Wróć do listy artykułów

Krzysztof Chrząstek

O reinkarnacjach i regresjach inaczej

O reinkarnacjach i regresjach inaczej

Są osoby, które mają tzw. pamięć poprzednich wcieleń. Pamiętają, co robiły i z kim się spotykały. Najczęściej jednak takim osobom przypominają się niemiłe, bolesne i traumatyczne przeżycia. Wiele osób mówi wtedy w rodzaju: „zrobiłem to i to”, albo „zaznałem tego i tego”. Jest to ważne, aby zauważyć formę wypowiedzi lub uczuć – np. czuję zimno. Według moich przemyśleń, to po pierwsze warto wyraźnie zaznaczyć, że dana osobowość, którą współtworzy tzw. „dusza” (o niej kiedy indziej), która się teraz inkarnowała i żyje, dopuszcza do swej świadomości, czyli „przypomina się jej” to z czym jej przeszła – chwilowa i ograniczona czasowo poprzednia lub jedna z poprzednich osobowości – nie dała sobie psychicznie i duchowo rady oraz – co ważniejsze – z czym się mocno identyfikowała.
Jeżeli ktoś uważa, że to dusza wciela się i ona tworzy osobowość, więc mówiąc – „ja byłem tym rycerzem” wypowiada się z poziomu duszy, to co tutaj jeszcze robi? Jeżeli by taki ktoś utożsamiał się z duszą i jej poziomem energetycznym, to raczej by tu nie był i nie mówił tych słów.
Zaznaczę tu również, że rozumiem, że dla wielu osób to o czym piszę może być niezrozumiałe lub w ich pojęciu błędne, bo przyzwyczaili się do innego rozumienia tych kwestii. Warto słuchać mędrców, mistrzów i nauczycieli, ale od pewnego czasu bardziej polegam na swoim ograniczonym umyśle i swojej ograniczonej duszy, intuicji czy wyczuciu, niż na innych. Nauczyłem się też, obserwując swoje życie, że czasem przychodzą do mnie idee, które dla osób wokół mnie są przez pewien czas nie przyjmowane. Może – jak powiedzą niektórzy powinienem przeafirmować to, że „Przyciągam rozumiejących mnie i umiejących skorzystać z moich porad i idei ludzi”. To prawda. Ale może też moje Wyższe Ja chciało, abym zasiewał pewne ziarna, które mają wzejść po kilku latach. Trudno powiedzieć. Dopuszczam to, choć nie było to w sensie zawodowym np. przyjemne. Jeżeli nie zgadzasz się zatem i masz inne zdanie, zachowaj je proszę dla siebie. A swoją energię spożytkuj na napisanie podobnego artykułu po swojemu lub inną twórczą i pozytywną działalność. Warto zwrócić na to uwagę, bo często równie ważnym – moim zdaniem procesem jest podczas takich nieprzyjemnych wspomnień czy odczuć „karmicznych” nie tylko uwolnienie się od bólu emocji, wpływu i uzależnienia, co zrozumienie kwestii – z czym się kiedyś utożsamiała poprzednia osobowość. Ma to sens zarówno dla osób wierzących (czy też „wiedzących”) w reinkarnacje linearne (następujące jedna po drugiej) lub randomowe (hi hi – random incarnation, moja nazwa, po polsku losowa inkarnacja) czyli inkarnacje następujące bez związku czasowego pomiędzy sobą oraz w przypadku mojej ulubionej – inkarnacji „herenow incarnation”, gdzie wszystkie inkarnacje – wcielenia dzieją się dokładnie równocześnie „tu i teraz” ale na rożnych poziomach wibracyjnych. W tym ostatnim przypadku jaźń osobowości najczęściej obejmuje w danym momencie jedną z inkarnacji. Problem jest szerszy, bo jeśli forma energetyczna „osobowej jaźni” utożsamia się z kilkoma osobami, to dana osoba może odczuwać, że jest wcielona w kilka osób. Wykluczam tutaj opętanie oraz telepatyczne czy inne połączenia. Tak wiem, że to budzi opory, ale już chyba coraz więcej osób zgadza się na możliwość istnienia czegoś takiego jak umysł zbiorowy w przypadku pewnych grup ludzi oraz dusze zbiorową u zwierząt. To z czym się dana osobowość utożsamia, to „trzyma”. To co trzymamy powtarza się dotąd, aż jaźń zrozumie, że to czego się trzyma nie jest prawdą o niej samej i nie jest rzeczywiste czyli stałe i niezmienne.

