Wróć do listy artykułów

Leszek Żądło

Psychologia prosperity. Nowe myślenie ekonomiczne

To prawda, że każdy jest kowalem swego losu. Ale prawdą jest też, że mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego zawód doradcy duchowego i życiowego ma perspektywy rozwoju zawsze wtedy, gdy ludzie trafiają na kłopoty i trudności.

Wielu z regreserów zajmuje się pomaganiem innym. Wielu jednak nie rozumie, co się tu dzieje i dlaczego. Niektórzy wręcz nie mogą w to wszystko uwierzyć i łudzą się, że to tylko chwilowy zły sen. Ale ten senny koszmar trwa i nie chce ustąpić!

Nie panikujmy, przecież powinniśmy myśleć pozytywnie. W komentarzach do Medytacji dla Polski pojawiały się zwrotnie dobre rady, by autor zaczął myśleć pozytywnie o ludziach, o gospodarce, o świecie. Wielu wydawało się, że taka medytacja to strata czasu, bo przecież jest dobrze! Niektórzy nawet komentowali: jeśli tu się pogorszy, to przecież zawsze mogę wyemigrować, np. do Argentyny.

Tymczasem lekceważenie występujących w świecie i gospodarce tendencji nie jest objawem pozytywnego myślenia. To raczej pragnienie, by nam było dobrze bez naszego udziału i zaangażowania!

Powinniśmy myśleć pozytywnie na wszystkie tematy, które zależą od nas. Ale tam, gdzie coś od nas nie zależy, powinniśmy rozumieć intencje i ograniczenia innych. A potem je zaakceptować.

Ale najwyższych lotów sztuką jest wykorzystanie ograniczeń i trudności tak, by stały się one motorami postępu! Mamy więc wszelkie środki, by to, co nas ograniczało, usunąć, lub wykorzystać dla rozwoju.

Niewielu ludzi o tym wiedziało i niewielu to wykorzystało. A jeśli już, to do manipulowania społeczeństwem, by na gruncie niezadowolenia i dążenia do koniecznych zmian, “upiec swoją pieczeń”.

Ostatecznie, nie ma w tym nic złego, że wykorzystujemy pojawiające się szanse, nawet jeśli inni nie są w stanie ich wykorzystać. Problem pojawia się wówczas, gdy odmawiamy innym prawa do tego, co sami robimy! A to znaczy, gdy innych pozbawiamy szans, które dajemy sobie. A tak właśnie wadliwie funkcjonuje gospodarka Polska przez ostatnie 10 lat!

To, że wskutek pozytywnego myślenia, mnie powodzi się dobrze, nie oznacza, że jednocześnie wszystkim innym powodzi się dobrze. To, że my otaczamy się pięknem i miłością, nie znaczy, że inni na całym świecie robią to samo!

Nie możemy przykładać miarki swoich wartości do oceniania i opisywania świata, ponieważ różni ludzie mają różne pomysły na życie. Wiele z nich wynika z nieświadomości i niewiedzy. Ale naszym zadaniem jest traktować wszystkich na równi, nie przypisując im przy tym cech, których nie mają.

Ważne jest, by widzieć szanse tam, gdzie one są i likwidować ograniczenia. A przydaje się to, ponieważ im więcej ludzi jest bogatych, tym bardziej bogato może żyć każdy z nas. Jeszcze bardziej bogato, niż dotychczas!

W żadnej szkole nie uczono nas, jak dbać o własne interesy ekonomiczne, jak być przebojowym i produktywnym. I z tym balastem niewiedzy wchodzimy na rynek jako potencjalni pracownicy lub biznesmeni.

Chcielibyśmy przede wszystkim dużo pieniędzy. Z tego dużo nagle robi się mała kupka, która powinna pozwolić przetrwać – przewegetować od wypłaty do wypłaty. Ale wielu z nas i to nie starcza.

Mówimy wówczas do takiej osoby: to twoja sprawa, zadbaj o własne interesy! – I co? Czy mamy rację? – I tak i nie.

Zmiany w polskiej gospodarce miały wyzwolić twórczy potencjał, rezerwy pracy (zwiększyć wydajność) i pomysłowość – twórczość. A zrodziły biedę i powszechne bezrobocie. Sprawiły ponadto, że wielu, którzy usiłowali zadbać o swój los, ledwie wiąże koniec z końcem. A przy tym wszystkim coraz większe zyski mają zagraniczne firmy, które za ryzyko inwestowania w Polsce są zwolnione z podatków na jakieś kilka do kilkunastu lat!

