Wróć do listy artykułów

Krzysztof Chrząstek

Duchowa huśtawka

Kiedy zaczynamy stosować w swoim życiu różnorodne techniki ułatwiające rozwój wewnętrzny, jesteśmy pełni entuzjazmu. Rozpiera nas energia, jesteśmy pełni planów i pewni, że już się one realizują. No i nagle stwierdzamy, że chcemy to wszystko mieć już tu i teraz. A tymczasem tak się często nie dzieje. Zaczynamy się zastanawiać czy to aby na pewno działa.

Wtedy przychodzą pierwsze wątpliwości. Zaczynamy się zastanawiać czy rzeczywiście robimy to, co dla nas najlepsze. Po pierwsze dlatego, że dopiero uczymy się słuchać wewnętrznego głosu Własnej Intuicji – Głosu Boga w Nas i nie wiemy czy to mówi On czy też podświadomość. Po drugie – czasami również nie do końca wierzymy, że mówi on nam to, co jest dla nas najkorzystniejsze.
I jak się okazuje, takie rozterki nie dotyczą tylko początkujących na duchowej ścieżce.
Co wtedy? Ważne jest to, aby zdać sobie sprawę z tego, że wątpliwości czy zwątpienie są „normalne” – podświadomość się broni przed szybkim wpuszczeniem do siebie całkiem nowych, zwłaszcza w pełni pozytywnych idei, o ile przez dłuższy czas (np. kilka wcieleń) były jej obce.
W momentach zwątpień czy też przejawiania mniejszej energii życiowej zaczynamy podsumowywać swoje dokonania. Zastanawiamy się i patrzymy zarówno na swoje życie, jak i na życie tych, na których się wzorowaliśmy. Można przeczytać, że osoby zaawansowane na duchowej ścieżce również miały problemy i to spore. Np. Osho i Jezus.
Można się zastanowić w takich przypadkach czy np. nie należy palić wszystkich dzieł osób, które skończyły tak, jak np. Osho. Ale i Jezus we wcieleniu, w którym wybrał to imię, miał niezbyt ciekawe przygody w postaci krzyża. Ale – jeśli czytacie dzieła mistrzów ducha, wiecie, że nie umarł On wtedy – nie przeszedł w momencie zawiśnięcia na krzyżu przez śmierć. Żył jeszcze i najprawdopodobniej przebywał w ciele jeszcze kilkadziesiąt lat. Niestety oficjalne przekazy mówią tylko o tym fragmencie Jego życia do złożenia w grobie i część uznanych ewangelii mówi o wniebowstąpieniu, ale badacze pism nie ukrywają, że mogą to być późniejsze dopiski.
To „marne” zakończenie żywota wydaje się nawet logiczne z punktu widzenia cierpiętniczego i kombatanckiego społeczeństwa m.in. w Polsce.
Ale Jezus pozostawił po sobie naprawdę rewelacyjne idee. Podobnie jest z Osho. Nawet, jeżeli nie poradził sobie z pewnymi swoimi „cieniami” podświadomości. Zrobi to w kolejnym wcieleniu. Z pewnością będzie pamiętał o tym swoim doświadczeniu i wyciągnie z tego odpowiednie wnioski. Osoby, które nie widzą całości życia – powodów, dla których ktoś czegoś dokonał, nie powinny – albo – inaczej mówiąc – dobrze byłoby, gdyby uwolniły się od oceniania i piętnowania. Bo Jezus jest teraz oświecony.

