Ludzie nauki i medycyny, na co dzień bardzo logiczni, okazują się zupełnie pozbawionymi zdolności logicznego myślenia, gdy chodzi o ich wierzenia. Szczególnie jeśli te wierzenia nazywają nauką.
Jak człowiek wykształcony może mówić takie bzdury oburzał się świeżo upieczony magister fizyki. Mój profesor udowodnił, że człowiek nie emituje żadnych energii. Przecież to niemożliwe!
Na pewno udowodnił? – zapytałem rozsierdzonego kolegę.
Na pewno!
Poprosiłem kolegę, by wyciągnął dłoń i zbliżył do mojej. Wiedziałem, że moja dłoń jest ciepła, więc nie miałem wątpliwości, jaka będzie jego reakcja. Jednak potrafił mnie zadziwić. Zapytałem, czy coś czuje.
Oczywiście, że nie! – odparł pewny siebie i przekonany, że ma na mnie haka.
A ciepło czujesz? – wypytywałem dalej.
Ciepło… Co ma do rzeczy ciepło? Pewnie że czuję.
No to – kontynuowałem – kolego fizyku, powiedz mi, co to jest ciepło?
Otworzył usta ze zdziwienia, a w gardle utkwiło mu słowo, którego jako żywo nie potrafił przełknąć. Po chwili wyjąkał: pro… mie… nio… wanie!? No nie! Tak podłego podstępu się po tobie nie spodziewałem! – wykrzyczał zdenerwowany.
W tej chwili autorytet naukowy jego profesora o mało co nie legł całkiem w gruzach. Ale kolega szybko zreflektował się: – Profesor miał zapewne na myśli inne promieniowania, jak np to, o którym mówią bioenergoterapeuci.
Myśl logicznie młody naukowcu – upomniałem kolegę. – Twój profesor mówił, że człowiek nie emituje żadnej energii i ty w to uwierzyłeś. A teraz jeszcze pomyśl, że przez nerwy płynie prąd elektryczny. Czy i on nie emituje energii? A energia życiowa, to niby co? Czy między żywym a trupem nie ma żadnej różnicy?
Kolega nie wiedzieć czemu posmutniał i odtąd już nigdy nie chciał ze mną rozmawiać na podobne tematy. Wybrał wiarę w swego nieomylnego profesora.
Ludzie podobni do mego kolegi nie zamierzają kompromitować się zainteresowaniem takimi bzdurami, jak bioenergia, uzdrawianie duchowe czy mentalne, moc myśli, czy siła skoncentrowanej woli. Wolę bezpieczniejszy grunt.
Ludzie, którzy czuli więcej i byli świadomi tego, czego nie widziało oko i nie słyszało ucho innych, istnieli zawsze. I zwykle byli traktowani jako dziwacy. No bo kto by tam dał wiarę, że istnieje coś, o czym nie wspominają święte księgi bądź naukowe autorytety?
Były jednak społeczności, w których ludzie widzący i słyszący więcej cieszyli się autorytetem. Jednak w większości społeczeństw wyparli ich znawcy cudzych opinii. Ci przynajmniej byli przewidywalni.
Człowiek, który doświadcza wrażeń pozazmysłowych, bywa nieprzewidywalny. Ponadto – o zgrozo- nie przejmuje się opinią autorytetów, czyli ludzi doświadczonych.
Jeden z mędrców naucza, że człowiek rozwija się wtedy, gdy zmienia się jakość jego doświadczeń, a nie mnoży ich ilość. Tę zasadę znali od tysięcy lat i Kahuni – strażnicy tajemnej wiedzy z Polinezji. Oni nie tylko przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie prawa duchowe. Wiedzieli, że bez odpowiedniej praktyki nie byłyby one nic warte. Uczyli więc, jak doświadczać tego, co było przedmiotem ich nauk. Dzięki temu powstał system wiedzy weryfikowany tysiące lat przez zasadę: jedynym kryterium prawdy jest (praktyka, czyli) fakt, że coś jest skuteczne, albo nie. To, co jest prawdziwe, musi być skuteczne. A jeśli nie jest, to znaczy, że należy się tego pozbyć jak śmiecia.
Myśl ta do dziś dnia nie podoba się elitom kulturalnym i filozoficznym w Europie. Ale… zwykły człowiek, który chce żyć i w miarę dobrze funkcjonować, nie ma innego wyjścia, jak wykorzystywać to, co skuteczne, a odrzucać to, co nie przynosi rezultatów. Nawet jeśli czuje się przy tym niespełniony intelektualnie.