Są w tym kraju ludzie, którzy potrafią zadbać o siebie. Ale żeby im się to opłacało, najpierw powinni zmienić obywatelstwo!
To na początek, na otrzeźwienie, kiedy myślimy, że wszyscy mają tu równe szanse.

Jeśli ktoś żyje w małym miasteczku lub na wsi, tylko teoretycznie mógłby zarabiać więcej. Ale nie może rozszerzyć oferty, ani zwiększyć wydajności, ponieważ zasoby płatnicze ludności są ograniczone i systematycznie zmniejszają się (np. bezrobocie przekracza już 20%). Jedyny w takiej sytuacji sposób na powiększenie zarobku, to “chwycenie kilku srok za ogon” i wykurzenie z miejscowości wszystkich, którzy cokolwiek chcieliby oferować. Bo jak jeden zarobi więcej, to dla drugiego nie starczy.

O ile jeszcze można wyobrazić sobie kilka sklepów z żywnością, które zarabiają tyle, żeby ich właściciele i pracownicy nie umarli z głodu, o tyle marzenia o księgarniach czy punktach usługowych, okazują się całkiem nierealne! W małej miejscowości nie da się bowiem zwiększyć ilości klientów czy usługobiorców (np. naprawiających maszyny do szycia, telewizory, czy nawet potrzebujących fryzjera).

Ale ideolodzy zmiany warunków gry rynkowej marzą o tym, by każde przeszkolone w wiejskiej szkole dziecko w swym domowym warsztacie konstruowało telefony komórkowe! (niestety, ten rynek już opanowali Finowie, Japończycy i inni).

Koncepcja ta zakłada, że jeśli ludziom stworzyć warunki, to oni poświęcą wszystko dla zarabiania pieniędzy! To będą tryskać pomysłami i odciążą w obowiązkach dbania o ich byt urzędników państwowych. Rzecz jednak w tym, że większość ludzi nie zamierza podejmować samodzielnej działalności gospodarczej. Wolą, żeby im pracę podano w gotowym opakowaniu. I nikt ich nie zachęca, by cokolwiek w tym względzie uczynili. Raczej przeciwnie!

Na naszych oczach upada kolejna utopia dobrobytu gospodarczego – monetaryzm Sachsa i rodzi się nowa – fiskalizm państwowy. Ta koncepcja ma zapewnić przynajmniej dobrobyt urzędnikom państwowym i samorządowym. A polega na przekonaniu, że ze społeczeństwa da się i należy wydoić znacznie więcej, niż ono chce dać.

Coś w tym jest, bo mienie niewypłacalnych obywateli zawsze można zlicytować i sprzedać zagranicznym odbiorcom np. za 5% wartości! Jeżeli już na tak dobrych warunkach sprzedano dochodowe firmy, to na pewno się znajdzie chętny nabywca. Symulacja ekonomiczna pokazuje, że to też jest możliwe do czasu. A co potem?

Potem ci, którzy doili, będą pobierać wysokie emerytury, bo przecież fundusze emerytalne splajtować nie mogą!
Myślenie powierzchowne zawsze prowadziło do błędów.

Nie tak dawno padła pod gruzami historii koncepcja gospodarki komunistycznej. Okazała się nie wydajna i nie konkurencyjna względem kapitalizmu. A więc zamiast rozwoju produkowała zacofanie.

U podstaw tego systemu leżało przekonanie, że jeśli zapewnimy wszystkim jedzenie i dach nad głową, to staną się oni uczciwymi ludźmi, a wówczas przestępczość zaniknie, a rozwinie się twórczość oraz innowacyjność. Było też i przekonanie, że człowiek pracuje, bo lubi. A w rzeczywistości socjalistyczny robotnik pracował, żeby nie mieć czasu na co innego (bo musiał). Teraz ten sam robotnik bywa szczęśliwy, że jest bezrobocie! Nareszcie niczego nie musi!

Utopia socjalizmu / komunizmu była jak najbardziej praktyczna! Ale do czasu. Podobnie na krótkich nóżkach pełzają współczesne utopie gospodarcze.

