Krzysztof Chrząstek

Budda nie był(by) buddystą

Budda to ciekawa postać. Wielu łączy go tylko z mistycznym guru siedzącym w postawie medytacyjnej pod świętym drzewem bodhi (figowiec). Co ciekawe, również z Jezusem łączy się opowieść dotycząca tego, co uczynił biednemu drzewu figowemu, na którym nie znalazł owoców. Inni widzą Jego figurki z dużym brzuchem, uśmiechniętego od ucha do ucha.

Jednak Budda to książę. Bogaty człowiek, który żył w otoczeniu wielkiego luksusu. Miał wszystko, czego tylko zapragnął. Był kształcony na wielkiego wodza, wojownika i przywódcę. Bo takie nadzieje wiązał z Nim jego ojciec. Co prawda był przebłysk, że Jego życie może się potoczyć inaczej, ale to była tylko jedna z możliwości, którą nakreślił pewien mędrzec. Z pewnością ojcu to nie było w smak. Miał wyrosnąć na jego następcę.

Tymczasem Budda, jeszcze nie jako Budda a Siddhartha Gotama (Gautama) korzystał z wszelakich wygód i bogactwa. Możecie sobie wyobrazić, że wiódł życie, takie, na jakie obecnie stać bogatego szejka z Emiratów Arabskich lub największą gwiazdę muzyki. Wystawne i bogate. Indie kiedyś były bardzo bogatym krajem, ale złupili je Anglicy. Wywieźli stamtąd wiele cennych zabytków i skarbów, podobnie, jak Niemcy podczas wojen, z terenów m.in. Polski. Z pewnością też przyczyniły się do tego inne problemy.

Oczywiście byli tam również biedacy, ale ze względów religijnych, inaczej się takich ludzi traktowało. Część z nich wiodła takie życie z wyboru, bo przestali być zainteresowani dobrami materialnymi, skupiając się na odszukaniu Boga, albo poznaniu samego siebie. Szukali prawdy ostatecznej i wyzwolenia się z kręgu narodzin i śmierci. Chcieli, aby ich jaźń roztopiła się w boskiej świadomości wszystkiego, co istnieje. Dlatego inni ludzie traktowali ich z szacunkiem i zapewniali im wyżywienie, pieniądze na życie lub obdarowywali ich ubraniami.

Budda żył trochę pod kloszem. Nie wiedział, jak żyją inni ludzie, poza pałacem. To trochę tak, jak obecny, a może każdy poprzedni, Dalajlama. On również nie zna zwyczajnego życia, choć nazywa siebie prostym mnichem. Ale cóż…zawsze towarzyszy mu ochrona, jest wszędzie wożony, obsługiwany i traktowany jak bóstwo, no może poza Chinami. Można powiedzieć, że ma dobrą karmę, ale…kiedy On obierał ziemniaki, albo gotował samodzielnie ryż;)? Oczywiście robi wiele innych, bardzo cennych, dobrych rzeczy. Pisze książki i naucza. Ale być może część Jego luzu pochodzi właśnie stąd, że zawsze był traktowany jako ktoś lepszy, wyjątkowy i hołubiony.
W podobnych warunkach wychowywał się młody Siddhartha. Legendy mówią, że, aby nie zaprzątać jego umysłu problemami, ojciec zabronił, aby w jego otoczeniu były osoby stare czy chore.
Miał do dyspozycji co najmniej trzy pałace i mnóstwo kobiet, które miały mu usługiwać i go zabawiać. Przywożono dla niego najwspanialsze stroje i sprzęty tamtego świata. Tak minęło mu prawie trzydzieści lat życia.

Ale tendencje Jego umysłu, z którymi przyszedł w tamto życie spowodowały, że, gdy tylko udało mu się potajemnie wydostać z pałacu, to zszokowany widokiem starych, chorych i martwych ludzi postanowił szukać spokoju i wyzwolenia od cierpienia.

