Do zmienionych stanów świadomości zalicza się wszelkie eksperymenty z transami, eksterioryzacją, narkotycznymi objawieniami, hipnozami, ale także stan medytacyjny.
O ile trzeba się zgodzić z większością tego przyporządkowania, to medytację trudno uznać za zmieniony stan świadomości. Jest on bowiem naturalnym stanem dla dzieci i joginów. Dorastając i nabywając doświadczenia w cierpieniach, wysiłkach i targani emocjami odchodzimy od naszego naturalnego stanu umysłu i przechodzimy w stan uznawany za normalny, czyli stan chronicznego chaosu umysłu.
Normalny człowiek ma w umyśle chaos. Normalny człowiek panuje nad chaosem swych myśli i emocji. Kiedy traci kontrolę, staje się nienormalny. Ale może stracić tę kontrolę w sposób uznany za normalny (czyli upić się) albo w uznany za chorobę (kiedy traci panowanie nad sobą bez użycia alkoholu).
Poza tymi stanami świadomości, są też i takie, które budzą obawy psychologów i psychiatrów, którzy ich nie rozumieją. Chodzi o doznania mistyczne i medytacyjne.
Dlaczego ludzie nauki nie mają o nich pojęcia? Bo boją się z nimi zapoznać poprzez własne doświadczenie. Boją się tych stanów i ugrzęźnięcia w nich. Przecież widzieli już tylu wariatów…
Próbowałem niedawno czytać książkę o wykorzystaniu mitów i symboli w psychoterapii. Zapowiadała się obiecująco, ale po kilku stronach okazało się, że autorzy po 20 latach codziennej pracy z pacjentami mieli do powiedzenia tylko tyle, że “prawdopodobnie pacjentowi się zdawało, że…”.
Człowiek rozwijający się duchowo powinien być przytomny. Naukowiec niekoniecznie. Przytomność jest postulowana przez wiele osób. Przytomność to świadomość obecności. Gdzie byli obecni psychiatrzy i psychologowie, którzy zamiast rozmawiać z pacjentami, domyślali się, o co im może chodzić i co dla nich mogą znaczyć poszczególne symbole? Cóż za tytaniczną pracę włożyli w zrozumienie swej metody i jej skuteczności! Jestem pełen podziwu dla tych wybitnych specjalistów, którzy wiedzą tyle, co ich koledzy po fachu przekazali im domyślając się, co z kolei ich pacjenci mieli na myśli (według ich wyobrażeń).
Prawdę mówiąc, każdy z prowadzących sesję regresingu, mając w tym zakresie minimum doświadczenia, dowiedziałby się, co oznaczają symbole, o których mówi pacjent. Nie próbowałby się domyślać i pytać o to autorytety naukowe, ale wypytałby samego pacjenta. No bo kto może wiedzieć od niego lepiej? I zajęłoby mu to najwyżej 10 minut.
Ale dla ludzi nauki takie rozwiązanie byłoby zbyt proste i … nieautorytatywne! Dlatego regresing nigdy nie ma szans stać się metodą naukową. Traktuje bowiem klienta nie jako przedmiot obserwacji, ale jako podmiot zainteresowania terapeuty. Ponadto terapeuta sam musi doświadczyć na sobie działania metody, którą się posługuje. Inaczej się nie da.
Naukowiec nie czyni tego (nie uczestniczy w procesie), tylko bada źródła informacji. Boi się zaangażowania. I uzasadnia swoje obawy twierdzeniem, że doświadczenie osobiste spaczyłoby mu obiektywizm w wyciąganiu wniosków z cudzych opinii!
To samo podejście ludzie nauki i zawodowi psychologowie czy terapeuci mają do medytacji i stanów mistycznych. Bojąc się ich doświadczyć szukają wsparcia autorytetów. Wątpię więc, czy mają w tym względzie coś sensownego do powiedzenia.
Oczywiście, nie mówię tu o wszystkich terapeutach, tylko o tych z akademickim wykształceniem. Wielu terapeutów to praktycy, którzy stosują medytację czy modlitwę. Ale wielu nadal boi się angażować w bezpośrednie doświadczanie tych stanów świadomości.