Zastanawiając się nad niepowodzeniami zaawansowanych w rozwoju duchowym można wysnuć błędny wniosek, że po co mam się rozwijać duchowo, skoro może również i mnie spotkać coś takiego. A przecież takie niekorzystne wydarzenia to nie jest jakiś stały element ścieżki duchowej. To tylko negatywne programy i mechanizmy, których nie transformowali, albo takie, które uznali za prawdę o swojej boskiej naturze i pozwolili im działać. I tylko to można uznać za stałe – przynajmniej do pewnego momentu – pojawianie się mechanizmów do uzdrowienia. Może też mieli za mały kontakt ze swymi Mistrzami Duchowymi?
A może też Osho chciał się uwolnić od swoich pseudouczniów i przeszłości? Może ma prowadzić do rozwoju i oświecenia inne istoty? I może jego Wyższa Jaźń zadecydowała, że tak będzie najlepiej?
Zastanawiam się również czy przypadkiem Osho nie zaczął się za bardzo fascynować samym procesem – udoskonalaniem różnych form medytacji. I mógł w pewnym momencie stracić z oczu cel, ku jakiemu miał zmierzać, a mianowicie – Oświecenie. „Samochód” medytacji tak go zaczął fascynować, że zaczął jeździć nim „w kółko”. I nawet długie milczenie nie pomogło mu oczyścić intencje.
Myślę, że w jakimś sensie mistrzostwo danej istoty poznać po jego reakcji i stosunku do wydarzenia niepomyślnego.
Ważne również, aby nauczyć się takiego sposobu reagowania na otoczenie, aby nie robić szkody sobie i innym. Wszyscy są godni szacunku, choć niektórzy mogą budzić np. wstręt.
No i niektórzy dostają porządnego „łupnia” w życiu, aby raz na zawsze zechcieli uwolnić się od niekorzystnych tendencji. Ich wola wyzwolenia się wzmocni się na tyle, że już przejdą przez wszystkie zasłony swojego umysłu.

Nie oceniam, nie potępiam, tylko się zastanawiam. A robię to, ponieważ moim głównym celem jest Oświecenie się już w tym wcieleniu! Dlatego nie mam ochoty na „bawienie się” w różne skomplikowane techniki, które mogą nie przynieść rezultatów i które są obce mojej istocie. Chyba, że ktoś mi je wytłumaczy, a ja je przyjmę i zaakceptuję. Nie interesuje mnie również skupianie się na niepowodzeniach czy błędach istot wysokorozwiniętych (tym bardziej plotki mnie kompletnie nie interesują). Popełnili jakiś błąd i tyle. Ale też wnieśli wiele bardzo pozytywnych inspiracji. Nawet, gdy pod koniec życia zaczęli przejawiać się w sposób mało świadomy. Ludzki umysł – zwłaszcza wykarmiony kanałami (!;) informacyjnymi skupia się na „brudzie-szlamie” wydarzeń. Przestaje dostrzegać dobro i miłość, jakie przelewają się w tym świecie. A jeśli twierdzisz, że tego nie dostrzegasz, to mam nieco brutalną i niewygodną (również dla siebie) prawdę. Jeśli nie dostrzegasz dobra, to zacznij je tworzyć! Nie czekaj! Ty Je Przejaw! Tu i teraz! To nie muszą być jakieś wielkie tzw. heroiczne czyny. Ot – zrób sobie dobrą kąpiel, posprzątaj korytarz, przytrzymaj drzwi staruszce sąsiadce, o ile…masz na to ochotę i czujesz się z tym dobrze. Możesz również pomedytować, a energia, którą się wypełnisz zacznie uzdrawiać ciebie i twoje otoczenie – twój świat.

Bardzo podoba mi się to, że Leszek tak często powtarza – wszak Repetitio est mater studiorum – powtarzanie jest matką nauki (ostatni wyraz przetłumaczyłem jako nauki, a nie wiedzy, ponieważ wiedza to dla mnie wewnętrzna nauka – z serca i od Boga W Nas) – „prostota, trzeźwość i przytomność, ja sam wiem, czego chcę i o co mi chodzi, oczyść intencje, afirmuj, wizualizuj, oddychaj, cierpliwość, zaufanie do siebie, medytacja, modlitwa, Miłość, intuicja, przekonanie własnej podświadomości, Najwyższe Dobro, zwiększaj jakość doświadczeń, a nie ich ilość, podnieś samoocenę, huna, Bóg!” (ha – czyż nie jest to najkrótsze streszczenie nauk Mistrza?;)
Widocznie nie tylko ja przejąłem fascynację dziwacznymi technikami, których poszukuje jeszcze podświadomość. Ale teraz przyznaję, kocham tę prostotę i chcę ją przejawiać. Odpowiada mi to. Cieszę się, że w duchowości nie ma niczego tajemniczego – jest sensowna wiedza, która przynosi konkretne rezultaty, o ile się ją stosuje aktywnie, a nie tylko o niej czyta! Dziękuję! I proszę Cię Leszku – powtarzaj to wszystko, aż „zaskoczymy” i zaczniemy to przejawiać w swoim życiu.

