Cierpienie wydaje się jedynym zrozumiałym dla wszystkich istot doświadczeniem. Każdy przecież ma je w swym arsenale doświadczeń. Dlatego ludzie chcieliby, żeby było czymś mistycznym (wyjątkowym, tajemniczym), żeby miało głębszy sens. Za rzeczywistość uznaje się je w religii żydowskiej, dżinijskiej, buddyzmu therawady (małego wozu) i w chrześcijaństwie. To świadczy nie tyle o powszechności cierpienia, ile o bezradności twórców religii wobec cierpienia.
Tym niemniej częstą przyczyną wstąpienia na duchową ścieżkę jest cierpienie i pragnienie uwolnienia się od niego. Pewne duchowe ścieżki obiecują bowiem trwałe uwolnienie (wybawienie) od wszelkich cierpień.
Wybawienie od cierpienia obiecują również chrześcijanie. Jednak ich oferta jest inna, ponieważ zbawienie ma się dokonać za pośrednictwem Mesjasza, a ponadto nie w tym, a w wiecznym życiu. Kiedy jednak stają się zmęczeni cierpieniem i oczekiwaniem na łaskę Boga, często chcieliby raz na zawsze rozstać się z tym Bogiem, którego traktują jako sprawcę wszelkich swoich nieszczęść. No bo ile można cierpieć i czekać?
Do tego inspiruje błędne rozumienie cierpienia, jego przyczyn i roli w życiu oraz rozwoju, promowane przez przywódców kościelnych.
Niewielu chce cierpieć dla osiągnięcia zbawienia, raju, czy podobnych celów, które dla nich są w pełni abstrakcyjne. To nastawienie rodzi podatny grunt dla wszelkich sekt “lewej ręki” czyli negujących oficjalne religie. Obiecują one wyzwolenie przez mnożenie przyjemności. Ich nauczyciele nie pojmują, że istotą rozwoju jest nie tyle mnożenie doświadczeń, co podnoszenie ich jakości.
No ale jakąż to wyższą jakość zawdzięczamy cierpieniu?
Nie widzę, nie słyszę.
Niezrozumienie przyczyn cierpienia jest powodem dużej ilości błędnych sądów na temat Boga i Jego woli, np. “Cierpisz? Widać Bóg tak chciał”. “Uważaj, bo Bóg cię skarze”. W tym kontekście Bóg wydaje się tępym idiotą lub sadystycznym monstrum żadnym naszych cierpień.
Niezła wizja Boga, nieprawdaż? A jakże ugruntowana w świadomości i podświadomości większości chrześcijan.
Najgorszym z ogłupiających uwarunkowań jest tzw. “trójca”, o której w kościele wspomina się znacznie częściej niż o Trójcy Św.: GRZECH – WINA – KARA. Człowiek złapany w szpony owego uwarunkowania czuje się podle i stanowi podatny materiał do różnych manipulacji. Można mu przecież obiecać uwolnienie od tego w zamian za …............ (tu dopisz sobie, co ci obiecywano i do czego nakłaniano). Na tym polega cała perfidia manipulacji, żeby najpierw przekonać ludzi, że są winni, a potem obiecać im wybawienie za “niewielką” zaiste cenę (np. cierpienia).
Człowiek sfrustrowany gotów jest targnąć się nawet na swoje życie. Nic więc dziwnego, że zamiast przyjmować pozytywne treści, dąży do zadania sobie większej ilości bólu i cierpienia. To zjawisko występuje w tych prądach religijnych, gdzie człowieka obciąża się winą za wszelkie nieszczęścia innych i tego świata. Jakże często z różnych ambon, z różnych świątyń dochodził głos: “grzeszycie, więc Bóg odwrócił się od was”. Takie praktyki muszą pozostawiać w podświadomości silne poczucie winy za nieszczęścia nie tylko swoje, ale i innych.
Bóg nas nie karze ani nie obwinia. On nas rozgrzesza. Tymczasem poczucie grzechu skutecznie odcina człowieka od Boga oraz od jego łask i błogosławieństw. Czyż nie o to właśnie chodzi szermierzom “trójcy” nieświętej?
Pozostaje jedno: “przebacz im, albowiem nie wiedzą, co czynią”.
Jeśli wkroczysz na drogę samopoznania i poznania Boga, oraz Jego woli, zrozumiesz, że może cię spotkać tylko to, w co wierzysz. Nic innego! Ze strony Boga na pewno tylko dobro: szczęście, miłość, bogactwo….
A cierpienie?
Jeśli w nie wierzysz, jeśli wydaje ci się, że jest nieodzowne, wychowawcze, czy cenne, to na pewno go doświadczysz. I może będziesz się nim zachłystywać, aż się zadławisz. I może wtedy pójdziesz po rozum do głowy, i zapytasz, czy naprawdę trzeba cierpieć?
Odpowiedź może cię utwierdzić w dotychczasowych przekonaniach, albo zadziwić. Jeśli odpowie ci podświadomość, na pewno będziesz usatysfakcjonowany, że twoje cierpienia nie poszły na marne. Jeśli odpowie Bóg, będziesz przerażony, że zmarnowałeś kawał życia i zrujnowałeś sobie psychikę.