Puszczenie tego utożsamienia się osobowości z danym problemem, sytuacją, osobą czy bólem jest według mnie sednem terapii regresywnych.
Bardzo delikatną kwestią jest sprawa zranień psychicznych, upokorzeń, bólu zadawanego i doświadczanego psychicznie, mentalnie, np. za pomocą słów czy lekceważenia. Często wywołuje on dużo większe rany, poczucie krzywdy, niż razy fizyczne. Dzieje się tak dlatego, bo właśnie utożsamiamy się z pewnymi cechami psychicznymi lub z wyobrażeniami o tym kim kiedyś ktoś był lub jest. 
Podobno Budda w wyniku wglądu odkrył, że nie ma czegoś takiego jak osobowość. Stwierdził prawdopodobnie, że nie ma czegoś, co można by znaleźć i nazwać jako osobowość lub jednostkową jaźń. A skoro odkrył, że czegoś takiego nie ma, to nie miał się już z czym identyfikować. Skoro nie identyfikował się z niczym i nikim (choć jak wiemy do końca życia przejawiał się w ciele fizycznym:), to nie mógł być zraniony przez nikogo na zewnątrz, co najwyżej przez siebie samego. Bo cokolwiek by o Nim ktokolwiek powiedział, to nie naruszało to „Jego” osobowości, uczuć, myśli, ani tożsamości, bo się z nimi nie utożsamiał. 
Tak naprawdę według mnie w terapiach regresywnych czy psychoterapii chodzi o to, aby zrozumieć z czym się nadmiernie utożsamiamy (lub na początku – z czym się nie utożsamiamy). Z czym łączymy się w swoim wyobrażeniu o tym, kim jesteśmy. Jest to złożony problem, bo zarówno  w tzw. rozwoju duchowym jak i w trakcie rozwoju osobowości – psychofizycznego przechodzimy prawdopodobnie od nieutożsamiania się, niewiedzy na temat siebie, tego kim jesteśmy, poprzez kolejne kroki identyfikacji z określonymi ideami, cechami czy działaniami, aż do momentu w którym postrzegamy, że nie ma identyfikującego się, a zatem nie tyle, że nie warto czy nie potrzeba się identyfikować, co nawet – że jest to niemożliwe:)
Osoby, które sobie przypominają coś z „innych żyć” w moim rozumieniu utożsamiają się z określona osobowością, którą wtedy przejawiała ich „dusza”. Jest to poziom osobowości a nie duszy, która wg mnie – mówiąc w uproszczeniu „wysyła” część siebie, która to część wraz z innymi czynnikami tworzy jaźń osobowości. 
Gdyby taka osoba była na poziomie duszy, pamiętałaby nie tylko doświadczenia swoich osobowości, z którymi się utożsamiała i które miała, ale również swoje plany i nadzieje jako duszy związane z poszczególnymi inkarnacjami i życiami – zarówno „przeszłymi”, jak i „przyszłymi”. Być może poznawanie poszczególnych inkarnacji jest również procesem obejmowania świadomością duszy. Jednak mówienie np. „byłem królem Szwecji” pokazuje raczej poziom identyfikacji się z określonym problemem, zjawiskiem, który pociągał wtedy za sobą określone działania związane z przejawianiem tego wyobrażenia o tym, za kogo dana osoba się wtedy uważała. Nie dusza – nie cała jej energetyka była wtedy królem, ale jej część.
Dusza najprawdopodobniej „przydziela” inkarnacjom pewne zadania do rozwiązania. Na przykład ktoś musi się zmierzyć z odrzuceniem, bo gdyby tego nie zaznał, to zbyt by się utożsamiał z innymi cechami i działaniami, które nie służą „rozwojowi” osobowości, świadomości duszy, ani swobodnemu przejawianiu się Wyższego Ja. 
Zatem to, co często rozpatrujemy jako moc duchowa – pamięć poprzednich wcieleń, to może być bardziej zwróceniem uwagi osobowości poprzez duszę, z czym się jednostkowa jaźń niepotrzebnie identyfikuje, co powoduje jak wspomniałem określone działania i napięcia. 
Czasem też może bardziej chodzi o pokazanie pewnych pragnień, które mogły spowodować to, że zeszliśmy ze ścieżki, jaką proponowało nam nasze Wyższe Ja. I gdy to zrozumiemy i zmienimy pragnienia, być może otworzymy się na coś lepszego.
Niektóre osoby mają sporo obciążeń , bo naprzenosiły na kolejne inkarnacje nieprawidłowe wyobrażenia i identyfikacje o tym kim/czym są i co mają robić. Inne osoby mają tego mniej. 
Czy Budda opowiadał dużo o swoich poprzednich wcieleniach? Nie jestem buddystą (choć może dlatego jestem właśnie najlepszym buddystą:), więc nie znam zbyt wielu przekazów z tego kręgu, które na dodatek można by uznać za wielce prawdopodobne. Myślę jednak, że gdyby o tym barwnie opowiadał, to byłoby to szerzej znane. Jeśli zatem w buddyzmie nie kładzie się aż tak dużego nacisku na konkretne wcielenia (poza przywódcami duchowymi i ich „odszukiwaniem” w kolejnych życiach, co również nie jest takie proste, bo buddyjska koncepcja bardziej mówi o umyśle niż duszy, który inkarnuje) a jest to przecież religia – filozofia opierająca się na reinkarnacji, to być może nie to jest najważniejsze. Budda bardziej tłumaczył zasadę pracy umysłu i tego, jak osobowość nie zaprzestając identyfikacji z zadaniami przydzielonymi przez duszę-umysł, „zmusza” wszechświat do stworzenia kolejnej osobowości, która w spadku dostaje po poprzednich osobowościach zadania do rozwiązania. Dzięki temu umysł o określonych cechach jest odtwarzany na nowo w nowych życiach. Trwa coś, co nie istnieje. To znaczy istnieje, ale tylko do określonego poziomu energii i świadomości. 
Wydaje mi się również, że czasem wbrew pozorom – część istot, którzy pamiętają dużo swoich inkarnacji, a zwłaszcza okresów, kiedy przejawiali się również w formach ciał fizycznych, mogą mieć większe problemy z pozbyciem się utożsamiania z tymi przeżyciami i osobowościami, które wcześniej miały, niż osoby, które pamiętają mniej lub też w ogóle nie doświadczają takich stanów. To podobnie jak w przykładzie, gdy mądre, doświadczone osoby, które żyły długo i wiele widziały oraz robiły, nie wiedziały, co zrobić, aby ciężarówka przejechała pod mostem (nie było innej drogi) a zabrakło jej tylko ok. 3 cm, aby się pod nim zmieściła. Wszyscy chodzili wokół, narzekali i nic sensownego nie wymyślili. Wtedy odezwał się mały chłopczyk, który niewiele widział poza własnym podwórkiem. I powiedział, że przecież mogą spuścić trochę powietrza z wielkich opon samochodu. Wszyscy stanęli jak wryci. Popatrzyli na chłopca, na most, na wielkie opony i…posłuchali go. Spuszczono nieco powietrza z wszystkich opon i ciężarówka powoli przejechała pod mostem. Oni wiedzieli wszystko, widzieli wszystko i rozumieli wszystko, on nie wiedział za dużo, widział niewiele i niedużo rozumiał, ale rozwiązał to zadanie. Po prostu nie utożsamiał się ze zbyt wieloma rzeczami, sytuacjami. Spojrzał świeżym okiem i jasną jaźnią. 
Warto się zastanowić, dlaczego w tylu podaniach ludowych przewija się postać Głupiego Jasia, pomiatanego przez jego środowisko, najczęściej wieś. Gdy jednak trzeba wykazać się męstwem, odwagą i pomysłowością, na przykład stawiając czoła jakiemuś zagrożeniu (smokowi), to właśnie on wtedy przoduje. A często nawet dostaje skarb w nagrodę i rękę oraz jak mniemam, całą resztę królewny za żonę:). Widać cos w tym musi być. Może to przekaz pewnej formy nieprzywiązywania się, nie utożsamiania, nie identyfikowania się przy równoczesnej otwartości na rozwiązania, prostotę i inspiracje wyższego rzędu. 
Wszyscy geniusze mają takie momenty, w których nagle cos na nich spływa – inspiracja, myśl, idea, często sprzeczna z tym, co dotąd wiedzieli, lub…zadziwiająco prosta.
Być może za bardzo komplikujemy, za bardzo „pakujemy” jak kulturysta ciało mentalne, umysł. A przecież, aby być dobrym, wygimnastykowanym, nie trzeba mieć klaty jak Arnold w Conanie, zwłaszcza, że po wielu latach jego wygląd nie różni się niczym od osób, które w ogóle nie ćwiczyły kulturystyki a siedziały przez 20 lat z pilotem przed telewizorem. 
Być może po zrozumieniu tego, jak działa umysł i jak ślicznie kreuje, warto zrozumieć, że to tylko narzędzie i nie ma sensu się z nim, jego poziomem i wytworami zbyt długo utożsamiać. Oczywiście wszystko warto robić w swoim czasie i nie należy skakać do wody, jak się nie czuje gotowym. 