Psychologom, psychiatrom i psychoterapeutom leży na sercu to, by ich pacjenci nadawali się do życia. Praktyka psychiatryczna pokazuje wyraźnie, że pacjent tym bardziej “nadaje się do życia”, im bardziej jest nieprzytomny, skołowany, im bardziej zgadza się na bezwolność wobec wymagań swego otoczenia. Temu celowi służy swoista szpitalna “psychoterapia” i faszerowanie go lekami psychotropowymi. Po nich pacjent musi mieć lekki szmerek w głowie, albo czuć się otępiony.
Wyobraźmy sobie teraz, że cały świat składać by się miał z tak świadomych i zdrowych ludzi! Podobno taki stan jest bezpieczniejszy od medytacji czy od stanów mistycznych!
No bo kto może widzieć Boga, rozmawiać z Nim, doświadczać jego obecności, jeśli Biblia wyraźnie mówi, że nikt nie widział Boga?
Mistyczne objawienia od dawien dawna niepokoiły i fascynowały wielu ludzi. Od najdawniejszych czasów człowiek zdawał sobie sprawę z faktu, że rzeczywistość nie ogranicza się do świata przejawionego. Człowiek śnił i miał różne wyobrażenia. Najczęściej traktował je jako równoległe przejawy życia rzeczywistego. Często wierzył, że świat snów jest bardziej realny od postrzeganego zmysłami. W snach szukano porad, odpowiedzi na pytania. W snach kontaktowano się z duchami zmarłych przodków, którzy wydawali się mądrzejsi dzięki swemu doświadczeniu. Proszono więc ich o rady, o pomoc.
Równie realny wydawał się świat, do którego “zaglądano” pod wpływem odurzających substancji. Wierzono, że niektóre zioła mają szczególną moc rozszerzania świadomości, że są darem bogów. Do dziś wielu ludzi jest przekonanych, że tego, co można ujrzeć pod wpływem narkotyków, nie da się osiągnąć w żaden inny sposób. I tu mają rację. Nie wiedzą jednak, że tego, co postrzega zamroczony narkotykami umysł, nie sposób nazwać rzeczywistością. Są to po prostu złudzenia, majaki, urojenia, a nie żaden “czwarty wymiar” bądź “rzeczywistość równoległa”. Jednak głęboka wiara w inność prawdy każe wielu ludziom poszukiwać jej w nieprzytomnych wizjach.
Nie dziwi mnie tendencja do ucieczki w halucynacje od nudy u ludzi zamieszkujących nieciekawe okolice, przebywających w tym samym nieciekawym towarzystwie. Sam zresztą doskonale wiesz, że kiedy nic ciekawego się nie dzieje, czujesz się znudzony. I szukasz jakiejś rozrywki. “Żeby tylko coś się działo” (hm, nie ważne co, byle emocjonujące!).
Ludzie od najdawniejszych czasów usiłowali urozmaicić sobie życie, wpleść w nie dreszczyk emocji. To ich mobilizowało. Nie zawsze wiedzieli jednak, że z tym nie należy przesadzać. Brak im było również świadomości duchowej, nawet jeśli komunikowali się z duchami zmarłych.
Kontakt z duchami przodków ułatwiały transy medialne czy spirytystyczne. Często uczestnicy podobnych rytuałów stawali się ofiarami opętania. A wtedy dodatkowo uchodzili za wybranych i byli wyjątkowo szanowani!
Obcując z nieznanym i niewiadomym, odwołując się do zdolności postrzegania pozazmysłowego, wielu ludzi próbowało stworzyć sobie prawdziwy obraz świata. Nic dziwnego, że niektórym z nich pomieszało się w głowach, czasem nawet w sposób dość głęboki. A skutki tego trwają do dziś.
W różnych okresach dziejów święciły triumfy dwa skrajne poglądy: jednym z nich był racjonalizm, drugim mistycyzm (tu w znaczeniu obcowania z tajemniczymi zjawiskami ducha). Raz więc negowano intelekt, innym razem postrzeganie pozazmysłowe i intuicję.
Oba te skrajne poglądy wydają się nie do pogodzenia, ale też oba mają swoje słabe i mocne punkty. A może udałoby się pogodzić z sobą mocne punkty obu?
Zacząć wypada od tego, że poza nielicznymi okresami mody na racjonalizm, najczęściej przeważało zainteresowanie tajemniczością. Przecież tajemnicze, niewyjaśnione doświadczenia duchowe ma prawie każdy z nas. Wobec nich racjonalizm jest zupełnie bezradny, najwyżej zaleca je ignorować.
