wieczne życie w raju Kryszny i zachęca do znienawidzenia ziemskich przyjemności.

Drugim biegunem syndromu śmierci jest strach przed nią. Właściwie chodzi znów o strach przed nieznanym (co będzie “po”) oraz o strach przed cierpieniem związanym ze śmiercią, z utratą bliskich.
Strach przed konsekwencjami śmierci często powstrzymuje samobójców przed targnięciem się na swoje życie. Ten sam strach motywuje starzejących się ludzi, by poszukiwali odpowiedzi w religii, co z nimi będzie “po”. Stąd kościoły są pełne staruszek, które już nie widzą się w życiu, ale przynajmniej chcą sobie zapewnić gwarancje zbawienia lub raju po śmierci. Młodzi zaś z pogardą dla śmierci (a tak naprawdę dla własnego życia i zdrowia) idą w bój lub rozbijają się na swych szalonych maszynach usiłując żyć krótko, ale za to intensywnie.

Strach przed zniedołężnieniem na starość i cierpieniem związanym ze śmiercią motywuje do poszukiwania sposobów uniknięcia ich, albo też do znalezienia sposobu, który nie boli. Wydaje się, że najprościej jest umrzeć w odurzeniu, ale pociąga to kiepskie konsekwencje karmiczne. Niektórzy opanowali więc sztukę uśmiercania się poprzez specjalne wstrzymanie oddechu. Ten sposób jest względnie komfortowy, ale tych, którzy go spróbowali, kusi, by skorzystać z niego zawsze wtedy, gdy tylko pojawią się w ich życiu trudności nie do pokonania. Taka osoba często jeszcze ma satysfakcję, że kiedy nabroiła, to inni się z tego powodu miotają, a ona odchodzi, bo jej się konsekwencje nie podobają. Tego typu podejście wiąże się z pozornie pozytywnym poglądem, że “śmierć jest ostateczną gwarancją mojej wolności”. Ale co to za wolność, kiedy się ucieka przed skutkami własnych głupich kreacji… A więc nie warto planować: “najpierw nabroję, a jak mnie będą chcieli dopaść, to sobie umrę”, choć wielu to podnieca.

Wielu ludziom najgorszy wydaje się strach przed utratą bliskich. Z jego powodu osoby śmiertelnie chore zmuszają się do znoszenia nieludzkich wręcz cierpień, by nie stracić bliskich, by za wszelką cenę się z nimi nie rozstać. Czasami tego typu oczekiwania motywują do nagłych, cudownych uzdrowień ciała. Z kolei lęk przed skutkami utraty bliskich motywuje do zejścia wtedy, gdy sporo bliskich już umarło.

Ponieważ osoby starzejące się i umierające otaczają nas powszechnie, to telepatycznie dostrajamy się do nich, by nauczyć się, jak to będzie w ich wieku. Na dodatek podświadomie chcemy się czuć tak samo podziwiani i poważani jak wiekowi starcy. Ten mechanizm działa zupełnie podświadomie. Jedni więc uczą się postępującego starzenia ciała i niedołężnienia, podczas gdy inni przejmują wzorce nagłej śmierci w dość młodym wieku i w pełnej sprawności ciała fizycznego. Szczególnie za tym drugim mechanizmem kryje się lęk przed zniedołężnieniem.

Wielu śmierć wydaje się czymś znacznie lepszym, ale przede wszystkim łatwiejszym, niż życie. Ten, kto ma ciężkie życie, a wierzy, że życie ma tylko jedno, najczęściej nie ma żadnych oporów przed odejściem. Teoretycznie też ten, kto wierzy w reinkarnację, nie powinien się obawiać śmierci samobójczej. A jednak… z wiarą w reinkarnację idzie w parze wiedza o prawie karmy, która mówi, że kolejne wcielenie zaczyna się od tych problemów, którymi zakończyło się życie poprzednie. A więc osoba wierząca w reinkarnację nie ma powodu popełniać samobójstwa, tylko czuje się zmotywowana, by rozwiązać swój problem tak, by więcej jej już nie prześladował.