Co wyprodukował monetaryzm, widzimy dziś na przykładzie Argentyny. Tam też (jak w Polsce) inwestorzy z zewnątrz byli traktowani jako lepsza kategoria i doili społeczeństwo z pieniędzy bez opamiętania. A społeczeństwo cieszyło się, że nie ma kryzysu, bo sklepy są pełne towaru! Ludzie cieszyli się jednak może mniej, niż Polacy, bo mają trochę inny stosunek do pracy. I chyba bardziej od naszych rodaków chcieli pracować. Dlatego wcześniej wyszli na ulice.

Z utopiami społecznymi jest tak, że można na nich nieźle zarobić. A zarabiają ci, którzy są bezkompromisowi i potrafią zdzierać skórę z naiwnych. Naprawdę, trzeba by być idiotą, żeby nie załapać się na dojenie odsetek od kredytów zaciąganych w polskich bankach! Wysokie stopy procentowe gwarantują z odsetek zysk większy, niż inwestycje. A ponadto są bezpieczniejsze, bo gwarantowane przez państwo!

Kilka lat temu niektórzy z czytelników Psychologii robienia pieniędzy odkryli żyłę złota! Tak im się wtedy wydawało. Były to piramidy finansowe. Ich twórcy zapewniali o tym samym, co było podstawą logiki książki: Myśl, że na świecie jest nadmiar pieniędzy.

Błąd polegał na tym, że swoiście interpretowano dalszą część wywodu: To znaczy, że nigdy ich nie zabraknie, bo wciąż będą nowe źródła dochodów!

Ba, gdyby nawet mennice pracowały na okrągło, już po 3 miesiącach intensywnej agitacji brakłoby na świecie ludzi, którzy jeszcze nie wpłacili swych pieniędzy na piramidę! Ale i to tłumaczono naiwniakom w tak naiwny sposób, że ci dawali się nabrać na uczciwy interes. Uczciwy, to znaczy – legalny i opodatkowany! A że polegał na wyłudzaniu pieniędzy od innych naiwnych – kogo by takie bzdury obchodziły! Chodziło w tej grze o to, by sprzedać NIC, za 5000 zł.

W ten sposób wydrenowano z Polski ogromne kwoty pieniędzy. Połowa z nich trafiła na Zachód (RFN i USA), a kilkanaście osób w tym kraju dorobiło się niezłych fortun. Pozostali zostali “nabici w butelkę”. Naiwni musieli obejść się najpierw niespełnionymi marzeniami o szybkim wzbogaceniu, a później zająć spłacaniem długów, bo już nie znaleźli głupszych od siebie!

Ale ta wspaniała atmosfera prosperity, której liznęli! Czyż to nie było warte takiej inwestycji? Przecież szkolenia biznesowe bywają znacznie droższe!

Dziś, na szczęście, piramidy finansowe uznaje się za przedsięwzięcia nielegalne. Ale nie brak takich, którzy przenoszą ich strukturę na firmy sprzedaży bezpośredniej. W nich amatorzy łatwego zysku pracują na spryciarzy, którzy nimi manipulują. I są zadowoleni, że wzięli swoje życie w swoje ręce! Kusi ich przede wszystkim wizja szybkiego wzbogacenia się i zyskania w hierarchii społecznej. Na początku, istotnie, było to łatwe!

Piramidy to owoc magicznego myślenia na tematy ekonomiczne. Jednak naiwni nie za bardzo zdają sobie sprawę, jak dają się wykorzystać. Nie zauważają, że nie mają równych szans. Mają za to pragnienie uczynienia czegoś niezwykłego – szybkiego wzbogacenia. Jeśli im nie wychodzi, obwiniają siebie. O to, że nie byli dość zaradni, przebojowi. Widzą, że muszą nad sobą jeszcze popracować, by następnym razem im się powiodło!

Hm… To wydaje się trochę zdrowsze, niż obwinianie partnera lub rodziców, że za mało zarabiają. A ten model funkcjonowania ekonomicznego rodzin dominuje w każdym społeczeństwie. Mąż bije żonę za to, że ta za dużo wydaje, a żona męża za to, że za mało zarabia. I kółko się zamyka.

W takiej atmosferze każdy stara się zarobić tyle, byle tylko mieć święty spokój i chociaż jakoś przeżyć do następnej wypłaty. Ale taką sytuację stwarza system zbyt niskich płac. Zbyt niskich w stosunku do kosztów utrzymania. Znalazłszy się w takiej sytuacji większość ludzi poddaje się i frustrację wyładowuje na najbliższych. Żeby choć przestali drzeć te głupie i nienażarte gęby!