Każdy z nas śni, choć wielu tego nie pamięta. I większość ludzi doznaje zmienionych stanów świadomości, ze szczególnym uwzględnieniem stanu zamroczenia alkoholem, czy podglądania przyszłości (prekognicja, deja-vu).
Ci, którzy zaczynają wykonywać praktyki związane z “kontrolą umysłu” lub posługiwaniem się mocą kreacji za pomocą wyobrażeń, zauważają, że istnieją pewne mechanizmy kreacji i zjawiska, których w żaden sposób nie da się wytłumaczyć z naukowego, logicznego punktu widzenia. Później, w miarę nabywania wiedzy i umiejętności, wielu z nich dochodzi do wniosku, że to wszystko jest zupełnie logiczne i oczywiste w świetle wiedzy i doświadczenia, jakie posiedli.
Ale dopiero wtedy! Nic dziwnego, nie da się przecież obserwować działania praw duchowych u laboratoryjnych szczurów. Nie da się też obserwować ich działania w warunkach ściśle kontrolowanych eksperymentów, szczególnie wówczas gdy nie wiadomo nawet, co obserwować.
A więc zjawiska duchowe są nielogiczne dla tych, którzy niewiele o nich wiedzą. Dla tych, którzy się nimi posługują z czystym umysłem, są jak najbardziej logiczne, a ich działanie staje się w pełni przewidywalne! Udaje się przewidzieć tendencję, choć same szczegóły mogą nas zaskakiwać. To w zupełności wystarczy, by czuć się z nimi dobrze i bezpiecznie.
Tu warto zwrócić uwagę, że duchowość to nie mistyczne, czy nieprzytomne zauroczenie nieprzewidywalnym. Duchowość wiąże się z nabywaniem świadomości procesów i praw rządzących światem nieprzejawionym. Tego nie da się dokonać patrząc na świat z pozycji obserwatora. Trzeba się stać uczestnikiem, a nawet inicjatorem pewnych procesów. Jak trudne to zadanie, pokazuje historia wielu niepowodzeń na duchowej ścieżce, które kończyły się nawet ludzkimi tragediami.
Ludzie uznani za szczególnie uduchowionych, byli często na przegranych pozycjach w życiu codziennym. Do kapitulacji wobec “trudności” czy “przeciwności” życia zmuszeni zostali przez własną nieopanowaną podświadomość, przez własny nieoczyszczony umysł i przez paskudne intencje wobec własnego życia. Ich przykład był tak odstraszający, że dziś wielu boi się zostać świętymi.
Świętych, owszem, podziwia się, gdy stoją na ołtarzu. Jednak droga do świętości wydaje się większości ludzi zbyt trudna i kojarzy się bardziej z zaburzeniami psychicznymi niż z wygraniem gry o życie, nie mówiąc już o najwyższej jakości tego życia. A słowa świętość i sukces wydają się wzajemnie wykluczać. Doszło do tego, że szczególnie cierpiącym za życia przypisuje się zdolność czynienia cudów po śmierci. To, zgodnie z moją wiedzą, jest całkowitym nieporozumieniem. Bo cuda w tym wypadku czyni tylko wiara w cuda.
Tu i ówdzie przypisuje się szczególną wiedzę i specjalne zdolności szamanom. Różnica między świętym, a szamanem jest taka, że szaman, aby czynić cuda, musi żyć, a święty niekoniecznie. Kiedy próbowalibyśmy porównać świadomość i przytomność jednych i drugich, zauważymy niewielkie tylko różnice jakościowe. Wynikają one z różnych przyczyn niepełnej przytomności. A przecież trzeźwość i przytomność umysłu decydują o jakości postrzegania pozazmysłowego.
