Moc przyrody.
Ogromna radość, odnalezienie kontaktu z moim wewnętrznym dzieckiem, świetna forma psychiczna i fizyczna, po raz pierwszy odczucie siebie prawdziwego. Najpiękniejsze chwile mojego życia zawdzięczam przyrodzie.
CZAS DLA SIEBIE
Zawsze lubiłem przyrodę. Już od lat szkolnych często jeździłem rowerem po lesie, wyjeżdżałem w góry, zachwycałem się pięknymi widokami. Jednak wtedy nie miałem żadnych głębszych przeżyć. Trzy lata temu straciłem pracę, a rozpoczęcie nowej się przeciągało. Jedna propozycja, druga, kończyło się na obietnicach, a czas upływał. Sympatyczne w tym było to, że był to bardzo dobrze spędzony czas. Około 3 godzin dziennie przebywałem na łonie przyrody. W lesie, na łąkach, działkach ogrodowych. Wtedy też kupiłem okazyjnie bardzo tanio używany aparat cyfrowy. Najpierw chciałem wykorzystywać go do zwykłego robienia zdjęć pamiątkowych. Ale po pierwszym pobycie z nim w lesie stało się dla mnie jasne, że będzie mi służył przede wszystkim do robienia zdjęć przyrody. Odkryłem w tym ogromną radość. Stało się to dzięki temu, że zacząłem koncentrować się na obiektach do fotografowania: drzewach, kwiatach, rozkwitających wiosną pąkach.
Kiedyś jeżdżąc z pełną szybkością po lesie rowerem, nie dostrzegałem całego tego piękna. Gdy mówiono mi o medytacji z kwiatami, to w ogóle tego nie czułem. Jeszcze wcześniej zacząłem mieć problemy z wydolnością fizyczną mojego organizmu. Dlatego jeździłem rowerem wolniej i często robiłem przystanki. Zacząłem bardziej obserwować przyrodę. Robienie zdjęć tak absorbowało moją uwagę i wzmagało moją koncentrację, że kadrując aparatem obiekty, byłem tylko w tym, niemal zespolony z aparatem i fotografowanym np. kwiatkiem. Wszystko to sprawiło, że spontanicznie zacząłem kontemplować przyrodę.
NARODZINY NOWEGO DOŚWIADCZENIA
Mijały miesiące, a ja cały czas miałem dużo wolnego czasu. Codziennie miałem go w wystarczającej ilości dla kontaktu z przyrodą. Coraz częściej, gdy tylko wybrałem się do lasu pojawiała się radość. Z czasem stawała się coraz większa. Aż przyszły momenty, że skakałem z radości. Wystarczyło do tego spojrzenie na drzewo, kwiat. Bardzo wzrosła moja wrażliwość. Czułem otoczony się energią, która mnie wspierała, oczyszczała. Jakbym był zanurzony w delikatnej kąpieli. Równolegle ze stanami radości w wyniku wzruszeń wywoływanych pięknem przyrody pojawiał się płacz. Za każdym razem czułem, jakby jakaś energia wymiatała ze mnie od dołu i od boków w górę wzdłuż kręgosłupa smutki, żale. Wszystko to, co nie było zgodne wibracyjnie z radością. Zawsze po takim płaczu odczuwałem błogi spokój. Było to zarazem uwalniające oczyszczanie i napełnianie pięknem i radością.
Początkowo myślałem, że dzieje się to w wyniku przede wszystkim wrażeń wzrokowych. Jednak pewnego razu przyciągnął mnie zagajnik młodych świerków. Gdy tylko zbliżyłem się do nich, pojawił się płacz. Gdy oddalałem się na kilka kroków, przestawałem płakać. Gdy ponownie się zbliżałem, znowu zacząłem płakać. I tak za każdym razem. To jednak jest energia, którą emitują rośliny. To coś jakby pierwotnego, niewzruszonego, pełnego radości. To energia Boga. I czułem ją nawet jesienią, gdy nie było już liści, było szaro, padał deszcz, a ja spacerowałem po lesie z parasolem. Czułem, że ta emanująca od drzew energia spokoju, radości jest zaledwie 10% mniejsza niż wiosną lub latem.
OGROMNA RADOŚĆ
Odczucia radości wzrastały coraz bardziej. Aż przychodziły dni, kiedy cały czas odczuwałem ją w pełnej intensywności. Po raz pierwszy w życiu czułem siebie prawdziwego. To było to, o co od dawna mi chodziło, co zawsze poszukiwałem. Wszystko na zewnątrz mnie było jak dawniej. Jednak po raz pierwszy odczuwałem, że wszystko jest właściwe, na swoim miejscu, takim jakie jest. Miałem bardzo dużo energii, której zawsze mi brakowało. Z radością, chęcią, entuzjazmem zabierałem się za codzienne, zwykłe czynności. Każdą z nich wykonywałem z przyjemnością i entuzjazmem. Każdy ruch była dla mnie ogromną radością. Bardzo dobrze radziłem sobie ze stresującymi sytuacjami, byłem odporny na negatywne zdarzenia, które wcześniej wytrącały mnie z równowagi. Moja psychika była wtedy bardzo mocna. Mój sen był doskonały. Rano gdy się budziłem, byłem wypoczęty, wyspany, pełen energii. Miałem poczucie w całym ciele jasności i świeżości. Po raz pierwszy w życiu coś takiego odczuwałem.