W ostatnich miesiącach jednak jesteśmy nakłaniani przez polityków i media, by dać z siebie więcej, bo budżet jest w potrzebie, a przecież budżet jest najwyższą wartością dla każdego obywatela. Wielu z nas daje się na to nabrać.

Teraz trochę wyliczeń. – Aby zapełnić kasę państwową, każdy pracujący powinien wpłacać do budżetu średnio 2000 zł miesięcznie (wliczając w to pracowników budżetówki, których średnia płaca wynosi ok. 2000 zł). No i oczywiście, każdy pracujący musi zapłacić ponad 500 zł za ZUS! Z tego na utrzymanie pracowników, którym płaci budżet, każdy wpłaca miesięcznie średnio po ok. 500 zł. Co się dzieje z pozostałymi 1500 zł?

Idą na utrzymanie dróg, modernizację armii, spłaty długów państwowych.
Wydatki z budżetu powinny przynajmniej w 80 % wracać do budżetu! Powinny, gdyby zakłady budżetowe dokonywały transakcji w kraju!

Tak więc faktycznie budżet powinien nas kosztować średnio na pracującego nie 2000 zł na miesiąc, a najwyżej 400 zł. To z uwagi na fakt, że ta pozostała część (a więc 1600 zł) powinna wpływać jako należności krajowych firm realizujących zlecenia z budżetu.

Takie wspaniałe perspektywy byłyby przed naszym społeczeństwem, gdyby przyśpieszeniu uległ obrót pieniądza. Inwestor mając większą gotówkę, może ją szybciej zainwestować. Nabywca dysponując gotówką, chętnie kupi towar. I w ten sposób kręci się spirala rozwoju gospodarczego.

Tymczasem w naszym kraju wszystko zmierza do spowolnienia przepływu pieniądza. To powoduje recesję (czyli ograniczenie konsumpcji, a co za tym idzie – i produkcji).

Tej prawdy nauczyli się ekonomiści w czasie Wielkiego Kryzysu. A potem i podczas pomniejszych kryzysów wszystko funkcjonowało tak samo.

Teoretyczne każdy z nas ma równe szanse i jest równo traktowany wobec prawa. Ale tylko teoretycznie.
Sytuacja kryzysowa i przemiany gospodarcze skłaniają tych, którzy mają przewagę (wpływowe lobby), do zagwarantowania sobie jeszcze większej przewagi.

Tak się zdarza, że ci, którzy pracują na państwo i wzrost gospodarczy, zwykle mają najmniej do powiedzenia na temat dzielenia wypracowanego przez nich dobra. Jeszcze słyszą, że musimy sprawiedliwie dzielić wspólnie wypracowane środki! A nie mając czasu na zajmowanie się subtelnościami, biorą takie apele za dobrą monetę. Ale to też tylko do czasu.

Niewielu wie, że sprawiedliwe dzielenie wspólnie wypracowanych pieniędzy polega na tym, by pracownicy centralnych urzędów i komisji zarabiali 10 – 15 razy więcej, niż wynosi średnia krajowa!

Nie zazdroszczę im jednak. Życzę tylko, żeby spróbowali zacząć zarabiać na własny rachunek. Według przepisów, które sami stworzyli. Ciekawe, ile by im się udało wyciągnąć na rękę?

Politycy – utopiści chcieliby, żeby polska młodzież zdobywała lepsze wykształcenie. Wiedzą, że im wyższe wykształcenie, tym większe szanse na rynku pracy i we własnym biznesie. Jednak szczególną ochroną otaczają tych, którzy dorwali się do żłobu! Im nie pozwoliliby ryzykować w grze rynkowej!

A czymże jest gra rynkowa?
Jak wyjaśnił mi jeden z ekspertów Urzędu Skarbowego – działalność gospodarcza polega na tym, by wyrolować jak największą ilość kontrahentów, ale uczciwie płacić wszystkie podatki. Chyba na tym polega idea fiskalizacji. I ta idea właśnie święci swe największe sukcesy przyczyniając się do serii coraz poważniejszych bankructw.