Wiele wrzawy wywołały publikacje Monroe, który opisuje eksterioryzację. Był on przez wiele lat przekonany, że czegoś podobnego nie doświadczył przed nim absolutnie nikt. To miało świadczyć o tym, że jest w jakiś sposób wybrany. Czytelnicy jego książek zapoznają się z jego metodą eksterioryzacji i z jego poglądami. Nie wiedzą i nie chcą zaakceptować, że przed Monroe, dokładnie opisano świat astralny i że te publikacje są dostępne nawet na polskim rynku (np. Powell: Ciało astralne). Wymądrzają się będąc przekonanymi, że poznają prawdę i że w ten sposób rozszerzają swą świadomość. Tymczasem nie wiedzą, że w świecie astralnym istnieje wszystko, co tylko ludzie sobie wyobrażali i nadal wyobrażają. Są tam też twory przeżyć emocjonalnych i wyobrażeń zwierząt. Nie wiedzą, że poziom astralny, do jakiego trafiają, wiąże się bezpośrednio z ich wibracjami – stanem emocjonalnym. Będąc nieświadomymi, czym w istocie jest świat astralny, są nim zafascynowani i uważają, że poznali prawdę zakrytą przed profanami.
Takich mądrali było w historii co niemiara. Czarownicy, szamani, magowie, media, spirytyści, kapłanki różnych religii, a także każdy ćpun, od tysięcy lat fascynowali się światem astralnym. Jednak nikt z nich dzięki poznawaniu świata astralnego nie osiągnął niczego specjalnego.
Monroe i jego uczniowie nie wiedzą, że świat astralny jest w większości tworem sztucznym stwarzanym na bieżąco przez ludzi, przez ich marzenia, fantazje, halucynacje i emocje. Zauważają natomiast, że są w nim miejsca wyższych i niższych energii, jak gdyby światy równoległe.
Wielu bada owe światy równoległe tak, jakby były one odrębną od nas – alternatywną – rzeczywistością. Stąd bierze się wiele relacji channelingowych o inteligencjach czy cywilizacjach kosmicznych, równoległych itp. Ale ich istnienie ogranicza się tylko do sfery astralnej i najczęściej nie ma wpływu na świat ludzi. Nie ma, aż do czasu, kiedy ludzie zaczynają korzystać z informacji właściwych dla tych pól informacyjnych. Informacji zazwyczaj nie przydatnych w świecie materialnym czy w rozwoju duchowym.
Jeżeli spotykamy w świecie astralnym jakieś inteligentne stworzenia, to mają one taką świadomość, jaką miały za życia – i nic większą. Bywa też, że spotyka się tam anioły, którym znudziło się życie w miłości, a które zapragnęły innej rozrywki. Część mieszkańców świata astralnego ma zupełnie inne pochodzenie i z ludźmi nic ich nie wiąże. Jednak zdarza się, że istoty astralne pragną zostać ludźmi i wtedy przybierają postać cielesną.
To, co ma wyższą jakość informacji, znajduje się na zupełnie innym poziomie. To sfera intuicyjna dostępna dzięki medytacjom. Wielu nazywa ją sferą przyczynową i buddhi. A charakteryzuje się ona tym, że informacje tam zawarte nie mają postaci – są tylko inspiracjami najwyższej jakości. To dlatego wielu “badaczom” niewidzialnych światów trudno je dostrzec, zaakceptować i uwierzyć w ich istnienie. Wolą coś bardziej konkretnego i namacalnego – jak np. wielobarwność i mnogość doświadczeń ze świata astralnego. Są one dużo bardziej konkretne i zrozumiałe dla podświadomości. Łatwiej je rozumieć. Ale… żyć się z nimi nie da. Są po prostu przestarzałe i dotyczą cudzych, zakończonych już doświadczeń!
Są, oczywiście tacy, którzy nie uwierzą na słowo i muszą spróbować. A świat astralny wciąga, bo jest ciekawy i bogaty. Bogactwo form astralnych jest dużo większe niż fizycznych. Ale są to tylko formy! Poznając je możemy mnożyć doświadczenia, ale nie możemy podnosić ich jakości (choć do pewnego stopnia i to jest możliwe, wszak istnieje wyższy astral z wyobrażeniami bóstw, świętych i aniołów). A przecież o podnoszenie jakości doznań, doświadczeń i decyzji chodzi w rozwoju duchowym.
Rozwój duchowy to co innego, niż pogoń za wrażeniami, za ich mnożeniem. Rozwój duchowy polega na dostrajaniu się do wibracji ciszy, spokoju, radości, szczęścia i miłości, na doświadczaniu bożej miłości, mądrości i mocy w sobie! Dlatego nie każda praktyka parapsychiczna rozwija duchowo. Ale każdy, kto ją wykonuje, twierdzi, że chce poznać prawdę. Ale co to za prawda, kiedy poznaje się formy, a nie dochodzi do istoty rzeczy?