W młodym wieku – bo mając 16 lat, poślubił Jasodarę, z którą miał syna. Gdy Rahul się urodził, Budda miał ponoć około 29 lat i…opuścił wtedy pałac, aby odnaleźć oświecenie.

Czy wyobrażacie sobie ten szok i zmianę w Jego życiu? Przez 29 lat jest księciem mającym wszystko, czego tylko zapragnie – całe bogactwo ówczesnego świata. Ma również dziecko i wspaniałą żonę. A mimo to, opuszcza to wszystko i idzie samotnie, aby być ascetą – wędrownym żebrakiem. Czy wyobrażacie sobie, co działo się w sercach wszystkich tych osób?

Podaje się, że Budda przez 6 kolejnych lat próbował najróżniejszych ścieżek duchowych. Odwiedzał najlepszych mistrzów, od których się uczył. A gdy uznawał, że osiągał poziom swoich nauczycieli, albo go przewyższał, ruszał w dalszą podróż. Był zatem pilnym uczniem, miał jasny i czysty umysł. Umiał dostrzec to co najważniejsze i gdy nie dostrzegał efektów jakiejś praktyki, zmieniał ją. Czasami może to być oczywiście ryzykowne, bo przecież nieraz, aby pojawiły się określone wyniki, potrzeba czasu, nawet kilku czy wielu lat. Ale on przecież z pewnością robił to przez wiele wcieleń. Był przygotowany do praktyki duchowej i ścieżki mądrości, poprzez wyrzeczenie i odnalezienie wyzwolenia. Miał tez niesamowity talent do odnajdywanie sedna i omijania przeszkód zewnętrznych i wewnętrznych..

Przez długi czas jego główną praktyką była asceza i skrajne umartwianie ciała. Ponoć wychudł tak, że widać było pod skórą wszystkie kości. Ale mądrość, która wdzierała się do Jego umysłu, uratowała go przed śmiercią głodową.

Legenda podaje, że usłyszał w tamtym okresie, siedząc nad rzeką, jak muzyk płynący łódką pouczał swego ucznia: „jeśli napniesz strunę zbyt mocno – pęknie, jeśli za słabo – nie wyda żadnego dźwięku”. Od razu odniósł te słowa do siebie i swojej ścieżki duchowej. Zrozumiał, że najważniejsza jest droga środka, bez popadania w skrajności a tym samy, nie ma co wystawiać ciała na cierpienie. Zaraz też pewna kobieta, która czasem przyglądała się, jak praktykował z innymi, przyniosła mu jedzenie. Kto wie, może się w nim podkochiwała, albo podziwiała Jego surową praktykę. Może też wiedziała, kim jest. A on zjadł i poczuł się dobrze. Wtedy Jego koledzy asceci uznali, ze ich zdradził, bo przestał umartwiać ciało. Ale on już wiedział, co jest ważne, aby mądrość i świadomość mogła się poprzez niego przejawić. Stopniowo odzyskiwał spokój i utraconą na skutek zadręczania ciała, równowagę. Mógł pójść dalej.

Znalazł się w gaju figowym. Wybrał dobre drzewo, w którego cieniu mógł odpocząć i postanowił, że nie wstanie, dopóki nie odnajdzie prawdy i wyzwolenia od cierpienia oraz pozbędzie się wszelkich ułud umysłu.

Podobno przez 49 dni i nocy medytował, osiągając coraz głębsze wglądy i rozumienie rzeczywistości. W tym czasie spotykał się, jak to podaje legenda, z demonem Marą, który go atakował i pokazywał mu różne pokusy, mające przerwać medytację. Ale On im nie uległ. Dzielnie przetrwał zobaczenie wszystkich ciemnych zakamarków swojego umysłu, bo zapewne to unaoczniał mu Mara.