A zaczęło się od tego, że 10 lat temu trudności finansowe Państwa miały zostać przerzucone na barki ludzi przedsiębiorczych. Dlatego konsekwentnie większość zakładów budżetowych nie płaciła zobowiązań swym kontrahentom. Fiskus jednak wymagał, by od razu od tych transakcji płacić VAT i podatek dochodowy! Część z tych “wpuszczonych w kanał” firm już upadła, a część ratuje się niewypłacalnością wobec swoich dłużników. I jeszcze jakoś się to kręci!

Obłęd fiskalizacji owocuje tym, że zmniejszono ilość zawodów objętych kartą podatkową i zmniejszano systematycznie możliwość rozliczania się w formie ryczałtu. To spowodowało, że wiele osób zrezygnowało z prowadzenia działalności gospodarczej. Dziś zamiast płacić co miesiąc ponad 500 zł na ZUS, mają zagwarantowane bezpłatne świadczenia zdrowotne, a czasem i zasiłek dla bezrobotnych. Zamiast przynosić zysk Skarbowi Państwa, przynoszą straty! Ale są w porządku i mają święty spokój.

Znów trochę wyliczeń. Jeśli ktoś sprzeda towaru za więcej niż 40.000 zł w ciągu roku, musi zainstalować kasę fiskalną. To z obawy urzędników szczebla centralnego, że Skarb Państwa mógłby przez taką działalność ponieść niepowetowane straty!

A jakie są zyski tego, kto w detalu sprzedaje towar za zawrotną kwotę 40 tys. zł. rocznie?
Przy marży 25% od góry (marża za wysoka jak na małe ośrodki!) ma na czysto 10.000 zł. Przepraszam, miałby, gdyby nie płacił składek ZUS (ponad 7000 zł.), nie płacił za prąd, dzierżawę, remonty, wyposażenie punktu itp. A więc zostaje mu dochodu mniej, niż wynosi górna granica dochodu do opodatkowania! Z tego ogromnego zysku musi jeszcze zafundować sobie kasę fiskalną! A kiedy już ma taką kasę, to musi dodatkowo składać co miesiąc raporty i najpierw zaprosić pracownika Urzędu Skarbowego, by kasę uruchomić.
Z tego Państwo ma – jak widzimy – zawrotne zyski!
Logika kazałaby taką firmę opodatkować w formie karty podatkowej, albo w ogóle zwolnić z podatków. Ale gdzie górę bierze zachłanność na kasę i podejrzewanie wszystkich o złodziejstwo, tam logika odchodzi w kąt.

Właściciel małej firmy odpowiada za wszystko. Wymaga się więc od niego, by znał na bieżąco wszystkie zmiany w przepisach podatkowych, ZUS i wielu innych. Kiedy sobie nie radzi, traktuje się go często z większą surowością, niż ekspertów od spraw podatkowych. A nad wszystkim tym powiewa sztandar akcji zainicjowanej przez jednego z AWS-owskich ministrów: Nie ma uczciwych podatników!
I, w samej rzeczy być nie może, jeśli jeden przepis przeczy innemu!

O co mi właściwie chodzi i czego się czepiam?
Otóż tylko o to, by wszyscy rozpoczynający i prowadzący działalność gospodarczą mieli równe prawa. By czuli się zachęceni do pracy na własny rachunek i na własne ryzyko. A to na pewno zajęcie trudniejsze i bardziej stresujące od czekania w kolejce po zasiłek czy ofertę pracy.

W cywilizowanych krajach Europy, do członkostwa w której tak się intensywnie przygotowujemy, człowieka, który zakłada własny interes, urzędnicy nieomalże całują po rękach! A mają za co!

Po 1, taki osobnik przestaje korzystać z zasiłków i bezpłatnej opieki lekarskiej.
Po 2, nie nudzi się, nie włóczy, nie frustruje i nie zagraża bezpieczeństwu innych.
Po 3, poprawia statystyki (zmniejsza liczbę bezrobotnych, których to wszyscy się tam wstydzą).
Po 4, zarabiając pieniądze daje zarobić innym!
Po 5, płaci obowiązkową stawkę ubezpieczenia społecznego i chorobowego.

Ten hołubiony amator własnej działalności gospodarczej ma dodatkowo 5 lat na rozkręcenie interesu. 5 lat wakacji podatkowych i świętego spokoju ze strony podatkowych organów kontrolnych! Niezależnie od tego, czy jest Niemcem, Włochem, Polakiem czy Arabem.