W ciekawym materiale pokazującym odkrycia z dziedziny ludzkiej fizjologii w połączeniu z zaawansowaną wiedzą duchową Dan Winter mówi, że w porównaniu z siłą umysłu (a przecież tym się obecnie zajmuje i emocjonuje ludzkość, sprawdzając siłę kreacji i oddziaływania na innych) to siła dobrze ukształtowanego serca jest 5 000 (pięć tysięcy) razy większa. Wielu podnieca się wykreowaniem za pomocą umysłu tego i owego, a tymczasem blisko nas jest siła wielokrotnie większa. Oczywiście mniej osób ma do niej dostęp i o ile dane, które On przytacza są bliskie prawdy. Może się tez mylić, bo na razie tego typu odkrycia są w 1/3 spekulacjami. Tyle, że jak każda myśl, idea, one również kształtują naszą rzeczywistość. Warto się zatem nad tym zastanowić. Oczywiście można tworzyć za pomocą umysłu, bo jest to przydatne, mądre i twórcze. Pociąga jednak za sobą często silną identyfikację ze sferą mocy mentalnych i myślami. Takie osoby stają się tym co myślą, zamiast postrzegać umysł i myśli jako jedno z narzędzi, którym może posłużyć się jednostkowa (lub kosmiczna – zbiorowa – całościowa) jaźń. A można iść dalej o ile czuje się ochotę. W końcu jeden dociera do podnóża góry, inny do schroniska w jej połowie, a jeszcze ktoś dociera na szczyt, by cieszyć się największą wg niego bliskością słońca.
Zapewne to czeka nas jako rasę ziemian w przyszłości – przejście z ery energii mentalnej do ery energii serca. A potem będzie coś jeszcze bardziej subtelnego i znając strukturę fraktalną świata – to może być energia o wiele większa od energii serca i umysłu razem wziętych.
Być może słynne pytanie: „kim jestem”? jest o tyle ważne, że należy znaleźć na nie odpowiedź, ale o tyle, że ta odpowiedź wciąż się zmienia, co doprowadza inteligentna osoba do stwierdzenia, że nie ma na nie odpowiedzi w sferze umysłu i że pora wyjść w inna przestrzeń niż mentalna, aby choć uchwycić inne możliwości odpowiedzi na to pytanie.
Wiele przekazów mówi, że „już tam jesteś i nie musisz nigdzie iść”. Może chodzi o to, że wystarczy tylko „wyjść” z umysłu czyli przestać utożsamiać się jako istota z tą sferą. Najprawdopodobniej wtedy otwiera się inna rzeczywistość, inne postrzeganie siebie i świata. I wtedy, pod pewnym względem jedyne, co można zrobić, to zdziwioną minę i powiedzieć: „Ooo”!, jak dwulatek, który po raz pierwszy zobaczył żabę. A żaba jak wiemy, może okazać się wspaniałą księżniczką – wystarczy tylko ją pocałować:).
Przywykło się uważać w pewnych systemach (np. Hellinger), że jest powszechny wpływ na jednostkę sił grupy, rodziny, społeczności. W wyniku tego nikt nie jest sam, ale jest również konsekwencją wyborow i intencji grupy, w której żyje, a przede wszystkim swojej rodziny (cechy psychiczne i fizyczne dziedziczone genetycznie i energetycznie). To tzw. karma zbiorowa. Aby z niej wyjść – rozwiązać ją, uwolnić się od niej, uleczyć ją – potrzeba przebaczyć wielu osobom związanym z zaistnieniem danego problemu. Działamy wtedy na system i zmieniamy jego strukturę i działanie wewnętrznych energii oraz jej jakość. Działa to na zasadzie naczyń połączonych. Działa to moim zdaniem, ale tylko do pewnego stopnia. Działa do wtedy, gdy ta jednostka jest słabsza energetycznie i świadomościowo od grupy. Wtedy jej się poddaje. Nie ma wyjścia – tak działa przepływ potencjału energii. Ale przychodzi – najczęściej po uzdrowieniu jakiejś ważnej sprawy związanej z grupą, taki moment, że świadomość jednostki wzrasta i wtedy wibracje tej jednostki są wyższe. Już nie do niej płynie od grupy, ale na pewien czas jakby ustaje przepływ od niej, a potem o ile jednostka wytrwa w wybaczaniu sobie i innym, pojednaniu, wzroście świadomości i zrozumieniu, wtedy ma wyższą jakościowo i ilościowo energię i to od niej płynie energia do grupy. Świadomie lub nie – w zależności od intencji takiej jednostki i planów jej Wyższej Jaźni, albo duszy czy osobowości. Dzieje się tak najprawdopodobniej zgodnie z prawem czy też silnym wyobrażeniem kierunkującym energię „rzeczywistości”, że „jak na górze tak na dole i jak na górze tak na dole”. Gdyby tak nie było, to nikt by nie mógł w zdrowy sposób wykroczyć poza świadomość otaczającej go grupy. A jest to czasem niezbędne. Jest to wtedy odłączenie się od poziomu wibracji i informacji jakie przejawiają członkowie grupy, ale niekoniecznie od nich samych, choć czasem i tak bywa. Prawdopodobnie i tak się od niczego nie możemy uwolnić a jedynie możemy przekształcać relacje, reakcje i przenosić je na wyższy lub niższy poziom. Oczywiście lepiej dla rozwoju świadomości rozszerzać swoją świadomość.

2011-05-16

 
Krzysztof Chrząstek - zdjęcie
  Krzysztof Chrząstek: