Wróć do listy artykułów

Leszek Żądło

Od psychoterapii do rozwoju duchowego

Rozwój duchowy bez poprzedzającej go psychoterapii lub autopsychoterapii, nie jest dla większości Europejczyków możliwy. A to z powodu silnych mechanizmów autodestrukcji, zakodowanych głęboko w podświadomości. Tu jednak natrafiamy na pewne problemy związane z rozbieżnością celów psychoterapii i rozwoju duchowego.

Do publikacji tego artykułu zachęciło mnie wiszące w Warszawie ogłoszenie: “Po 2 dniowym kursie NLP rozwiążesz wszystkie swoje problemy. Pierwsze spotkanie tylko 1 zł”. Zdziwiłem się przeczytawszy tę reklamę, gdyż nie spotkałem dotychczas adepta NLP, który cokolwiek poważniejszego by rozwiązał. No cóż, nie znam wszystkich, więc może ktoś taki jest na świecie.
Każdy marzy, by w cudowny sposób rozwiązać wszystkie problemy. Ludzie poświęcają temu całe swoje życie, a tu już po 2 dniach kursu psychomanipulacji miałoby być to możliwe?

Psychoterapia prawie zawsze służy manipulacji. Nie ważne, jakimi posługuje się metodami. Ważne, by realizowała cele zgodne z oczekiwaniami zleceniodawców. Z kolei CELEM ROZWOJU DUCHOWEGO JEST ODKRYCIE INDYWIDUALNEJ DOSKONAŁOŚCI, JEDNOŚCI Z BOSKOŚCIĄ. Wydaje się, że między psychoterapią a rozwojem duchowym nie ma punktów wspólnych. A jednak. Wiele terapii wykorzystuje praktyki właściwe dla rozwoju duchowego. Wielu nauczycieli duchowych twierdzi też, że praktyka duchowa powinna zostać poprzedzona psychoterapią.

Cele psychoterapii są różne i zależą od zleceniodawców.

Europejska medycyna i psychoterapia wyrastają z tradycji chrześcijańskich. Dobrze o tym pamiętać, kiedy się przygląda ich “naukowym” podstawom. Tym bardziej, że na stosowanie naukowej medycyny i psychoterapii w praktyce ma wpływ etyka, a ta jest zbudowana na myśli chrześcijańskiej, nawet jeśli się jej wypiera.
Ludziom, którzy “odbiegają od normy”, często proponuje się psychoterapię lub “leczenie” farmakologiczne. Myślący naukowymi kategoriami lekarze sięgają często do leków psychotropowych, czyli takich, które wywołują zmienione stany świadomości. Używanie psychotropów, jak i innych narkotyków, jest uzasadnione tym, że doprowadzają one do stanu zobojętnienia uczuciowego. Przypisuje się im w tym względzie rolę uzdrawiającą.

Jeżeli celem zleceniodawcy jest opanowanie sztuki psychomanipulacji, może trafić na taką psychoterapię, która mu to umożliwi. Jeśli przystosowanie do rodziny czy społeczeństwa, to też oferta jest bogata. Wszystko zależy od tego, do jakiej rodziny czy społeczności ma być przystosowany dany człowiek.

Rzadko kiedy psychoterapia stawia sobie cel bardziej szlachetny: Przystosowanie człowieka do tego, by zaakceptował, kim naprawdę jest i by wyzwolił, i wykorzystał wszelkie swoje możliwości – talent, zainteresowania, wiedzę.
Takie podejście jest obce większości psychoterapeutów. Ale nie dlatego, że są oni kiepscy w swym fachu. Nie. Chodzi o to, że na taką psychoterapię nie ma zapotrzebowania społecznego! Nie ma kto za nią płacić, bo nie daje gwarancji skuteczności manipulacji.
Terapiami, które pomagają odkryć potencjał twórczy i duchowy człowieka, interesuje się mała grupa ludzi. Większość woli się uczyć manipulacji, unikania konfliktów, zdobywania przewagi nad innymi, dostosowania społecznego itp. Jeżeli interesuje ich rozwój duchowy czy wyzwolenie twórczości, to tylko w ograniczonym zakresie.

Psychoterapeuci odpowiadają zazwyczaj na zapotrzebowanie ludzi, którzy mają niską samoocenę i czują się źle sami z sobą, bo… nie odpowiadają wymaganiom czy oczekiwaniom innych. Najważniejsze więc wydaje się przystosowanie do wymagań rodziny czy społeczności. Psychoterapeuci zapewniają, że dzięki ich metodom życie ich klientów stanie się normalne. Normalne, czyli odpowiadające NORMOM, a więc CUDZYM wymaganiom!

Powiedzmy, że zajmiemy się na początku ofiarami indoktrynacji chrześcijańskiej.
Wyobraź sobie, że do chrześcijańskiej grupy terapeutycznej przychodzi człowiek, który ma problemy z sobą, cierpi na poczucie niskiej wartości, rodzice całe życie negowali jego osiągnięcia i sukcesy, tak że już sam nie wierzy, że to co daje innym, ma jakąkolwiek wartość. I tutaj dowiaduje się, że aby mu nie było za dobrze, zgodnie z zasadą chrześcijańskiej pokory, powinien poniżyć się, wmówić sobie, że jest “do d…” (Bóg podobno to lubi, choć niekoniecznie tymi słowami!). I obiecują mu, że w ten sposób zasłuży na Jego uwagę i może nawet na miłość.

Chrześcijanie z różnych nurtów nauczają, że Bóg działa poprzez ludzi. To słuszne twierdzenie, ale z ich interpretacji najczęściej wynika, że jeśli np. masz jakiś dar czy talent, to powinieneś dawać świadectwo, że to czyni Bóg, a nie ty. Zgodnie z tą zasadą pokory, powinieneś mówić innym, że ty jesteś tylko marnym(!) narzędziem w rękach Boga, który wykonuje swój, tylko Jemu znany plan. “Nie wywyższaj się! Nie chwal się swoimi talentami”.
Z takim nastawieniem chyba najlepiej zamknąć się w domu i nic nie robić, bo może ktoś powie: – “Ale ładnie to zrobiłeś!!!” Poczujesz się wówczas miło i przyjemnie i będzie ci się wydawało, że obciąża cię grzech, bo poczułeś satysfakcję, iż zrobiłeś coś genialnego, i że to ty zrobiłeś.
I co w takim przypadku jest do uzdrowienia? Przecież normalna większość nie akceptuje stanu, w którym człowiek chce się czuć szczęśliwy i spełniony. A przecież to jest podstawowy cel naszego życia! Dlatego wielu ludzi pragnie szczęścia jednocześnie odsuwając je od siebie. Chrześcijańska psychoterapia pomaga im zaakceptować to rozdwojenie za cenę... wzmocnienia niskiej samooceny u ludzi, którzy i tak mają ją niską.

Jak się zastanowisz, to możesz zapytać: “Po co Bogu tak marne narzędzia, jak ja? Czy On, Doskonały, nie potrafi użyć bardziej doskonałych?”
A może nie jesteś aż tak marnym narzędziem, jak ci się wydaje, jak to sobie wmawiałeś? Może robisz wszystko najlepiej, jak potrafisz? Czyżbym się mylił? Czyżbyś mógł zrobić coś lepiej, niż potrafisz?
Z pewnością jest to możliwe, ale nie dziś i nie tutaj. Przecież w wyniku ćwiczeń możesz osiągnąć większą biegłość i doskonałość. I to będzie niewątpliwie twoje dokonanie! A nie Boga.
A więc, możesz stać się doskonałym narzędziem w rękach doskonałego Boga. Jeśli On cię używa, to znaczy, że w pełni Mu wystarczasz. Taka współpraca między Nim, a tobą wymaga twojej zgody. Intencja do niej musi wyjść od ciebie. Bóg sam z siebie nie podejmie inicjatywy. Nie pytaj, dlaczego. Zaakceptuj ten fakt.

Swoiście pojmowana pokora nie jest wyłącznie chrześcijańską specjalnością. Podobnie pojmują ją mający niską samoocenę mistrzowie buddyzmu czy jogi. Niektórzy z nich mogą z powodzeniem konkurować z chrześcijańskimi świętymi w samoponiżaniu się, a kto wie, czy tej konkurencji nie byliby w stanie wygrać? Kreowanie się na życiowego nieudacznika, czy życiową ofiarę, jest modne w kręgach osób uważających się za bardziej uduchowione. I często przenosi się na następne wcielenia jako dominująca postawa życiowa. Dlatego po latach pracy nad sobą wiele osób nadal przejawia te same wzorce. A przejawia, bo otoczenie nie akceptuje innych. Jego presja jest często bardzo silna.

Ale po co komu nieudacznicy? Czyżby trzeba było zrezygnować z sukcesów na rzecz uduchowienia? Czyżby nie było innego wyjścia?
Owszem, wystarczy przemyśleć, co wynika z faktu, że mamy rozmaite zdolności i talenty. Idea, że zostaliśmy stworzeni na podobieństwo Boga może nas inspirować, by odkryć ową doskonałość i działać w zgodzie z boskim planem. To na pewno łatwiejsze od szamotania się między sprzecznymi wymaganiami przełożonych i rodziny. Im trzeba zwrócić wolność, podczas gdy samemu warto poddać się Bogu. Owo poddanie staje się gwarancją osobistej wolności i ogromnych możliwości działania.

Zanim staniesz się doskonałym narzędziem spełniania bożej woli, powinieneś docenić to, co już osiągnąłeś i wyrobić w sobie przekonanie, że możesz lepiej, jeśli tylko chcesz. Potem musisz zgodzić się na zaufanie do Boga i Jego woli. Jego wola spływa do ciebie przez twoje serce, a nie przez opinie nieomylnego mistrza czy bulle nieomylnego papieża.
To, jak widzisz, jest zupełnie innym pomysłem niż chrześcijańska psychoterapia. Również innym, niż psychoterapia rozwijająca twoje ego, a zapominająca o Bogu i Jego planie. Tu docieramy do terapii humanistycznych.

Terapie humanistyczne obiecują, że będziesz szczęśliwy, gdy wyzwolisz siebie spod kontroli i ograniczeń innych ludzi. Tu mają zupełną rację. Ale posuwają się za daleko obiecując, że tylko ty jesteś dla siebie jedynym autorytetem i że to wszystko, co chcesz, masz prawo osiągnąć.
Znam niestety takich, którzy się na takim podejściu przejechali, bo zapomnieli, że istnieje coś takiego jak wolna wola innych ludzi, którzy też mają prawo żyć tak, jak na to mają ochotę. Tu pojawia się dylemat, który można rozwiązać tylko w jeden jedyny sposób. Zasugerował go któryś ze świętych: “Kochaj Boga i czyń to, na co masz ochotę”. Rozumiał, że kiedy czynimy coś z miłości do Boga i wypełnieni Jego miłością, to wszystko jest najlepsze. Ale… nie wiedział, że ludzie są tak obłudni i że miłością do Boga nazywają swe urojenia lub misje ewangelizacyjne. No i ci właśnie “najwierniejsi z wiernych”, z imieniem Boga na ustach robią to samo, co sataniści, dla których zostaje tylko część owego wezwania: “Rób to, na co masz ochotę! Cel uświęca środki”. No i okazuje się, że jednym ze środków jest powoływanie się na miłość czy wolę Boga. Stąd tak wiele bólu ludzi oszukanych i zdradzonych w imię Boga. Stąd wojny i rzezie w imię bożej miłości, czy bożego miłosierdzia.
Pamięć obłudy tkwi głęboko w podświadomości. Dlatego wielu ludzi nie chce mieć z Bogiem nic wspólnego. Czują, że zawiedli się na Nim. A naprawdę zawiedli się na tych, którzy czynili zło powołując się na Niego. To wymaga uzdrowienia.

Mało który psychoterapeuta uczy o oczyszczaniu intencji i serca. Zazwyczaj zajmują się zmianami w emocjach, w wyobrażeniach. Ale milczą na temat czystości intencji. I nic dziwnego, przecież intencje większości z nich natychmiast zostałyby zdemaskowane.
Kłopoty związane z zawodem terapeuty są nie do pozazdroszczenia. Do terapeutów trafiają przede wszystkim ludzie, którzy się czują źle. Kiedy im się poprawia, rezygnują z terapii, aż do kolejnego kryzysu. Nie zdają sobie sprawy z tego, że terapia polega na przedefiniowaniu celów życiowych i osobistych. Mało który terapeuta dostaje szansę, by swemu klientowi zdążyć wytłumaczyć, jakie korzyści będzie on miał ze zmiany celów, czy z otwarcia się na boże przewodnictwo. Czasami udaje się nakłonić klienta do oczyszczenia podświadomego umysłu. Ale to też do czasu, aż poczuje się na tyle lepiej, by dalej żyć po staremu! I tak to się kręci od kryzysu, do kryzysu.

Prócz czystości intencji, w rozwoju duchowym ważna jest czystość serca. A jakie są korzyści z czystości serca?
Kiedy twoje serce jest czyste i spokojne, nie potrzeba ci żadnych religijnych, czy społecznych autorytetów. Jedynym autorytetem staje się dla ciebie Bóg w tobie, ściślej mówiąc, czysta miłość w twoim sercu.
Bóg nie potrzebuje pośredników, którzy by Go wyręczali. Bóg posługuje się różnymi ludźmi i innymi istotami, by zapewnić ci pomoc, opiekę, ochronę i wsparcie, jeśli tylko tego chcesz, jeśli się na to zgadzasz. Ale jeśli ją odrzucasz, to nie zmusi cię do tego, by ci się żyło lepiej, mądrzej i bardziej sensownie. To ty sam dokonujesz wyborów!

Bóg daje wszystko tym, którzy do Niego przychodzą z pokorą i ufnością.
I choć odnosi się wrażenie, że niczego nie daje tym, którzy tylko o Nim rozmawiają bez intencji przyjęcia Jego woli, opieki i ochrony, to zapewniam cię, że im też daje, tylko oni nie przyjmują. Nie wierzysz? Kiedy chrześcijanie wmawiają sobie, że nie są godni, aby Bóg przyszedł do nich(!), to niech się nie dziwią, że nie przychodzi. A gdyby przyszedł? Odczytaliby to jako kuszenie złego. Dziwna to reakcja, bo… Bóg jest miłością, szczęściem, radością, bogactwem, akceptacją. Jego obecność objawia się, gdy mamy wspaniale dobre samopoczucie, gdy miło i przyjemnie się czujemy.
A co to znaczy dla chrześcijanina, kiedy czuje się dobrze, miło i przyjemnie?
Pozwolę sobie to pozostawić bez komentarza i poinformować, że nie prowadzę terapii dla ludzi, którzy nadal chcą żyć urojeniami. Tacy ludzie zamiast uzdrowić się, wolą trafić do szpitala psychiatrycznego, byle tylko nie doświadczać szczęścia i miłości.

Dla tych, którzy chcą iść dalej kontaktując się z Bogiem, ważne okazuje się uzdrowienie nastawienia do modlitwy i medytacji.
Modlitwa to rozmowa, a jak można rozmawiać, kiedy jedna ze stron nie czuje się godna? Bóg podobno uczynił człowieka podobnym sobie. Nie mam pojęcia, jak może z nim osiągnąć porozumienie w sytuacji, kiedy jego doskonały twór uważa się za ośli pomiot, czy nic nie wartego śmiecia?
Skończ wreszcie z koncentrowaniem się na śmieciach w sobie.
Twoje śmieci to nie ty. Twoje wyobrażenia o tobie, to nie ty. Ty prawdziwy przejawiasz się wówczas, gdy koncentrujesz swą uwagę na swej boskiej doskonałości. A śmieci? Czy masz o nich zapomnieć, czy udawać, że ich nie ma?
Masz rozpoznać, że śmieci, które wydawały ci się cenne, są tylko śmieciami. Wówczas będziesz mógł się ich pozbyć bez żalu i bez pogardy.
A co ci zostanie po tym praniu mózgu?

Otóż wielu terapeutów i mistrzów duchowych potrafi doprowadzić ludzi do tego momentu, kiedy rozumieją, że wszystko, co było dla nich cenne i w co wierzyli, to tylko kupa śmieci (to tylko złudzenia). Ale nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, co dalej, jak dalej żyć, z czym żyć?
Wiadomo, chciałoby się żyć doskonale. A to znaczy?
No właśnie. W tym miejscu jak znalazł, niezbędne okazują się pozytywne myśli typu:

Moje życie ma sens, moja praca ma sens, moje działania mają sens.
Sam (z bożą pomocą) wiem, czego chcę.
Bóg ukazuje mi najdoskonalszy scenariusz mojego życia, a ja go z ufnością przyjmuję.

Jeśli uwierzysz w te myśli, twoje życie zmieni się nie do poznania! Stanie się naprawdę bliskie doskonałego, a po jakimś czasie pewnie i doskonałe.
Tymczasem za najpopularniejszy sposób osiągania życia doskonałego wielu chrześcijan uważa walkę z pożądaniami czy pokusami. Wielu z nich twierdzi, że w ten sposób oczyszczają umysł i walczą z szatanem. Okazuje się jednak, że jest on mało skuteczny. Czy więc można znaleźć taki, który wykazuje się większą skutecznością?
Owszem, pod warunkiem, że możemy zaufać swej intuicji, czyli bożemu prowadzeniu. Ważne też jest podjęcie samodzielnej pracy nad przedefiniowaniem swoich celów i wyobrażeń o sobie. Podświadomie bowiem długo jeszcze po terapii, ludzie wierzą w dawne, ograniczające ich wzorce i pielęgnują stare poglądy, które współistnieją z nowymi i walczą z nimi o przetrwanie, bądź prawo do realizacji. Trzeba je skutecznie usunąć. To umożliwia technika afirmacyjna.

Kiedy pojawiają się negatywne myśli czy pokusy, nie należy z nimi walczyć. Na początek może się to wydawać dziwne i niebezpieczne, ale okazuje się w pełni sensowne. Należy im przeciwstawić pozytywne myśli, wyraźnie przeczące negatywnym. Tych pozytywnych myśli należy się uchwycić i powtarzać je. A kiedy pojawia się pokusa, wystarczy sobie powtarzać: “Bóg ma dla mnie zawsze coś lepszego od …(tego co kusi)”.

Techniki afirmacyjne sprzyjają utrzymywaniu pozytywnych myśli i wyobrażeń w centrum uwagi, w polu świadomości. Jeśli się do nich przyzwyczajamy, wówczas stają się trwałym elementem naszej struktury umysłowej i zaczynają realnie wpływać na nasze życie. Są więc skuteczne nie tylko przy usuwaniu myśli negatywnych.

Mieszanie praktyk religijnych z psychoterapią może się wydawać świętokradztwem lub manipulacją. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że skuteczna terapia musi objąć uzdrowieniem wszystkie dziedziny życia, to znaczy, że i sferę duchową.
Cele psychoterapii i rozwoju duchowego bywają zbieżne w przypadku niektórych terapii humanistycznych czy reinkarnacyjnych. One zazwyczaj skutecznie wykorzystują elementy duchowych praktyk w pomaganiu klientom.

Techniki stosowane w różnych szkołach duchowych mają swoje walory terapeutyczne. Ma je również medytacja. Jednak psychologowie kierujący swych pacjentów do różnych grup duchowych powinni wiedzieć, że ich pacjent powinien przede wszystkim podnieść samoocenę. I to właśnie zadaniem terapeuty jest mu w tym pomóc. Przecież za to dostaje pieniądze.

Pewna kobieta, z ciężką nerwicą została oddelegowana przez terapeutę do grupy praktykujących zen. To nieporozumienie, ponieważ zen nie nadaje się dla osób znerwicowanych. Wie o tym każdy mistrz z prawdziwego zdarzenia. Ale jej mistrz łowił dusze dla Buddy, więc zawziął się, że ją uszczęśliwi.
Pomimo tego błędu, przez pewien czas praktyki medytacyjne przynosiły nawet pozytywne rezultaty. Potem wszystko “wzięło w łeb”.
To naturalne: medytacja sprzyja relaksacji, zmniejszeniu napięć fizycznych i psychicznych, czy wreszcie rozwijaniu otwartości na intuicję.
Trzeba jednak wiedzieć, że medytacja rozwija również nadwrażliwość na różne bodźce informacyjne i energetyczne. W związku z tym wiele osób w wyniku medytacji zaczyna zauważać w sobie pewne odczucia i emocje, które nie mogą im się podobać. Te osoby, które stłumiły swoją zdolność odczuwania, zaczynają się wówczas czuć zaniepokojone, czy wręcz zagrożone. Zaczyna się bowiem walić ich system wartości, nad którego ustanowieniem tak długo i intensywnie pracowały. Np. pewien człowiek próbował wejść w sesję regresingu, ale zawsze zaczynał płakać. Uważając, że płacz jest czymś złym, usunął go z życia za cenę ogromnej pracy. Dlatego, gdy tylko chciało mu się płakać, rezygnował z kolejnych sesji. Kiedy wreszcie nie mógł wytrzymać pod naporem emocji i rozpłakał się, uznał, że czas najwyższy trafić do szpitala psychiatrycznego, bo “regresing mu zaszkodził”. Przecież zgodnie z jego wyobrażeniem: “prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze”.

Aby dojść od nerwicy do skutecznego wykonywania medytacji, należy przejść pewną drogę, która może się wydawać bardzo długa lub zupełnie niepotrzebna, ale jej przejście jest konieczne, jeśli chce się uzyskać pozytywne rezultaty w posługiwaniu się medytacją, czy w ogóle na duchowej ścieżce.

Chrześcijanie często donoszą, że podczas wykonywania praktyk kontemplacyjnych są poddawani “kuszeniu szatana”. Warto wiedzieć, że osób, które mają wysoką samoocenę i poczucie bezpieczeństwa, żaden szatan nawet nie usiłuje kusić. A więc, najważniejszym zadaniem dla osoby, która chce przejść drogę od nerwicy bądź samorepresji do medytacji, jest podniesienie samooceny wraz z wyrobieniem w sobie poczucia bezpieczeństwa. Podnoszeniu samooceny musi też towarzyszyć rozwijanie życzliwości do świata i do wszystkich istot, a także zaufania do Boga (czy jak kto woli do Nadświadomości). Cały proces podnoszenia samooceny musi bazować na miłości do siebie, do świata i do Boga. Miłość jest podstawową zasadą rządzącą rozwojem duchowym. Bez miłości wszystkie nasze wysiłki dokonania wewnętrznej przemiany zamieniają się tylko w wewnętrzne konflikty. A więc u podstaw każdej praktyki duchowej czy terapeutycznej powinna tkwić miłość i życzliwość dla siebie i dla wszystkich stworzeń.

Tu z kolei rozbijamy się o różne definicje miłości. Co która, to bardziej zakłamana. Trzeba więc się zgodzić na to, że miłość, to nic innego, jak miłe i przyjemne uczucie w okolicy serca. Rozumiem, że taka definicja jest nie do przyjęcia dla większości chrześcijan, bo dla nich to, co przyjemne, na pewno nie pochodzi od Boga.
No cóż, chrześcijanom zalecałbym w takim wypadku studiowanie nauk swego mistrza Jezusa. Może dzięki nim coś pojmą. Zaznaczam, że chodzi mi o naukę Jezusa, a nie o interpretacje Jego samozwańczych przedstawicieli!

Wiara i kultura mogą nas warunkować pozytywnie bądź negatywnie. Uwarunkowanie to coś, co można porównać z uzależnieniem. Nasze uwarunkowania wpływają na jakość naszych myśli i działań. Terapia jest po to, by wyjść poza ich ograniczające presje, a nie po to, by w nich wikłać klienta. Chociaż wielu terapeutów ma inne zdanie.

Praktyki i działania, które nie wynikają z miłości, przynoszą najczęściej negatywne rezultaty. Stłamszenie, ograniczenia, manipulacje, nerwice, to owoce rozmaitych zabiegów stosowanych wobec siebie bez miłości i szacunku. Kiedy osoba lekceważąca tę podstawową zasadę miłości rozpoczyna praktyki duchowe, może się uwikłać w błędne praktyki: nawracanie innych, misje (np. apostolskie), manipulacje, sekciarskie uzależnienia od mistrza, magię lub nawet satanizm czy czarną tantrę.
Terapeuci czasami spotykają się ze zjawiskiem uzależnienia od sekty, od guru, albo od nich samych. Profesjonalista radzi sobie z tym problemem z łatwością i bez paniki.

Aby wyjść poza uwarunkowania i ograniczenia, trzeba chcieć. Warto też uwierzyć, że w tym dziele mamy potężne wsparcie naszego Stwórcy, który życzy nam dobrze, który obdarzył nas wolnością, a nie zależnościami. Warto też wiedzieć, że Stwórca obdarzył nas wszelkimi możliwościami, byśmy mogli żyć w pełni samodzielnie. Jego życzeniem jest, byśmy odkryli wszelkie dary, jakimi nas wyposażył na to życie na ziemi i nauczyli się z nich korzystać. A to zależy od samooceny.