Już niektórzy uśmiechają się podejrzliwie: ależ to okazja do robienia kantów! Po 5 latach taki gość likwiduje firmę i zakłada nową! I to prawda. Ale przez te następne 5 lat jego kolejne nie opodatkowane zajęcie przynosi państwu korzyści o których mowa w punktach 1-5!

Właśnie takiego sposobu myślenia najbardziej brak Polakom! Nasi ekonomiści wolą do obywatela dopłacić, byle tylko nie dać mu zarobić nic ponad wymyśloną przez biurokratów głodową normę!

Jeśli takiej osobie, która podjęła działalność gospodarczą, poszczęści się i rozkręci naprawdę duży interes, to na pewno nie będzie się jej opłacało zaczynać wszystkiego od nowa! A wtedy będzie ją stać i na ekspertów od księgowości i na stworzenie kolejnych miejsc pracy, za które dostanie jeszcze rekompensatę z funduszu zatrudnienia! Ale w zamian za to będzie płacić podatki, może też od razu nie od zysków firmy, ale na pewno od wysokich płac pracowników!
Jakby nie patrzyć, w każdym z tych przypadków zyskuje budżet państwa!

Musimy zrozumieć, że działalność gospodarcza to ryzyko. Ryzyko, które ponosi nie państwo, a obywatel – inwestor. W naszym kraju ponadto państwo tylko od inwestorów gospodarczych wymaga, a nie daje NIC w zamian!

Państwo nie musi zarobić na obywatelu od razu. Lepiej, jak poczeka 5 lat i wtedy wspólnie będą spijać śmietankę. Albo i nie będą. Obywatel nie może ryzykować więcej, niż Państwo. Tym bardziej, że Państwo zarabia nawet na tych, którzy pracują na czarno! Nie tyle, ile by chciał minister finansów, ale jednak! A ów zysk wynika z faktu, że każdy obywatel, który za gotówkę kupuje towary, w chwili transakcji zwraca do państwowej kasy minimum 50% wydanej kwoty. A bywa, że i 80%!

To się nazywa złoty interes! Interes, który utopiści fiskalizmu “mają gdzieś”. Dla nich ważniejszy wydaje się wątpliwy (bo szacunkowy) rachunek ekonomiczny.
Unia Europejska ma interesujące nas rozwiązania prawne i gospodarcze. Rzecz w tym, że nasze władze wolą wprowadzać prawa restrykcyjne obowiązujące w Unii. Na te, które są dla nas korzystne, rzekomo nas nie stać. To po co nam Unia na takich warunkach?

Spróbujmy sobie wyobrazić, że zasługujemy wszyscy na wprowadzenie regulacji prawnych, które są korzystne dla obywateli oraz dla przedsiębiorczości! Spróbujmy uwierzyć, że nas na to stać! Przestańmy wreszcie martwić się o dziurę budżetową! Nie taka ona straszna, jak ją malują!

Kiedy mamy na myśli koncepcję gospodarki, powinniśmy uwzględnić to, o czym zapominają utopiści. Otóż każdy człowiek ma podświadomość. I to właśnie podświadomość decyduje o tym, że utopie się nie udają. Ludzie widząc niesprawiedliwość albo nie posiadając cech, które powinni mieć, by utopia została zrealizowana, buntują się i obalają kolejne systemy ekonomiczne. A to dlatego, że im nie odpowiadają psychicznie!

Zdrowy system ekonomiczny musi się odwoływać nie tylko do poczucia patriotyzmu czy sprawiedliwości (której i tak nie realizuje), ale przede wszystkim do podświadomości. Ludzie muszą widzieć sens w tym, co robią. Muszą widzieć korzyści i czuć się bezpiecznie. Na pewno takiego poczucia im brak, kiedy akty prawne mnożą się jak króliki, a urzędy mają coraz więcej wymagań.

System wymagań wobec ludzi przedsiębiorczych powinien być prosty. Jak najprostszy! Przecież to TYLKO od ich aktywności i zaangażowania zależy, czy urzędnicy i inni pracownicy sfery budżetowej w ogóle będą mieć skąd dostać pieniądze za swą pracę.

Fakt, że kiedy rozkręcam swój interes, to myślę przede wszystkim o sobie i o poprawie jakości swego życia. I tak powinno już pozostać! Rzecz w tym, żeby przy okazji moich sukcesów korzystali z nich materialnie inni – w tym sfera budżetowa! Inni korzystają finansowo już wtedy, gdy dokonuję jakichkolwiek zakupów!