A to ci dopiero niespodzianka!
To, co tu czytasz, nie jest ani proroctwem, ani objawieniem prawdy. Prawdę możesz odnaleźć tylko w sobie, wszystko inne jest tylko przejawem prawdy, którą nie zawsze rozumiesz.
Wiele głupot dałeś sobie wcisnąć do głowy. Wiele przecierpiałeś. To na pewno budzi żal i bunt. Inni też wycierpieli swoje, do czego i ty przyłożyłeś rękę. To skłania do obwiniania siebie lub innych. To są realne owoce cierpienia! I one rodzą następne nieszczęścia.
Pozostaje jedno: “przebacz im, albowiem nie wiedzą, co czynią”.
Proces duchowego wzrostu powinien być spleciony z procesem przebaczania i doceniania siebie, z rozwijaniem ufności do boskiej władzy i opieki nad wszystkimi. Tymczasem na wielu ścieżkach w imię pokory koncentruje się na poniżaniu, grzeszności, pokucie, karze, otwartości na cudze cierpienie. Gdzie w tych praktykach pozostaje miejsce dla Boga, dla wysokiej wibracji Jego miłości?
Cierpienie jest wynikiem trzymania się egoistycznych inspiracji. Cóż więc może mieć wspólnego z miłością? Kara jest odpowiedzią na poczucie winy, więc nie jest formą przejawiania miłości. Podobnie też zniszczenie.
Żal mi ludzi, którzy nie potrafią sobie uświadomić, że Bóg niczego nie musi niszczyć, żeby to poprawić. Bóg dysponuje tak potężną mocą transformacji, że może dokonywać w okamgnieniu cudów uzdrawiania i materializacji. Niszczenie i karanie z pewnością nie są boską pasją. Podobnie rozgrzeszanie, choć ufne poddanie się Bogu z czystymi intencjami z pewnością uwalnia od poczucia grzechu.
Wielu wyobraża sobie, że cierpienie jest najwyższym wyrazem miłości. Tymczasem ani cierpienie, ani żal, podobnie jak litość, nie są formami przejawiania się miłości.
Pomyśl: uniwersalną zasadą jest, że podobne rodzi podobne. Jabłoń rodzi jabłka, a śliwa śliwki, suka szczeniaki, a kobieta istoty ludzkie. Jakim to więc cudem cierpienie lub współczucie miałyby zrodzić miłość, a poniżanie się (czyli zanegowanie prawdy, że jesteś doskonałym tworem Boga) uczynić cię godnym Boga i Jego Królestwa? I jak marzenia o śmierci mogłyby cię doprowadzić do Królestwa Bożego, czy wiecznego żywota?
Jeśli nie wiesz, co masz wybrać, komu zaufać, odwołaj się do boskości w sobie. Ona wie najlepiej. Ale ona może ci odpowiedzieć tylko wówczas, gdy potrafisz się modlić lub medytować. Niektórym przychodzi to zupełnie spontanicznie, ale większość musi się tego nauczyć.
Niektórym medytacja wydaje się czymś trudnym lub bolesnym. Nic dziwnego, jeśli słyszeli tylko o medytacji (rozmyślaniach) nad cierpieniem Jezusa i Maryi. A nam tu nie o to chodzi.
Medytacja to połączenie relaksu ze świadomością. Świadomość w medytacji znacznie się rozszerza. Stąd mamy możliwość uzyskiwania w medytacji inspiracji najwyższej jakości. Niejako prosto do Boga. Ale rozszerzona świadomość przydaje się również w innych przypadkach.
Wielu wydaje się, że rozszerzona świadomość to więcej cierpień. Dlatego boją się jej. Nic bardziej błędnego. Rozszerzona świadomość prowadzi do podnoszenia jakości naszych doświadczeń. A to znaczy do uwalniania od cierpienia!
Warto być świadomym tego, w co się wierzy. Warto też zmieniać swoje wierzenia na takie, które zapewniają nam lepszą przyszłość, lepsze życie. I wreszcie warto odkryć w sobie wszystkie cechy boskiej doskonałości – oświecenia. Jeśli powołujesz się na naukę Jezusa, powinieneś się zorientować, że przecież o to chodzi, by do Królestwa Bożego wejść za życia. Jeśli jesteś zwolennikiem nauk Buddy, powinieneś pojąć, że oświecenie jest możliwe za życia. Którąkolwiek drogę wybrałeś, masz przykład, że twoi idole nie czekali z realizacją tego, co głosili. Nie odkładali tego w czasie do “świętego nigdy”.
Cierpienie ma sens, ponieważ pokazuje nam, co powinniśmy uzdrowić.