Huna umożliwia uruchomienie takich sposobów postrzegania rzeczywistości, które pozwalają zmienić jakość doświadczeń. Sposoby te są z reguły nieznane szerszemu ogółowi.
Owszem, jakość doświadczeń możemy zmienić używając alkoholu, ekstazy, czy innych środków odurzających, co wielu dziś pociąga, ale…. Taka zmiana jakości postrzegania nie wnosi do naszego doświadczenia nic pozytywnego. Nic poza przekonaniem się, że można świat widzieć inaczej.
Huna oferuje co innego. Otóż można widzieć świat inaczej, choć na trzeźwo i przytomnie. Ponadto, widząc świat inaczej, można zacząć go zmieniać zgodnie z własnymi oczekiwaniami.
Ba, po tych pierwszych odkryciach człowiek zaczyna zauważać, że zawsze spotyka go to, co jest zgodne z jego oczekiwaniami. A jeśli chce zmienić to, co go spotyka, to?
No właśnie. Pomyślmy!
Tak. Brawo! Musi zmienić swoje oczekiwania!
I tu pojawia się mnóstwo możliwości. Bowiem oczekiwania są zależne i od jakości, i od ilości naszych doświadczeń. U jednych przewagę ma ilość nad jakością, u innych liczy się przede wszystkim jakość.
A od czego zależy jakość naszych doświadczeń?
Czy to znaczy, że jeśli wybierzemy się do bogatszego kraju i zwiedzimy droższe sklepy, to jakość naszych doświadczeń ulegnie zmianie?
Na pewno tak, ale to za mało. Takie doświadczenia to tylko fragmenty całości. Dzięki nim nie dowiedzieliśmy się np., jak to jest być człowiekiem, który zarabia tyle, by się w takich sklepach zaopatrywać na co dzień. Możemy to sobie tylko wyobrazić. No i…. stąd mamy rodaków, którzy pragnęliby żyć jak Carringtonowie, a pracować jak kołchoźnicy. Ich doświadczenie wyższej jakości życia jest cząstkowe.
Jakość naszego doświadczenia uwarunkowana jest czasem poświęconym na badanie i jakością narzędzi badawczych. Przez krzywą soczewkę zauważymy rozmyty lub wykrzywiony obraz. Przez lunetę nie da się obserwować bakterii. To jasne. Nie jest jednak jasne, w jaki sposób ludzie, którzy nie mieli busoli, teleskopów, lornetek czy nawet wiadomości z geografii, wiedzieli, gdzie płynąć po nieznanych przestworzach oceanu i po ilu dniach na horyzoncie ukaże się nie odkryta dotąd przez innych wyspa. A takich wyczynów dokonywali Kahuni na bieżąco i z konieczności. I nikt nie poddawał w wątpliwość ich “objawień”. Bo jedynym instrumentem poznania odległych lądów i prognozowania przyszłości był w Polinezji ludzki umysł. Dodajmy – umysł odpowiednio przeszkolony i wytrenowany.
Wyszkolony umysł potrafił wiele. W różnych kulturach umożliwiał zgłębianie tajemnic kosmosu bez użycia lunet i teleskopów. Astrologowie przecież od dawna znali ilość planet układu słonecznego. Dogoni, a wcześniej Egipcjanie, wiedzieli o istnieniu Syriusza B i C. Z kolei Indianie z Ameryki płd. znali budowę chromosomów. To wszystko jednak nic w porównaniu z tym, do czego wykorzystywali umysł wyszkoleni Kahuni. Praktykowali uzdrawianie, chodzenie po zastygającej lawie, czy po ogniu, “zaklinanie” rekinów i wiele innych “niezwykłych sztuczek”.
Szkolenie umysłu zaczynało się od prostych ćwiczeń.
Np. poproś przyjaciela, by stanął przed tobą, tyłem do ciebie w odległości co najmniej 5 metrów. Poproś, by się skoncentrował na odczuciach. Wyciągnij przed siebie dłonie i wyobraź sobie, że dotykasz go. Spróbuj go pogłaskać, uszczypnąć, klepnąć w siedzenie. A potem poproś, by zrelacjonował ci, co i w jakiej kolejności odczuwał.
Potem zamieńcie się rolami.
Jeśli zauważysz, że wasze relacje nie mogą być przypadkowe, to nie wyciągaj od razu wniosku, że z ciebie to już wielki bioenergoterapeuta czy jasnowidz. Umówmy się, że to dobry powód, by zacząć szkolić swój umysł. On naprawdę potrafi postrzegać wszystko. Bez mędrca szkiełka i oka.