Uważasz, że niczego się nie boisz i też dałbyś radę? To spróbuj sobie na początek wyobrazić, że przez 49 dni nie masz dostępu do Internetu i nie możesz sprawdzić maili:). Albo, że nagle przed Tobą pojawia się przerażający potwór, którego najbardziej na świecie się obawiasz, choć jeszcze o tym nie wiesz. On to przetrwał. Osiągnął wszechwiedzę i Oświecenie. Był wolny. Po uświadomieni sobie tego, że doszedł do kresu poznania, medytował jeszcze przez 7 tygodni, zastanawiając się, co dalej robić.

Wkrótce potem postanowił nauczać innych o tym, czego sam doświadczył i osiągnął. Spotykał swoich dawnych towarzyszy i wprowadzał ich w arkana mądrości. Odwiedzał również innych mistrzów i nauczał ich uczniów, którzy z czasem stawali się Jego uczniami. Założył wielką organizację – sangę – zbór, zakon dla mnichów i osobno dla mniszek. Ponoć czynił również cuda.
W odpowiednim czasie odwiedził również swoją rodzinę – żonę i syna, którzy zostali Jego uczniami. Żona już wcześniej naśladowała, jak się podaje, praktyki i ścieżki męża.

Budda przez 45 lat chodził po okolicy i nauczał. To bardzo długo. Na koniec powiedział uczniom, że odejdzie i udzielił im ostatnich nauk. Umarł, jak się naucza, wyzwolony od wszelkiego cierpienia i ułudy. Tak podaje tradycja.

Na pewno była to wielka postać, mędrzec i człowiek o wielkiej przenikliwości. Do dziś, wielu Go naśladuje i zgłębia wszystkie Jego nauki. Wiele z nich jest dostępnych tylko dla mnichów mieszkających w klasztorach. Dodatkowo część wiedzy przekazywana jest, podobnie jak w innych szkołach duchowych – od serca do serca, czyli bezpośrednio od nauczyciela czy mistrza, do ucznia.
Z czasem powstało wiele odnóg i szkół buddyjskich, jak chociażby zen. Część nauk buddyjskich nauczanych przez główne nurty, również trochę się od siebie różni.
Mnisi świeccy – żyjący „normalnym” życiem, często mając partnerów i dzieci oraz mnisi żyjący w klasztorach, pilnie zgłębiają wszystkie Jego nauki i praktykują medytację. Z pewnością jest to bardzo dobre i wnosi w ten świat dużo pokoju. Dzięki takim działaniom zmienia się energetyka serc i umysłów ludzi, która oddziaływuje na okolicę.

Dlaczego Budda osiągnął taki sukces? Dlaczego mu się udało? Otóż według mnie – po pierwsze, był niezależny. W młodości nauczył się, że ma wszystko, czego zapragnie. Jego umysł przywykł do tego, że w Jego życiu pojawia się wszystko, czego chce. Podświadomość przyjęła to jako wzorzec, a przez te lata, gdy był w pałacu, utrwalił się on doskonale.
Zatem w późniejszej praktyce również Jego intuicja czy też podświadomość przyciągała go do takich ludzi i sytuacji, przy których szybko mogło przyjść rozwiązanie problemu, który sobie postawił.
W swoim wnętrzu on był władcą, przyzwyczajonym, że Jego najmniejsze życzenie natychmiast jest z ochotą spełniane. To dlatego Buddzie było łatwiej osiągnąć oświecenie od wielu mistrzów i nauczycieli, których spotykał i od których się uczył. On miał szerszą świadomość – był księciem, był zrealizowany jako partner, ukochany, mąż i rodzic. Nażył się już w bogactwie, więc go nie pożądał, jak być może inni asceci, którzy z nim praktykowali. Oni w tamtym życiu być może całe życie byli biedni. A osobowość danej inkarnacji, mimo wielu bogatych wcieleń z przeszłości, często domaga się zrealizowania pragnień również na płaszczyźnie materialnej.