Polecam również książkę Swamiego Ramy „Duchowość”. Nie wiem, na jakim poziomie był w tamtym wcieleniu, ale ta książka zawiera w sobie samą esencję wielu tomów innych autorów. Jest tak prosta i jasna, że aż genialna. Mówi o duchowości, a nie rytuałach, na których skupiają się również i takie narody, jak Hindusi. Oczywiście rytuały przybliżają nas powoli do Boga. Wszystko jest dobre, ale nie dla wszystkich korzystne – zależy od poziomu rozwoju, potrzeb i intencji.

Oczywiście wiem, że jest nieustanny przepływ dusz – świadomości z bytów niższych do wyższych, więc raczej nie liczę na szybkie przejawienie się w tym wymiarze Ery Powszechnej Miłości. No – może za 10 lub 100 tysięcy lat. Chyba, że już teraz odkryjemy nowe źródła energii i zechcemy je zastosować, co oczywiście zburzy cały dotychczasowy system ekonomiczny i mentalny (niepowodzenie spotkało genialnego Teslę, który nie dość, że został wykorzystany przez Edisona, to jeszcze oszukany przez właściciela firmy przesyłającej prąd elektryczny. A o co chodziło? Ano najnormalniej w świecie o bezprzewodowe przesyłanie elektryczności. Bo to jest możliwe. Ale rząd USA skonfiskował notatki tego wizjonera i geniusza. Może dlatego ten kraj przoduje w rozwoju technicznym). Będziemy musieli w inny sposób funkcjonować i dzielić się energią – jedzeniem, pieniędzmi. Bo co innego będzie w cenie. I będzie wszystko dla wszystkich. Może też nie będzie tak rozbuchanych i niepotrzebnych pragnień. Przypomniał to Walsh.
Widocznie te idee krążą w postaci myślokształtów i od nas zależy czy chcemy je wzmocnić. Tak – właśnie od nas, choć, póki co, jesteśmy przekonani, że to zależy od Jezusa, Boga czy innych ras żyjących w kosmosie, które już podobno się nam bacznie przyglądają.

Czasami również nasz rozwój jest „połowiczny”. Np. ja w tej chwili medytuję, wyciszam się, wchodzę w siebie. Czasem czytam dekrety afirmacyjne, czasem też afirmuję. Nie robię tego systematycznie. Jakiś czas temu stwierdziłem, że po prostu łagodnie popłynę ze strumieniem swojego istnienia. Modlę się również do Moich Mistrzów i Opiekunów Duchowych, aby oczyszczali mnie z niekorzystnych intencji, mechanizmów itp. Myślę, że warto poddać się takiemu procesowi. Być może jest to najbardziej naturalny sposób rozwoju – poddanie się sferze boskości, która przejawia się poprzez istoty, o których wspomniałem. To jest takie „pranie” bez mojego „namaczania” – wysiłku.

Od pewnego czasu powraca do mnie pewna myśl – idea. A już nauczyłem się, a raczej – potrafię zwrócić baczniejszą uwagę na to, co chociaż dwa razy do mnie powraca. Więc ta idea wygląda tak, że zaczynam się zastanawiać czy jako istoty nie jesteśmy ideami – myślami w doskonałym umyśle Boga. I nie ma tu znaczenia, czy ktoś jest aniołem czy istotą ludzką. A skoro jest to umysł doskonały, to i my – te myśli jesteśmy doskonali i „namacalni”. Więc myśli te jakby „żyją własnym życiem”. Mogą się spotykać i działać. To dlatego – tak myślę;), są możliwe wszystkie tzw. cuda. Np. teleportacja. Bo czyż są jakieś ograniczenia dla myśli? Tylko takie, które sami postanowimy, że są.
Być może już to gdzieś wyczytałem. Nie szkodzi. Dzieła mądrych ludzi uczą nas i inspirują. To od nas zależy, z których idei korzystamy i które chcemy przejawiać sobą – urzeczywistniać je.

Kim zatem jestem? Jestem dynamicznym procesem, a raczej – ściślej mówiąc częścią dynamicznego procesu energii psychiczno – myślowej. Ta energia jest i ja poprzez swoją istotę mogę ją formować i z niej korzystać. Jestem zarówno tą energią, jaki i tworem tej energii. To tak samo jak z różą i ogrodnikiem, o których pisałem w jednym z poprzednich artykułów.