Kiedyś rząd ogłosił, że się wyżywi. Dziś nie jest to takie pewne, choć na zagranicznych kontach Polska ma ulokowane 30 miliardów dolarów. Za taką kwotę można by zorganizować kolejny stan wojenny na kilka lat. Dziś jednak rządzący muszą myśleć o interesie wszystkich. Za to im się przecież płaci! I muszą się nauczyć łączyć swoje interesy z interesami tych, którzy na nich pracują. Tak, żeby ci, którzy tworzą Produkt Krajowy Brutto byli zadowoleni i usatysfakcjonowani! Żeby im się chciało.

Musimy wszyscy pojąć, że nie można dzielić między siebie więcej, niż się dostaje! A sfera budżetowa nie może konsumować więcej, niż wytworzą właściciele firm produkcyjnych i usługowych.

Chcę na koniec przypomnieć, że najważniejszą wartością powinien znów stać się człowiek, jego szczęście i rozwój.
Jako człowiek nie jestem stworzony po to, by tylko pracować. Owszem, praca okazuje się niezbędna, byśmy mogli żyć na jakimś poziomie. Ale bez przesady! Chcę mieć czas na zabawę i dokształcanie i nie chcę robić tego kosztem zdrowia! Zasługuję na to! I stać mnie na to.

Niezbędny w dzisiejszych czasach jest podział pracy. Jeśli jest podział, musi być i zarządzanie i planowanie. Ale też muszą być zachowane elementarne reguły równowagi ekonomicznej i społecznej.

Już dziś widzimy, że w świecie produkuje się więcej towarów, niż można sprzedać. Z tego powodu mnóstwo ludzi traci pracę. Nikt jednak nie pomyśli o tym, że można by – z uwagi na postęp technologiczny i gospodarczy – zmniejszyć ilość godzin pracy, a zatrudnić więcej osób. Tendencje są wręcz przeciwne!

Jeśli jako kryterium najważniejsze w gospodarce uznajemy konkurencyjność, to wymusza ona zmniejszenie kosztów produkcji, by się ona opłacała. Ale i tu zdarzają się cuda! Polska ma tańszą siłę roboczą niż kraje Europy Zachodniej. Kupuje też tańsze paliwo na rynku rosyjskim. A mimo to, irlandzkim samolotem możemy przelecieć się 5 razy taniej niż polskim?

Jeśli znajdzie się ekonomista, który mi to wytłumaczy i wprowadzi do gospodarki polskiej swe odkrycie, to jestem mu gotów wypłacić z własnej kieszeni 20 tysięcy PLN nagrody. Stać mnie na to. A co! Na pewno zarobiłbym na tym więcej już w ciągu pół roku.

Ale wróćmy do rzeczy. Zwiększenie zatrudnienia spowodowałoby zwiększenie siły nabywczej społeczeństwa. Ale … w takich warunkach handlu międzynarodowego mogłoby spowodować, że ludzie woleliby kupować znacznie tańsze produkty azjatyckie. I co wtedy?
Wtedy Azjaci zyskaliby więcej i może kupili by coś ekstra? Albo nic, bo woleliby swoje – tańsze?

Kiedy patrzymy na innych, doskonale rozumiemy, że mają prawo kupować to, co tańsze. A my?
A my mamy swój honor. Nie po to walczyliśmy o otwarcie Polski na Zachód, by teraz kupować cokolwiek ze Wschodu.
Tymczasem powinniśmy się nauczyć, że biedne kraje też mają nam coś cennego do zaoferowania! Potrzebujemy nie tylko gaz i ropę z Rosji. Kupujemy białoruskie drewno, litewski papier, koreańskie garnki i noże, gruzińskie owoce, rumuńskie, węgierskie, mołdawskie i ukraińskie płody rolne. I przepłacamy za nie, ponieważ honor każe nam kupować je u niemieckich pośredników!

Trudno tu mówić o czynnikach ekonomicznych takich transakcji. Importerzy, owszem, zarabiają na nich więcej, niż gdyby kupowali bezpośrednio, bo uzasadniona (uznana przez urzędników) marża nie może przekroczyć iluś tam procent. A kogo to przy okazji obchodzi, ile naszych pieniędzy zabierają pośrednicy?