Tymczasem On wcześniej opływał we wszystko. Jego młody umysł nasiąknął tym, że ma i tym, że wszystko może. Dlatego nie musiał, podobnie jak inni towarzyszący mu asceci, nic odrzucać z równoczesnym pożądaniem tego – jak było z całą pewnością u wielu ascetów, którzy nie doświadczyli w tym obecnym swym życiu przepychu, bogactwa i sytości. Jemu natomiast to już się przejadło. Oni dopiero wchodzili na górę, z której On już schodził. A ponieważ spotkali się po drodze rano, gdy była mgła ułudy umysłu, to myśleli, że idą w tym samym kierunku. Na szczęście mądrość Buddy zwyciężyła. Dojrzał piękno i harmonię równowagi. Odnalazł dzięki temu połączenie z całą swoją istotą i świadomością czy tez jak można inaczej powiedzieć – Bogiem w sobie. Dzięki temu potrafił znaleźć potrzebne rozwiązanie właśnie wtedy, kiedy było potrzebne. Bo po cóż miało by być potrzebne wcześniej albo później.

Nauczenie się również postawy, aby być szczęśliwym i zrelaksowanym na równi mając coś i nie mając tego, to duża sztuka. Zazwyczaj osiągają ją Ci, którzy już wystarczająco się nasycili bogactwem, posiadaniem i różnymi przedmiotami czy relacjami z ludźmi, pozycjami społecznymi i docenieniem, uznaniem ogółu.

Największym chyba sukcesem Buddy była umiejętność przekierowania swej uwagi z rządzenia na zewnątrz (z pewnością wiele osób Jego jako księcia musiało słuchać) na kierowanie swoim wnętrzem – światem myśli, uczuć i emocji. Udało mu się sprawnie zarządzać sobą, podobnie jak wcześniej częścią książęcego dworu.

Budda uczył się z różnych ścieżek i tradycji duchowych. On eksperymentował, sprawdzał, wynajdując to, co jest dla niego właściwe i co go przybliża do samospełnienia. Niewielu buddystów się na to zdobywa. Ale być może dla nich i ich umysłów jest to właściwe. Przecież Budda dał dobry przepis na szczęśliwe, moralne życie i wyzwolenie od cierpienia. Wystarczy tylko zastosować te nauki i wiedzę w praktyce.

I tutaj się zastanawiam. Bo przecież skoro przepis jest tak dokładny, prosty i klarowny, to dlaczego od wielu lat nie słyszeliśmy o żadnym oświeconym buddyście? Co prawda ponoć Budda osiągając wyzwolenie zrozumiał, zobaczył, że było wielu Buddów przed nim i jest wielu po nim. Ale kto ich widział? Kto doświadczył ich energii i obecności? Trzymają ich zamkniętych w klasztorach czy też my ich nie widzimy, z uwagi na nasze uwarunkowania?

Dalajlama odwiedzając Wrocław odpowiedział na pytanie: „czy jest bliski oświecenia”, że „nadal jest od niego daleko”. Zatem – mam pytanie, na które mi na razie buddyści nie odpowiedzieli w sposób sensowny, choć wysłałem kilka maili w tej sprawie. Otóż interesuje mnie, co takiego robią źle, albo czego nie rozumieją z nauk Buddy, że przez 2500 lat po Buddzie jakoś krucho z tymi oświeconymi, zwłaszcza w czasach współczesnych. Choć z pewnością jest wiele istot, które rozwinęły ponadprzeciętne moce i umiejętności.

Myślę, że gdyby takie osoby były szerzej znane, stanowiłyby świetny przykład dla innych buddystów a nawet osób podążających innymi ścieżkami duchowymi.