Bardzo ważną myśl ujął Leszek w artykule o Conny Larssonie. Mianowicie czasami chcemy być z kimś tylko dla dowartościowania się. Czytając podobne uwagi zastanawiam się, na ile mogą one dotyczyć mnie. Jeśli to nas dotyczy, to warto się od tego uwolnić. Bo zawsze jesteśmy tylko lub aż sobą. Warto więc wybrać to “aż”. Każdy jest cenny, choć nie wszyscy są tego świadomi. No i nie wszyscy tak naprawdę chcą sobie to uświadomić. Bo to wiąże się ze zmianami. Czasami sporymi i to nie tylko w umyśle, ale i w materii. A to już może przerażać.
Samo przebywanie z Mistrzem nie uzdrowi nas, choć są i tacy Mistrzowie, którzy potrafią trwale zmienić niekorzystne wzorce tkwiące w podświadomym umyśle – czyli uleczyć przyczyny – dokonać rzeczywistego uzdrowienia.

Na razie piszę jako Atman. Chcę poukładać w swoim życiu pewne sprawy, wzmocnić pozytywy i uwolnić się od negatywów. Dzięki temu istoty znające mnie, nie patrzą na to, co piszę przez pryzmat przeszłego mnie, a i ja również poprzez przyjęcie tego imienia rozstaję się w pewnym sensie z sobą dawnym.
Nie chcę, póki co również nikogo prowadzić. Chyba, że indywidualnie – poprzez serdeczną rozmowę. O ile Ktoś i Ja będziemy mieli na to ochotę. Mogę za to zainspirować, albo skłonić do refleksji. I uważam, że to jest w porządku.

Dodam również, że podobny mechanizm, co u Wielkich mających problemy działa u większości. Kiedyś np. nie mogłem pomyśleć negatywnie o pewnych istotach. Teraz mogę i wcale mnie to nie cieszy. Wiem za to, że wzmocniłem swoją istotę. To spowodowało, że zarówno pozytywy są silniejsze, ale i tkwiące we mnie negatywne wzorce pokazują swoje głowy. Dzięki temu wiem, od czego się uwalniać. Bo osoba rozwijająca się duchowo, to nie ktoś, kto nie ma żadnych porażek, a tylko same sukcesy. Nie! Bo taka istota to Oświecony i Wyzwolony. Osoba naprawdę rozwijająca się duchowo to istota, która potrafi świadomie a czasami już i podświadomie transformować zachodzące w niej procesy na pozytywne lub też całkowicie uwalniająca się od niekorzystnych wzorców, intencji, myślokształtów czy mechanizmów.

Można zatem powiedzieć, że osoba rozwijająca się duchowo jest jakby na huśtawce. I buja się pomiędzy pozytywami – tym czego świadomie chce, a negatywnościami – niekorzystnymi programami podświadomości. Jak na huśtawce. Na szczęście – im „wyżej” – dalej się człowiek rozwija, tym wychylenia tej huśtawki są coraz mniejsze. Aż w końcu się ona zatrzyma i pora wysiadać panowie i panie – oświeciliście się! Jesteście poza tą materialno-intencyją zabawą.

Dopóki nie jesteś oświecony, możesz się mylić. Tak. Ważne jednak, aby nie stało się to wytłumaczeniem dla nieodpowiedzialnych postępków.
To, że ktoś popełnia błąd, samo w sobie nie jest najgorsze. O wiele gorsze jest nie przyznanie się do błędu i brnięcie w ślepą uliczkę. Błędy się sobie i innym wybacza i raźno kroczy się pozytywnie do przodu.

Dobrze jest się również nastawić, że uczę się nawet od tych, którzy nie są świadomi tego, jakie mądrości wypowiadają. Czasami inni mówią coś przeznaczonego tylko dla nas. Wystarczy słuchać.

Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, jak bardzo trzeba być ostrożnym ze swoimi myślami. Dlaczego? Bo spotyka nas dokładnie to, czego chcemy. A jeśli nie jesteśmy świadomi swych myśli i wyobrażeń, to wtedy właśnie spotyka nas coś, co myślimy, że przychodzi „spoza nas”. Nie pamiętam dokładnie, co wtedy się zamanifestowało w moim życiu, pamiętam tylko miejsce – wejście do sklepu. Wtedy zwróciłem uwagę na to, że nie tylko liczy się to, czego chcemy czy myślimy, że chcemy, ale również to, jak rozumie to nasza podświadomość. Bo wtedy u mnie domyśliłem się, że właśnie dostałem to, czego chciałem, ale w innej postaci – moja podświadomość podsunęła mi „symbol” – trochę inną „postać” tego, co chciałem. Mam nadzieję, że rozumiecie. To taka zabawa – np. chcę samochód, a dostaję gazetę z fajną bryką. Bo…np. podświadomość na razie twierdzi, że tylko to jest dla mnie dobre, bezpieczne, itd.