W dobrym towarzystwie za szczyt kultury uchodzi unikanie istoty rzeczy. W ten sposób można ględzić długo i bez sensu, ale za to jest o czym gadać. I to przyzwyczajenie u wielu przenosi się na praktykę duchową. Powinni więc oni pytać o istotę rzeczy, medytować na ten temat, a nie pławić się w mnożeniu doświadczeń z poznawaniem coraz nowszych form astralnych. Taka praktyka duchowa ma ten sam sens, co oglądanie coraz większej ilości filmów science – fiction.
Każdy ma prawo popełniać błędy. Ma też prawo informować innych o skutkach tychże.
Są tacy, którzy boją się błędów i nie popełniają ich, bo niczego nie robią. W ten sposób popełniają tylko jeden błąd – rezygnują z życia, działania i doświadczeń. Inni z kolei uwielbiają popełniać błędy, by udowodnić, że są wolni i nikt (nawet Bóg) im nie będzie mówić, co mają robić, a czego nie. Uważają, że racja jest po ich stronie. Mogą się tak bawić wiele lat, albo i wcieleń.
Tylko ten może odkryć swoją omylność, kto działa. Ten, kto unika działania, popełnia błąd wycofania się z życia. W ten sposób niczego nie można się nauczyć, niczego sprawdzić. Tylko odkrywszy swoje błędy można odnaleźć ich przyczyny. A będąc świadomym przyczyn, można całkiem uwolnić się od popełniania błędów.
Mam nadzieję, że ta wiedza pomoże ci w samookreśleniu i w twojej praktyce rozpoznawania błędów oraz uwalniania się od nich. Zgodnie z nauką mistrzów jogi życie jest grą. Zastanów się więc, o co chcesz grać? O to życie, czy o wieczność? A może tylko o “święty spokój”? A może o pieniądze, czy o rozrywkę? A może o dużo seksu za wszelką cenę?
Wybór przyszłości i stanu twej świadomości zależą od ciebie. A ty zależysz od tego, co już wybrałeś i co wybierasz. Jakość twego życia zależy od jakości twych myśli i uczuć. Zależy więc od stanu twej świadomości. Tylko będąc świadomym siebie możesz zagwarantować sobie taką jakość życia, o jaką ci chodzi. Jeśli nie wiesz, co masz wybrać, komu zaufać, odwołaj się do boskości w sobie, ona wie najlepiej.
To, co tu czytasz, nie jest ani proroctwem, ani objawieniem prawdy. Prawdę możesz odnaleźć tylko w sobie, wszystko inne jest tylko przejawem prawdy, którą nie zawsze się da zrozumieć.
Jeśli wkroczysz na drogę samopoznania i poznania Boga oraz Jego woli, zrozumiesz, że może cię spotkać tylko to, w co wierzysz. Nic innego! Warto więc być świadomym tego, w co wierzysz. Warto też zmieniać swoje wierzenia na takie, które zapewniają ci lepszą przyszłość, lepsze życie. I wreszcie warto odkryć w sobie wszystkie cechy boskiej doskonałości – oświecenia. Przecież o to chodzi, by do “Królestwa Bożego” wejść za życia. Jeśli na tym skoncentrujesz swą uwagę, tylko wtedy twoje życie będzie ukierunkowane na osiągnięcie tego celu. W ten właśnie sposób zapoczątkujesz i ugruntujesz swój duchowy wzrost.
Czy Królestwo Boże to kolejna pułapka astralna, kolejne złudzenie?
Hm, dla jednych tak, dla innych nie. Istnieje sobie Królestwo Boże (Niebieskie) w świecie astralnym. Ono jest tylko odzwierciedleniem wyobrażeń o raju i towarzyszących im emocji. Jest wypadkową marzeń milionów ludzi. Ale istnieje też i prawdziwe Królestwo Boże, które zajmuje obszar poza światem astralnym, w wyższym energetycznie świecie. Tam nie ma emocji. Tam są czyste wyższe uczucia i wspaniałe idee. Idee, a nie konkrety. Są tam też formy, ale według naszych kryteriów są one (za) bardzo eteryczne (ulotne i nie skonkretyzowane).
Wejście do wyższych wibracyjnie światów jest możliwe za życia. A to dzięki medytacji i podnoszeniu wibracji, czyli koncentrowaniu się na najwyższych, czystych uczuciach – miłości, szczęśliwości, błogości. Ten stan może stać się trwałym przyzwyczajeniem twego umysłu.
Nie bój się. Nie odlecisz od rzeczywistości w urojenia. Będziesz za to bardziej świadomy, będziesz wiedział to, co przed innymi zakryte i będziesz mógł to wykorzystywać w codziennym, coraz lepszym i doskonalszym życiu! Wykorzystywać dla dobra swojego i innych. Ale tylko dla dobra!
Większość dróg duchowych proponuje zupełnie inną drogę do raju: przez znienawidzenie ciała, życia, ludzi… i siebie. Ale ta droga prowadzi tylko do niskiego astralu! Dlatego, że towarzyszą jej niskie uczucia, wiele cierpienia, złości, bólu itp.
Pomyśl: uniwersalną zasadą jest, że podobne rodzi podobne. Jabłoń rodzi jabłka, a śliwa śliwki, suka szczeniaki, a kobieta istoty ludzkie. Jakim to więc cudem cierpienie miałoby zrodzić miłość, a poniżanie się (czyli zanegowanie prawdy, że jesteś doskonałym tworem Boga) uczynić cię godnym Boga i Jego Królestwa? I jak marzenia o śmierci mogłyby cię doprowadzić do Królestwa Bożego i wiecznego żywota?
Podobnie do prawdy nie odprowadzi cię zwiedzanie światów astralnych, bo są one stworzone nie przez Stwórcę – Boga – Najwyższe Dobro, a przez ludzi i zwierzęta, przez ich marzenia, urojenia i emocje. Czy o taką prawdę ci chodzi? Czy możesz z niej czerpać inspiracje do życia?
Historia uczy nas, że ludzie czerpali z tej skarbnicy wiedzy. Czerpiąc tworzyli swą kulturę, która nie pozwalała im nawet na przetrwanie w znanym im środowisku. Wygrywali ci, którzy odseparowali swe pragnienia i plany życiowe od powszechnie obowiązujących urojeń. Gdyby nie to, to nawet nie mógłbyś dziś przeczytać tego tekstu, a ja nie mógłbym go nawet napisać.
Wielu twierdzi, że kiedy zwracamy się z prośbą do Boga czy Wyższego ja, możemy uzyskać tylko odpowiedzi na tematy duchowe. Jak to się więc dzieje, że nie tylko ja, ale i wiele znanych mi osób uzyskuje odpowiedzi na tematy, które można by nazwać technicznymi, społecznymi, czy ekonomicznymi?
Chyba udało nam się wyjść poza kolejne ograniczające wierzenia – wierzenia, które uznają, że nieograniczone nie może wszystkiego. Moje nieograniczone może wszystko. Mój nieograniczony Bóg może wszystko – w najlepszym stylu i najwyższej jakości.
Jest jednak coś, czego nie może: cierpieć, potępiać i szczuć jednych przeciw drugim. Ale to tak trudno pojąć tym, którzy chcieliby, żeby Bóg był wszystkim – i dobrem, i złem jednocześnie.
Ja na szczęście nie muszę starać się tego pojąć, wystarczy, że doświadczam, iż Bóg jest najwyższym Dobrem i że kiedy patrzymy z Jego punktu widzenia, wówczas nie ma miejsca na konflikty, bo wszystko staje się harmonią.
Jak to jest możliwe?
Nie mnie pytaj, tylko Boga. A On Ci odpowie, jeśli twój umysł jest trzeźwy i przytomny. Odpowie osobiście, lub przez innych ludzi. A w tym momencie będziesz wiedział, że to jest odpowiedź dla ciebie. Poczujesz to po głębokiej radości, która cię ogarnie. I w ten sposób będziesz się przekonywać krok po kroku, że medytacja to nie jakiś bzdurnie zmieniony stan świadomości, ale jak najbardziej stan naturalny. To inne stany zmieniają świadomość – ograniczając ją i wypaczając postrzeganie rzeczywistości.
Medytacje to przykucie świadomości do tego, co jest.
A co jest? Co jest najważniejsze w twoim życiu?
Kariera, praca, pieniądze, zemsta, rozwój duchowy?