Być może jednak współczesnym buddystom brakuje tego, aby oprócz zgłębiania nauk u źródła w swojej szkole, sandze czy klasztorze, wychodzili poza ramy tych nauk, poznając również inne wartościowe praktyki. Jak mówi pewne przysłowie: „w jednej szkole nie nauczysz się wszystkiego”. Przy czerpaniu z różnych szkół i tradycji, ważne, aby czynić to z szacunkiem dla poprzednich nauczycieli, którzy przecież włożyli dużo serca w przekazanie uczniom tego, co istotne. Ale równie istotne jest, aby, jeżeli tak czujemy, nie pozostawać w jednej szkole, łudząc się, że po wielu latach praktyki coś osiągniemy. Oczywiście jest również taka możliwość. Wszystko zależy od konstrukcji psychicznej, indywidualnych potrzeb i karmy – aktualnych intencji oraz tendencji przyniesionych z poprzednich wcieleń danej osoby.

Zatem Budda za tamtych czasów nie był buddystą, bo dopiero zakładał sangę, a potem był raczej jej założycielem i źródłem inspiracji a nie członkiem, a obecnie, być może zabrakłoby Mu w buddyzmie właśnie tego „oddechu” – nieprzywiązywania się do wieloletniej tradycji, choćby usankcjonowanej przez autorytety. Bo co by było z Buddą, gdyby trwał w ascetyzmie – odwiecznej tradycji duchowej Indii, Himalajów i okolic.

Dobrze byłoby, jakby powstała jedna strona z zebranymi „czystymi” i przetłumaczonymi wiarygodnie naukami Buddy – bez późniejszych omówień, zniekształceń, komentarzy i interpretacji. A jeśli już, to osobno, z wyraźnym zaznaczeniem, że to nie pochodzi od Niego. To by ułatwiło poszerzanie mądrości, którą on osiągnął. Bo chyba to jest najważniejsze. A nie to, czy ktoś jest formalnie buddystą czy wyznawcą innej religii czy doktryny.

Postawię kontrowersyjną tezę. Według mnie jednak, przepraszam za to wyjaśnienie, Budda w tamtym życiu nie osiągnął pełnego wyzwolenia. Oczywiście mogę się mylić. Ale jakoś średnio mi do tego pasują takie elementy, jak to, że po uzyskaniu Oświecenia (pełnego wglądu) medytował przez siedem tygodni, aby zastanowić się, co dalej czynić. Oczywiście to tylko mogła być interpretacja Jego uczniów, a może to tylko część legendy, która spowija każdego wielkiego nauczyciela i nie wszystko musi być zaraz prawdą lub pełną prawdą. Osoba, która ma pełny wgląd, nie potrzebuje się namyślać, bo przychodzą jej natychmiast intuicyjnie podpowiedzi, inspiracje, jak ma działać, aby było najlepiej. Poza tym ma rozwinięty aspekt jasnowiedzenia, czyli znajomości wszystkiego.
Dodatkowo nie pasuje mi to, że Budda, jak się podaje, umarł zatruty jakimś rodzajem jedzenia – jedni podają że to były grzyby, inni, że wieprzowina (dziczyzna) lub jakieś zioła. To drugie raczej nie wchodzi w rachubę, bo powodowany pełnym współczuciem Budda raczej był wegetarianinem. No chyba, że jak podaje tradycja, zjadł ten posiłek, aby nie urazić gospodarzy, u których przebywał. Ale gdyby tak było, to tym bardziej nie pasuje mi to z pełnym oświeceniem i wglądem w naturę rzeczy. Niektórzy podają również, że wcześniej chorował, ale się uleczył. No chyba, że nie wszystko jest w tej opowieści prawdą i chyba, że Budda świadomie już wcześniej zdecydował o odejściu i zakończeniu życia, więc nie przykładał już żadnej wagi, do tego, w jaki sposób to nastąpi. Jednak dramatyzm tej sytuacji wydaje się nieco niepotrzebny.

Myślę, że te zagadnienia, podobnie jak zostawienie żony i syna poprzez Buddę, są problematyczne dla wielu buddystów. Ale i inne religie mają obecnie wiele kwestii do rozwiązania – chociażby chrześcijaństwo, bo jak się okazuje – obecnie nie ma raczej żadnego wiarygodnego dowodu historycznego na to, że Jezus w ogóle istniał…Oczywiście, warto szanować tę część kultury, na którą wpłynęło twórczo chrześcijaństwo. Szkoda tylko, że często religia czy też przywiązanie do jakiejkolwiek doktryny, przysłania ludziom jasność widzenia i rozum czy też mądrość.