W sposób automatyczny, spontaniczny, bez wysiłku myślałem pozytywnie. Gdy pomyślałem o jakimś zdarzeniu, które czekało mnie w przyszłości, jakby z trzeciego oka do tego wydarzenia płynęła automatycznie pozytywna energia. Radość ta pojawiała się już nie tylko wtedy, gdy udałem się do lasu, ale nawet po przebudzeniu rano. Z kolei wieczorem odczuwałem duży spokój, błogość, podobne jakich doświadczałem po masażu Ma-Uri. To nie było chwilowe poczucie euforii uzależnione od kupienia sobie nowej rzeczy, zdania egzaminu, wygrania pieniędzy. Takiej radości jako dorosły nigdy wcześniej nie odczuwałem. Chyba tylko wtedy, gdy byłem dzieckiem bo i teraz cieszył mnie każdy patyk, każda szyszka. Stan ten wpłynął na głębokie odczuwanie mojej duchowej istoty. Przejawem tego była np. ogromna życzliwość do ludzi. To wspaniałe uczucie. Miałem ogromną ochotę pielęgnować i rozwijać ją. W lesie pozornie byłem sam. Ale chyba nigdy wcześniej nie odczuwałem takiej bliskości z przyrodą, ludźmi, ze sobą i wszystkim innym.
Przeżycie to było najlepszym i najmocniejszym moim doświadczeniem, praktyką duchową. I to całkowicie za darmo. Już wiele lat wcześniej czytałem książki autorów wysoko rozwiniętych, którzy często podkreślali duże znaczenie przyrody w rozwoju duchowym, jej kontemplowanie. Osoby stosujące w leczeniu terapie naturalne zawsze mówią o korzystnym oddziaływaniu przyrody na organizm i psychikę. Naukowo wykazano, że już obecność w 25% w polu widzenia koloru zielonego powoduje poprawę nastroju, a wysokie częstotliwości dźwięku w śpiewie ptaków działają kojąco. Z kolei duże miasta, betonowe centra handlowe i tworzywa sztuczne tą energię odbierają. Jeśli jest możliwość, lepiej przebywać w lesie niż w parku. Według mojego odczucia w lesie jest o połowę większa energia, jest tam więcej prany. Odczułem też, że najlepsze godziny to czas od 10 do 12 i jeszcze potem gdzieś do 17. Wtedy wszystko jest bardzo żywe, kwitnie, rozwija się, owady pracują na pełnych obrotach. Radość to ruch.
ABY DAĆ, TRZEBA MIEĆ
Te doznania pomimo tendencji wzrostowej nie trwały u mnie długo. Co prawda powracały, ale pewne moje działania, którym nie byłem w stanie się oprzeć bardzo negatywnie działały na moją psychikę, powodując duże zmęczenie i napięcie. A radość to zawsze relaks, rozluźnienie, witalność. Jestem pewien, że gdyby nie to, ta radość i bardzo korzystne jej aspekty bardziej we mnie by się ugruntowały tworząc w moim życiu trwałe, pozytywne zmiany. Na pewno moje życie wyglądałoby teraz lepiej. Ale ona cały czas we mnie jest. Podobnie jak w każdym człowieku. Pod warstwą lęków, negatywnych myśli i emocji. Czuję teraz radość znacznie bliżej, niż było to kiedyś. Czasami znowu się pojawia, wychodzi na zewnątrz. Więc jednak coś trwałego we mnie się dokonało. I jestem pewien, że będzie to się rozwijać.
Chrystus powiedział, aby na nowo stać się dziećmi. Jednym z atrybutów wewnętrznego dziecka jest radość. Jest ona paliwem, zasilaniem do przejawiania czystej duchowości. Bez takiej pozytywnej energii nie da się rozwijać duchowo. Z próżnego nawet Salomon nie naleje. Aby dać, trzeba posiadać. By przejawiać życzliwość, szacunek, spokój, miłość wobec innych, trzeba je mieć. W głębi duszy każdy z nas to ma. Jednak zazwyczaj przesłaniają je negatywne emocje i to one są przejawiane. Dlatego warto oczyszczać umysł podświadomy. Doskonale pomogła mi w tym przyroda. Po raz kolejny doświadczenie to pokazało mi, że sensem życia nie są dobra materialne i kariera, ale odczuwanie uczuć wyższych. Drogą do tego nie jest przestrzeganie rytuałów religijnych i nakazów, ale własne doświadczenia.
Artykuł ukazał się w numerze majowym 2008 r. czasopisma „Odnowa”.
Tomek Nawrot
tomeknawrot.com