W wyniku duchowej praktyki, albo chociażby powierzenia się Bogu i Mistrzowi Duchowemu oraz Oświeconym i Bliskim Oświecenia stajemy się bardziej wrażliwi. Nasza energia subtelnieje. Oczyszcza się umysł i ciało. Wtedy więcej odczuwamy. Stajemy się bardziej świadomi tego, jaka atmosfera, jakie energie panują w danym miejscu lub osobie. Oczywiście świadomość tych energii nie oznacza tego, że mamy je przejmować i się do nich dostrajać. No chyba, że są to wyższe wibracje od naszych własnych ;)

Widzę w sobie więcej spokoju. Widzę również, że czasem jeszcze czekam na reakcję innych – zwłaszcza bliskich osób, będąc niepewnym, jak zareagują na to, co powiem, zwłaszcza, gdy różni się to od ich przyzwyczajeń (np. pójście na warsztaty „rozwojowe”), czy wyobrażeń na temat rzeczywistości. Ale widzę również, że jeżeli ja rzeczywiście podjąłem decyzję, to życie mi pokazuje, że robię dobrze – wspiera mnie, albo chociaż nie szkodzi – nie słyszę uwag czy negowania tego co mówię lub chcę zrobić. Widzę również, że gdy się nastawiam pozytywnie, z uśmiechem, to inni to odbierają. Zaczynam również czasami czuć energię – wibracje w ciele. Czuję również ciepło w czakramach dłoni, choć również czasami mam je zimne. Dwa razy doszedłem w medytacji do punktu szerokiego światła, ciszy i spokoju. Ale i widzę lęki oraz duży żal – prawdopodobnie do Boga za to, że dopuścił, że się tu znalazłem.

Zaczynam zauważać również mechanizmy, jakie się manifestują w moim życiu. Miałem taki przypadek, że tłumaczyłem pewnemu mężczyźnie problem i zauważyłem, że plącze mi się język i czuję się „mały” względem niego. To pewnie trwało ze trzy do pięciu sekund, ale w takich momentach czas się zatrzymuje – wydłuża do nieskończoności. Dodatkowo w takich momentach zaczynam się zastanawiać czy nie uciec, albo powiedzieć, ze jest mi głupio lub, że plącze mi się język. W tym jednak przypadku szybko uwolniłem się – zadałem swej podświadomości skróconą formułkę uwolnienia. Bo moja reakcja nie miała nic wspólnego z tą rzeczywistością. I udało się. Dodatkowo zdałem sobie sprawę, że najprawdopodobniej mogłem mieć coś wspólnego z buddyjskimi wyrzeczeniami polegającymi na tym, że miałem służyć wszystkim innym oraz że najpierw inni, a potem dopiero ja.

Czasami również jestem zafascynowany osobami, które wydaje mi się, że są niżej niż ja w rozwoju. Nie mają np. świadomości procesów, o których piszę. Bo – one – tak przynajmniej to zewnętrznie wygląda, czasami żyją pełnią szczęścia. Może po prostu ważne jest, aby na każdym poziomie żyć jak najlepiej. I teraz przyszła do mnie myśl, że może u nich działać również spontaniczne korzystanie z intuicji – bez procesu intelektualnego zdania sobie sprawy, że oto w tym momencie korzystają z intuicji.

I choć wybieram się na pewne warsztaty, to czuję, że już raczej tego nie potrzebuję. Potrzebuję bardziej Mistrza, który powie bezpośrednio do mnie zrób „tak” albo „nie” – „bez światłocienia”. Chodzi o przyśpieszenie dojścia do celu.

Aha – piszę, aby po pierwsze uczyć siebie. Po drugie – gdy coś zapiszę, to mam większą przejrzystość w danym temacie. Poza tym w czasie pisania przychodzą mi nowe pomysły. No i jeszcze napisanie takiego artykułu pozwala na zebranie w jednolitą całość kilku idei, które co jakiś czas pojawiają się w moim umyśle.

Życzę wam, aby jak najszybciej wasza duchowa huśtawka się zatrzymała.
Wtedy otwiera się świat bez myśli i wyobrażeń. Boska przestrzeń pełni możliwości.
Ja tam idę.

2002-11-18

 
Krzysztof Chrząstek - zdjęcie
  Krzysztof Chrząstek: