Dzisiaj naszło mnie od rana na filozofowanie. Zaczęłam się zastanawiać nad etapami samorozwoju, nad tym czy istnieje swego rodzaju granica, po której przekroczeniu nasze życie już nigdy nie będzie takie, jak poprzednio i doszłam do wniosku, że TAK istnieje.
Zobaczcie, jak (w dużym uproszczeniu) wygląda nasza droga:
Człowiek zaczyna się czuć ze sobą źle, nie podoba mu się to jak wygląda jego życie, ma dość ciągłych kłopotów i bycia ofiarą.
Ponieważ gdy uczeń jest gotowy pojawia się nauczyciel, zatem trafia mu w ręce informacja o kursie, albo książka, albo spotyka na swojej drodze człowieka, który staje się jego mentorem.
Jego życie zaczyna się zmieniać na lepsze, więc zachęcony pracuje nad sobą dalej.
I teraz param pam pam czas na przełom!
- osiąga poziom AKCEPTACJI.
Do tej pory człowiek pracował nad pozytywnymi myślami, dbał o siebie, oczyszczał się, ale gdzieś w głębi duszy wciąż tliło się maciupeńkie światełko osądu i co jakiś czas dawało o sobie znać w postaci oceniania, jako negatywne zachowań innych ludzi czy zdarzeń lub przypominało o sobie wywołując smutek, że gdyby nie ci toksyczni rodzice to życie byłoby o wiele lżejsze… Brzmi znajomo? ;-)
Jeśli nie porzucimy naszej praktyki na tym poziomie, mamy szansę doświadczyć przełomu w postaci AKCEPTACJI.
Akceptacja oznacza całkowitą zmianę naszej perspektywy. Z poziomu akceptacji nie jesteśmy w stanie znowu wcielić się w rolę ofiary ponieważ nie ma już winnych. Znika cały dualizm i potrzeba oceniania, za to pojawia się całkowicie nowe uczucie WOLNOŚCI. Wolności od złości, od narzekania, od poczucia krzywdy, od nienawiści. Pomyślcie, jakie to cudowne uczucie móc wybierać swoje samopoczucie każdego dnia, zamiast pozwalać na to zaistniałym okolicznościom. Jak cudownie widzieć ludzi różnorodnymi, a nie różnymi od nas. Jak pięknie żyć po swojemu i przyznawać takie samo prawo do życia innym.
Po prostu zaczynamy mówić życiu TAK, zamiast szukać powodów, dla których nie jesteśmy w stanie z niego korzystać.