Powinniśmy się jednak nauczyć i tego, że handel nie polega tylko na kupowaniu i doliczaniu marży. Polega też i na sprzedawaniu! A dla zacofanych krajów mielibyśmy ofertę znacznie szerszą, niż zaawansowane technologiczne gospodarki. Tak to właśnie wygląda! Nie każdy chce kupić piec gazowy z Niemiec. Wielu potrzebuje piecyków żeliwnych i żelazek na “duszę”. Ale nam wstyd coś tak przestarzałego produkować! Nawet, jeśli by miało się opłacać!
Nasze aspiracje gospodarcze często są chore!

Jedynym kryterium prawdy jest praktyka. Dlatego, jeśli coś się nie sprawdza, nie jest warte funta kłaków.

Wiele nam się namieszało w głowach przez ostatnie 10 lat. Miejsce starych urojeń zajęły nowe – bardziej atrakcyjne, ale wcale nie lepsze.

Warto więc zastanowić się w tym kontekście nad kilkoma ważnymi zasadami, które są istotne z punktu widzenia Huny.
  • Każdy skutek ma swoją przyczynę. Co takiego zrobiliśmy, by było ciekawie, ale niebezpiecznie? I jak to teraz zmienić?
  • Ten świat wygląda tak, jak go sobie wyobrażamy (O Boże, co nam musi siedzieć we łbach!!!).
  • Jeśli chcesz zmieniać świat, musisz zacząć od siebie (strategia dla świata rodzi się w domu).
  • Stwarzasz myślą, emanujesz uczuciem. Niech więc twe uczucia związane z postępem gospodarczym będą jak najprzyjemniejsze, a myśli najjaśniejsze! Niech wypełnia cię miłość, gdy myślisz, że dzięki zmianom na lepsze ludzie coraz bardziej się bogacą.
  • Wszystko jest dostępne, a energia życiowa podąża za uwagą.
  • Podstawą zdrowia, szczęścia i sukcesów jest miłość. Miłość to wewnętrzny stan radości i szczęścia. Możemy próbować oprzeć gospodarkę o miłość? Możemy! Z miłością wymieniać pieniądze, towary i usługi. Z miłością i szacunkiem odnosić się do tych, którzy pracują ryzykując przy tym swoje pieniądze.
  • Ponieważ teraz jest czasem mocy, to życzę sobie, by do Medytacji dla przyszłości Polski dodać wizję, jak to urzędnicy zachęcają mnie z miłością, by mi się chciało dalej prowadzić firmę. Jak przekonują mnie do tego wszelkimi sposobami i ułatwiają, co tylko jest możliwe. Jak okazują mi szacunek. W końcu to też ich interes, żeby mnie się dobrze powodziło! Przecież jestem ich dobroczyńcą!

No i zobaczymy, co z tego wyjdzie, gdyż rezultat końcowy jest miarą prawdy.

Na koniec chcę zaznaczyć, że artykuł nie wyczerpuje całości zagadnienia. On tylko ma stanowić inspirację do zmiany naszych wyobrażeń o gospodarce i dać nam argumenty, dzięki którym będziemy mogli oprzeć się presji zalewającej nas państwowo twórczej propagandy, której jedynym celem jest reanimacja monetarystycznej utopii Sachsa – Balcerowicza i fiskalnej utopii fiskalnego geniusza wszechczasów – Kołodki (a któż go jeszcze dziś pamięta!).

Pomimo nierozsądnych regulacji prawnych i ekonomicznych, które są dziełem kolejnych rządów, od nas też coś w tym kraju zależy. Jeśli będziemy się upominać o swoje i jeśli potrafimy sobie wyobrażać lepsze życie, to mamy realny wpływ na poprawę stanu polskiej gospodarki.

Jeszcze raz zachęcam więc do wykonywania Medytacji dla Polski. Nawet jeśli nie wszystkim ona pomoże, to na pewno poprawi jakość życia medytujących. A to już dużo!


Więcej znajduje się na płytach tego autora:
Droga życiowa
Droga życia, sukces, kariera, pieniądze
Jak sprzedawać swoją pracę
Odkrywanie talentów karmicznych
Pieniądze
Prosperująca świadomość
Zdrowe życie, zdrowa praca, zdrowe związki

 
Leszek Żądło - zdjęcie
  Leszek Żądło:

Polecamy książki i płyty Leszka Żądło:

Zarabiam z przyjemnością
Leszek Żądło
Regresing
Regresing (kaseta)
Leszek Żądło
Regresing
Regresing (CD)
Leszek Żądło