Pracowałem kiedyś z pewną panią, która postanowiła wybrać samodzielność i niezależność. Jej determinacja była ogromna, bo życie pełne zależności już jej się “przejadło”. Po pewnym czasie nauczyła się tolerować Boga, a nawet korzystać z Jego pomocy. Zauważyła, że przychodzą jej do głowy genialne wprost myśli i to ją trochę niepokoiło, bo zawsze uważała się za osobę głupią. Mając jednak świadomość, że to korzystne, zaczęła się uczyć akceptować mądrość w sobie.
To wspaniałe, że ta kobieta tak uczyniła. Wielu bowiem jest takich, którzy w imię pokory odrzucają boże dary i wolą identyfikować się z wyobrażeniami o swej niepełności, niedoskonałości, wolą koncentrować swą uwagę na żalach i pretensjach do siebie. A przecież Bóg im niczego nie poskąpił. Dobrze by więc uczynili, gdyby zaczęli odkrywać w sobie wszystkie zdolności i umiejętności, którymi tak hojnie wyposażył ich Stwórca. Ale ich często paraliżuje lęk przed opinią innych. Terapia powinna im pomóc w przeciwstawieniu się presjom otoczenia i dokonaniu odkrycia ich indywidualności i niepowtarzalności. To wymaga często pracy nad uwolnieniem od różnego rodzaju zależności. Kto bowiem nie może liczyć na Boga, musi zdać się na możnych tego świata.

Uwolnienie od zależności jest zawsze możliwe. Nawet gdy brak wiary w moc modlitwy, lub gdy świadomość jest ograniczona, pozostaje jeszcze możliwość odreagowania za pomocą metod regresywnych. Wymaga to dobrego opanowania np. metody regresingowej. I trzeba pamiętać, że takich tematów nie “załatwia się” na pierwszej sesji. A poza tym, trzeba wiedzieć, że dla skutecznego posługiwania się metodami regresywnymi, niezbędne jest opanowanie technik transformacji (przemiany) myśli, wyobrażeń i emocji. Są nimi: medytacje, afirmacje i modlitwy.
Po podniesieniu samooceny, przebaczeniu, oczyszczeniu podświadomości, może przyjść kolej na rozwój duchowy. Może, ale nie musi. Ważne, żeby klient sam podjął stosowne decyzje.

Wspomniałem, że psychoterapia zajmuje się dostosowywaniem ludzi do życia w społeczeństwie, czyli do akceptowania ograniczeń i niemożności. Ewentualnie do powielania pewnych schematów i przyjętych tu i ówdzie wzorców zachowań społecznych. To dlatego psycholog często nakłania do życia w zakłamaniu, do rezygnacji z dochodzenia do prawdy (np.: “po co ci wiedzieć, czy dzieci, które od lat wychowujesz i na które łożysz, są naprawdę twoje? Przecież je kochasz i to powinno ci wystarczyć”, albo: “po co szukasz nie wiadomo czego [to o duchowości]? Przecież masz rodzinę, która cię kocha”).

Musimy pojąć, że to co jest dobre w pracy psychologa, nie musi mieć zastosowania na duchowej ścieżce, gdzie zajmujemy się odkrywaniem swej boskości. Kontynuując dalej rozważania stwierdzam, że w rozwoju duchowym nie ma miejsca na odkrywanie i urzeczywistnianie pierwotnej dzikości, choć, jeśli się ona ujawnia, to powinna zostać rozpoznana i uwolniona, jako że w człowieku istnieje INNY wzorzec, który pomaga mu opanowywać świat inną metodą niż wściekła agresja. Tą metodą jest otwartość na miłość, mądrość i moc, oraz zrozumienie, że nie musimy walczyć, by osiągać swoje cele. Wystarcza się koncentrować na ich realizacji. To nas – ludzi – odróżnia od zwierząt. Ale cechy gatunków, w których inkarnowaliśmy się wcześniej, pozostawiają jednak ślady w podświadomości. W tym przypadku regresing daje możliwość uwolnienia się od nich i zastąpienia ich cechami boskimi. O tym nigdy nie powie żaden profesor psychiatrii, czy psychologii klinicznej, bo go to nie interesuje. Jego interesuje tylko to, żeby pacjent stał się normalny, czyli zaczął odpowiadać normom społecznym. Tu nadmienię, że w ostatnich latach manipulowanie psychiką dzieci, by je “dostosować” do życia w społeczeństwie, by dopasować je do norm stworzonych przez ludzi ograniczonych umysłowo i duchowo, wyrządziło wiele szkód w rozwoju wybitnie inteligentnych i mądrych jednostek określanych przez niektórych “dziećmi indygo” (dzieci te przenoszą z poprzednich wcieleń zdolności, umiejętności oraz pamięć wielu tematów, których uczy się w szkołach, dlatego “wymądrzają się”, co jest niemile widziane zarówno w domu jak i w szkole).