Oczywiście, wszędzie są osoby przyjmujące pewne koncepcje powierzchownie i nie zastanawiające się nad konsekwencjami swych wyborów. Przekonanie, że kolejne życie zacznie się tak, jak kończy obecnie, zachęciło sporą grupę ludzi do tego, by umierać w ekstazie. Wierzyli oni, że dzięki temu od urodzenia w kolejnym wcieleniu będą żyć w nieustannej ekstazie. W tej intencji usiłowano umrzeć podczas stosunku lub w trakcie odlotu po zażyciu afrodyzjaków. Za lepszą jednak uchodziła śmierć podczas stosunku, ponieważ dawała nadzieję na ekstatyczny seks natychmiast po odrodzeniu, albo nawet jeszcze w łonie matki. Dlatego chętnego do takiej śmierci często zabijano podczas współżycia, a on pragnął tylko jednego: “żeby zdążyli go dobić zanim skończy się orgazm”.
Ciekawe, że dziś sporo osób marzy o śmierci podczas seksu!

Co zrobić z syndromem śmierci?
Syndrom śmierci ze względu na wewnętrzne sprzeczności może być powodem silnych nerwic lub depresji. Kiedy zwycięża poczucie bezsensu życia, wtedy wszystko przestaje mieć jakikolwiek sens – padają plany biznesowe i sypią się związki. Kiedy zwycięża lęk przed śmiercią, zaczyna się pogoń za eliksirem życia, utraconą młodością albo żałowanie zmarnowanych okazji czy straconych bezpowrotnie lat. To pierwsze prowokuje do wydawania pieniędzy na różne odmładzające specyfiki, diety cud, operacje odmładzające itd., a to ostatnie powoduje narastanie poczucia winy i autoagresji, czego skutkiem są różnego rodzaju kłopoty codziennego dnia. Tak i siak, niedobrze.

Nie będę nikogo zachęcał, by godził się na życie z syndromem śmierci. I nikogo nie wzywam, by z nim walczył, bo walka do niczego dobrego nie doprowadzi.
Od syndromu śmierci można się uwolnić. Najlepiej zacząć od kontaktu z rebirthingiem. Po kilku lub kilkunastu sesjach pod okiem doświadczonego rebirthera możemy odreagować szok porodowy i uwolnić się od pragnienia powrotu do nicości (stanu śmierci). Wielu osobom potrzebna jest nauka pełnego, głębokiego oddychania. A to dlatego, że oddech symbolizuje nasze nastawienie do życia! Albo żyjemy płytko i powierzchownie, albo głęboko, dokładnie tak, jak oddychamy! A więc warto zmienić oddech płytki na głęboki, podobnie jak warto nadać głębi swemu płytkiemu dotychczas życiu. Skutkiem takich zmian, które dokonują się dzięki sesjom oddechowym rebirthingu, bywa dodatkowo uwolnienie od bardzo ciężkich chorób i zmotywowanie do poszukiwania bardziej pozytywnego i twórczego podejścia do życia. Jeśli szok porodowy miał na nas ogromny destruktywny wpływ, po takich sesjach mogą nastąpić znaczące zmiany na lepsze w naszych relacjach z ludźmi i w stanie zdrowia.

Przyda się na pewno afirmować:

Wybieram bezpieczne, radosne, szczęśliwe, spełnione, bogate, długie, spełnione życie.

Przyda się pomyśleć co jakiś czas: “co bym zrobił żyjąc 200, 300, 500, a nawet 1000 lat?”. To ćwiczenie pomoże uwolnić się od poczucia zagubienia i od lęku przed nieznaną przyszłością. Pomoże też rozpoznać, czego balibyśmy się żyjąc długo, a nawet jeszcze dłużej. Kiedy rozpoznasz swoje lęki, wówczas możesz się od nich uwolnić.

Po dłuższym czasie wykonywania ćwiczeń oddechowych i medytacji można spróbować odreagować presje poglądu, że wszyscy muszą umrzeć. Potem to wszystko, co podczas lektury poruszyło emocje. Warto też odreagować wzorce energetyczne starzenia się i umierania przejęte od innych osób, a szczególnie od tych, które umierały w naszej obecności. No i wreszcie – niekoniecznie na końcu – uwolnić się od podziwu dla bohaterów i świętych, których jedyną zasługą było poniesienie męczeńskiej śmierci, najlepiej na oczach tłumu (ach, co za wyróżnienie!). Pewna część osób powinna odreagować satysfakcję z tego, że ich śmierć była najlepszym, co mogły w życiu uczynić, bo albo były miłymi bogom ofiarami, albo czuły się zawalidrogami. Warto też odreagować presję atmosfery martyrologii narodu.

To, co prawie wszystkim wydaje się nieuniknione, wcale takim być nie musi. Uświadomienie sobie tego to najważniejszy pozytywny efekt uwalniania od syndromu śmierci.

Jako uzupełnienie polecam art. “Śmierć w ekstazie”, a także “Śmierć i świadomość”.