Czy cokolwiek z tego uczyni cię szczęśliwym na wieczność?
A może najważniejszy jesteś ty sam?
Jeśli tak, to wiesz, o co chodzi i na czym skupiać swą uwagę.
Po prostu na tym, że jesteś.
Nudne?
Mnie tam nie nudzi się we własnym inteligentnym towarzystwie.
To, że jesteś, jest faktem, któremu nie da się zaprzeczyć. A od ciebie zależy, w jaki sposób jesteś. W jaki sposób się przejawiasz i czego doświadczasz. To efekt twych wyborów, na początku mało świadomych, ale jednak twoich.
Jaką chcesz mieć jakość życia i doświadczeń?
Owa jakość zależy w dużej mierze od czystości twego umysłu i od stanu świadomości, w jakim on się znajduje. A czystość umysłu to wolność od emocji, ograniczeń, zakazów, nakazów, lęków i błędnych wyobrażeń o rzeczywistości.
Spróbuj odrzucić wyobrażenia i być, po prostu być, kim jesteś. Zadaj sobie pytanie, jak chcesz żyć? I czy w ogóle życie cokolwiek cię obchodzi? Jeśli nie, to po co w ogóle żyjesz? I dokąd chcesz dojść w swym życiu? I jaką jesteś gotów za to zapłacić cenę?
Owszem, podczas zadawania tych pytań włączą się emocje, wyobrażenia i ograniczające myśli. Być może przyjdzie ci nawet chęć popełnić samobójstwo. Nie poddawaj się emocjom i badaj dalej. Obserwuj siebie i swoje emocje.
Zadaj sobie wreszcie pytanie: czy możesz przejść poza wszelkie ograniczenia?
Owszem możesz. Ale… musisz sam wiedzieć, czego chcesz. Bóg nie zastąpi ci ani przełożonych, ani rodziców. Bóg podsunie ci inspiracje, ale tylko ty możesz zdecydować, czy pójdziesz za nimi, czy im na przekór.
Chcę tu zauważyć, że wiele osób stosujących regresing doszło do niebezpiecznego punktu, w którym można się pogubić. Odreagowali wszelkie zakazy i przymusy. Uwolnili się od strachu i poczucia winy, ale nie wyrobili w sobie chęci szczęśliwego, spełnionego życia i teraz nie wiedzą, po co to wszystko. Wiedzą już, że nie warto słuchać innych, ale sami nie wiedzą, czego chcą i o co im chodzi. Na dodatek przez myśl im nie przejdzie, by ułożyć zmieniającą ten stan apatii i skołowania afirmację.
Jeśli ktoś sobie nie odreagował rozumu, na pewno afirmację wyczyta z poprzedniego zdania.
Ja w każdym razie wybieram radosne szczęśliwe, miłe, bogate, spełnione życie na trzeźwo i przytomnie. I coraz lepiej mi to wychodzi, nawet jeśli pojawiają się wokół jakieś marudy, które nie wiedzą, czego chcą i o co im chodzi, a w związku z tym czują przymus wykrzyczenia swej frustracji.
Ale po co wykrzykiwać frustrację, skoro można się od niej uwolnić na trzeźwo i przytomnie? Można tego dokonać w medytacyjnym stanie świadomości, a nawet w normalnym stanie świadomości. Trzeba tylko mieć choć trochę ochoty na lepsze i bardziej sensowne życie.
Moje życie ma sens, gdy realizuję swoje cele.
Innym życie wydaje się sensowne tylko wówczas, gdy przeciwstawiają się i walczą. I to zachowanie uważają za trzeźwe i przytomne. A gdzie wówczas są?
Gdzie świadomość ich osobistych korzyści i pozytywnych celów?
I jaka jest ich samoocena?
A ponadto, jakąż to uprawę hodują w swych umysłach?
I co z niej może wyrosnąć?
Bez względu na to, jak zmienione stany świadomości cię pasjonują i jak bardzo pragniesz uciec od rzeczywistości, warto zastanowić się, do czego tak naprawdę chcesz w życiu dojść. I przestać w swym umyśle hodować chwasty, gdy chcesz zebrać obfite plony. A przede wszystkim zajmij się sobą. W ten sposób inni odetchną od ciebie i będą ci za to wdzięczni. Nawet jeśli nie do końca są trzeźwi i przytomni.