Odkrywanie boskiej natury w człowieku interesuje tylko psychologów transpersonalnych i psychoterapeutów humanistycznych. Oni jednak przez psychiatrów i spore grono psychologów są traktowani jako potencjalni pacjenci klinik psychiatrycznych. Jak widać, nawet wśród psychologów różnice poglądów są zbyt duże, by dało się je pogodzić.

Inny temat, w którym praktyki rozwoju duchowego i psychoterapia rozmijają się, to płciowość. Z punktu widzenia zadań czekających nas w społeczeństwie, ważne jest identyfikowanie się z płcią, lecz z punktu widzenia rozwoju duchowego, byłaby to droga na manowce.
To fakt, że odczuwamy różnice między płciami, a także między chłopcem a mężczyzną, między dziewczynką a kobietą, bo jesteśmy wrażliwi na feromony. Chłopiec czy dziewczynka ich nie emanują. To tylko chemia, a nie męskość czy kobiecość.
Kiedy myślę o przejawianiu męskości, czy kobiecości, próbuję na to spojrzeć z punktu widzenia Boga. Tak, jakby On to przejawiał. On nie walczy, nie poniża się, nie ulega, no bo przed kim? Nie ogranicza się, by dać “równe szanse” tym, którzy są głupsi, czy zaślepieni. Ma swój plan i realizuje go. Jest przy tym miły, przyjacielski i “obrzydliwie cukierkowy”. Jeżeli ci się nie podoba taki obraz Boga, to pewnie dlatego, że jeszcze w tobie jest zbyt wiele agresywności, niepokoju i lęku przed nudą.
Mnie chodzi o przejawianie męskości lub kobiecości w sensie bardziej duchowym, z ekspresją jak największej ilości boskich cech w męskiej lub żeńskiej roli społecznej. Z tą intencją została stworzona medytacja “Przejawianie kobiecości”, w odniesieniu do kobiet. Ona łagodzi pewne problemy, zamiast je zaostrzać. Np. pokazuje, że kobieta może być miła i jednocześnie mądra oraz konsekwentna. Fakt, że na początku miłe zachowanie się może kojarzyć z upokorzeniem, z koniecznością poddania się mężczyznom. Ale… znam wielu facetów, którzy potrafią być jednocześnie mili i mądrzy, a nie agresywni i walczący, i dzięki temu są uwielbiani przez kobiety. Według mnie są bardziej boscy, choć tego typu zachowania kłócą się z powszechnie przyjętymi normami.

Przykłady rozbieżności między rozwojem duchowym a psychoterapią można by mnożyć chyba w nieskończoność. A to dlatego, że realizują inne cele, że zaspokajają inne potrzeby ludzi.

Podkreślę jeszcze raz: PSYCHIATRIA I PSYCHOTERAPIA MAJĄ ZA ZADANIE PRZEKONAĆ PACJENTA DO NORM, A ROZWÓJ DUCHOWY MA GO UWOLNIĆ OD WŁADZY I PRESJI NORM. Cele są inne, rzekłbym sprzeczne. Jednak droga do praktyk duchowych w przypadku Europejczyków prowadzi przez psychoterapię. I z tym się trzeba pogodzić wybierając raczej psychoterapię humanistyczną.

PS. Dziękuję Jarkowi Mikulskiemu za opis jednego z przykładów.

 
Leszek Żądło - zdjęcie
  Leszek Żądło:

Polecamy książki i płyty Leszka Żądło:

Przejawianie kobiecości
Anna Atras
Poczucie Własnej Wartości
Leszek Żądło
Ukochane Dziecko Boga
Leszek Żądło