Często powtarza się w świecie ludzi rozwijających się duchowo, że wystarczy jedna osoba, aby zmienić na lepsze ten świat. Że jeśli ktoś zrealizuje w sobie pozytywny potencjał, to, ponieważ wszystko jest ze sobą połączone, to nastąpi rezonans i wszystkie inne osoby poczują w sobie tę zmianę, którą on w sobie urzeczywistnił. Lubię to spojrzenie, bo daje dużo nadziei i jest zresztą prawdziwe. Zaobserwowano to nawet na zwierzętach w postaci syndromu setnej małpy czyli tego, że jeśli jakiś osobnik czegoś się nauczył to innym jest o wiele łatwiej to zrobić. U ludzi widać to np. na przykładzie tego, że często te same wynalazki są tworzone w zbliżonym okresie, przez różnych ludzi w różnych zakątkach Ziemi.
Tymczasem Budda przez 45 lat wprowadzał pokój i harmonię w życie i umysły wielu osób. Miał tysiące uczniów. Dlaczego zatem od 2500 lat nie żyjemy w pokoju, bogactwie i radości? Kto nam szkodzi? Czyżby jednak nieżyczliwie do nas nastawione szaraki – kosmici? Dlaczego mimo obecności oświeconego, Jego urzeczywistnienie nie zmieniło na trwałe innych ludzi i tego świata? No chyba, że jednak zmieniło, ale się oświecili i ich dusze-umysły odeszły już z tej planety. To również jest możliwe. Zatem, jak widać, pozostali na Ziemi tylko Ci, którzy byli oporni na Jego nauki;). Albo też – i to jest najbardziej prawdopodobne – że jednak Budda nie był wtedy całkowicie oświecony. Albo inne osoby jeszcze są nie do końca otwarte na ten rodzaj wibracji, świadomości i energii.

Według mnie Budda osiągnął bardzo wysoką świadomość, ale w tamtym życiu nie uzyskał jeszcze pełnego wglądu i wyzwolenia. To znaczy wgląd mógł uzyskać pełny, ale wyzwolenia jeszcze nie, bo to jest proces energetyczny, który czasem trwa sekundę a czasem zajmuje trochę czasu. To tak, jakby zobaczyć drogę, ale jeszcze nie być u celu, do którego ona prowadzi. Można mieć pełny ogląd tego, jak wygląda ta droga, ale nie znajdować się jeszcze u jej kresu.

Według mojego wglądu i badania, miał jeszcze co najmniej dwie inkarnacje, z tym, że już raczej nie na Ziemi i nie w gęstości fizycznej, a na planach subtelnych, na których istniał jako osobna struktura, czy też istota. Dopiero po zakończeniu tamtych istnień, czyli w trzeciej kolejnej inkarnacji, jego świadomość – osobowa jaźń i przede wszystkim – umysł – rozpuściły się we wszechumyśle – wszechistocie – całości stworzenia, łącząc się z nim w całości, bez wyodrębnienia siebie jako osobnej struktury na jakimkolwiek poziomie świadomości. Oczywiście, jak wspominałem – mogę się mylić.

Ważne jest to, że zostawił po sobie mnóstwo mądrości, miłości i współczucia, które kierują życiem wielu ludzi. Istotne jest to, że mnóstwo osób odnajduje pociechę i spokój w praktykach, które po sobie zostawił. To jest niebywale cenne i wartościowe. To jest podstawa, na której może kwitnąć prawdziwe życie szczęśliwych ludzi.
Na początek warto zastosować to, co odkrył Budda i co zapoczątkowało jego bardziej świadomy i przebudzony wgląd – odprężyć się i zaufać życiu jako całości.