Kiedyś pojawił się u mnie kłujący ból nogi. W zasadzie długo mi to nie przeszkadzało. Z takim bólem można wytrzymać. Ani to choroba, ani jakaś dolegliwość. Tymczasem zacząłem medytować i po jakimś czasie okazało się że ból zaczyna mi zakłócać medytację. Próbowałem go rozmasować, ale on wcale nie chciał znikać. Nawet nasilał się. Kiedyś podczas prac remontowych nieopatrznie nadepnąłem na deskę, w której tkwił gwóźdź. Przebił się przez podeszwę buta i zrobił ślad w miejscu, które bolało. Tym razem przestraszyłem się, że jeśli nie dojdę, skąd on się wziął, to mogę sprowokować poważniejsze obrażenia. Po prostu potraktowałem to zdarzenie jako sygnał ostrzegawczy. Spróbowałem dojść, skąd ból się pojawił. I tu przypomniało mi się że w dzieciństwie bałem się, że zdarzy mi się to samo, co mojej siostrze, której gwóźdź przebił nogę. Ale to nie wszystko. Dalej były wspomnienia dość nieprzyjemne, które kojarzyły mi Znalazłem skojarzenia z bezsilnością i ogromnym zagrożeniem. Moja noga poczuła się wręcz sparaliżowana. I wówczas przypomniałem sobie mój występ na arenie. Ja, jako dobry chrześcijanin, występowałem w charakterze pokarmu dla lwa, przybity lewą nogą do areny. Krew spływająca z rany miała podniecić zwierzę. Wreszcie po przygotowaniach wypuszczono lwy. Tłum zawył z radości, stawiano zakłady. Przede wszystkim jednak oczekiwano krwawego widowiska. Lew zbliżał się w moim kierunku. Czułem potworny, paraliżujący lęk. Na pewno próbowałbym uciekać, gdyby nie gwóźdź w mej nodze mocno przytwierdzający mnie do podłoża. Stałem więc bezradnie i czułem się winny, że wielu z obstawiających zakłady straci z mojego powodu duże pieniądze. Było mi żal tych, którzy się zawiodą. Lew wreszcie dotknął mnie, ale … otarł się tylko i przeszedł dalej. Odetchnąłem z ulgą.
Po tym wspomnieniu ból znacznie zelżał. Zniknął dopiero wówczas, gdy przypomniałem sobie, że powtarzał się przez wiele wcieleń jako kara za używanie energii ziemi do walk magicznych. Kiedy to sobie przebaczyłem i uwolniłem się od transowej inicjacji w tę praktykę, przestałem się bać, że ten magiczny mechanizm odnowi się, a wówczas ból przestał się pojawiać. Pozostało tylko jeszcze jakiś czas jego niemiłe wspomnienie. Ono doprowadziło mnie do modlitwy o oczyszczenie energii ciała i wypełniania go czystą, boską mocą. Komuś, kto zna regresing, nie trudno wyobrazić sobie, jakie były skutki takiej modlitwy. Przypomnienie szoku energetycznego i walka organizmu z czystą energią życia zaowocowały niesamowitym zmęczeniem i kilkugodzinną gorączką. Później wszystko zaczęło się uspokajać, a ja zauważyłem, jak po całej lewej stronie mego ciała rozchodzi się miłe ciepło i poczucie ulgi.
Tak oto problem został rozwiązany.
Pomyślisz może: ach, co tam drobny ból! Można z nim wytrzymać.
Owszem, można, ale po co. Kiedy ból ma charakter chroniczny, zawsze świadczy o jakimś nierozwiązanym problemie. Mały ból nie zawsze świadczy o małym problemie. Czasem ujawnia się jak czubek góry lodowej. Ten mój mały ból pokazał mi moje intencje i mechanizmy, które wymagały rozwiązania. Wiem bowiem, że w kilku wcieleniach, gdy został zlekceważony, doprowadził mnie do poważnych konsekwencji, nie tylko zdrowotnych. A były to okaleczenia i paraliż. Ta sama intencja mogła zacząć działać w każdej chwili mego obecnego życia, gdyby nie została w porę rozpoznana i odreagowana.
Jedno bolące miejsce, a ile pomogło uzdrowić!
Cierpienie ma też sens duchowy. Pokazuje nam, że odeszliśmy od Boga, od Prawdy w kierunku zakłamania. Jeśli cierpisz myśląc o Bogu, lub mając usta pełne Boga, to znaczy, że wcale nie koncentrujesz się na boskości, lecz tylko na jakimś chorobotwórczym wyobrażeniu.
Przyjmij Boga do serca. Przyjmij radość, szczęście, miłość i świadomość bogactwa. Zrezygnuj z zajmowania się cierpieniem, nędzą i upodleniem, a dasz światu coś o wiele cenniejszego od współczucia. Dasz dobry przykład, jak wyjść z cierpienia i dojść do boskości.
Jeśli skoncentrujesz swą uwagę na celu rozwoju duchowego, jakim jest doświadczanie i przejawianie boskości, czy boskiej doskonałości, wtedy twoje życie będzie ukierunkowane na osiągnięcie tego celu. W ten właśnie sposób zapoczątkujesz i ugruntujesz swój duchowy wzrost. A co za tym idzie, staniesz się wreszcie szczęśliwy i wolny od cierpienia. Staniesz się jedno z Bogiem.