Przyjrzyjmy się zakochanym. Są szczęśliwi, wpatrzeni w siebie, zachwyceni, zrelaksowani… Mamy wrażenie, jakby „nadawali na jednej fali”, a czasem jakby pozostawali we wspólnej aurze. I to odczucie raczej nas nie myli.
Osoby, które są sobie bliskie, pozostają w pewnej harmonii. A harmonia wytwarza rezonans, czyli wzmocnienie drgań (wibracji). W harmonii nie ma miejsca na sprzeczności czy konflikty. Energia i informacje przepływają swobodnie, bez zakłóceń. Harmonia nie oznacza jednorodności, lecz zgodność. Przeciwieństwem harmonii jest dysharmonia, która charakteryzuje się osłabianiem fal lub energii, czyli wynika z niezgodności. Konflikty i sprzeczności niszczą harmonię, wprowadzają chaos.
Kiedy panuje między nami harmonia, wydaje nam się, że możemy przenosić góry. I rzeczywiście, gdy przynajmniej dwoje ludzi ma wspólne cele i podejście do ich realizacji, wówczas udaje się je osiągnąć z niesłychaną łatwością i w miarę szybko. Zaś dysharmonia powoduje zwątpienie, ograniczanie się, a nawet wyniszczanie się nawzajem.
Nasze relacje z innymi mogą się charakteryzować harmonią pełną lub częściową, albo też być konfliktowe. To, jakie one są, zależy od wielu różnych czynników, z których istnienia nie zdajemy sobie często sprawy.
Od tysięcy lat mówi się, że do szczęścia w związku wystarczy miłość. A praktyka pokazuje, że to nie jest do końca tak. Miłość, owszem, powinna być podstawą do tworzenia związku partnerskiego. Jednak większości z nas kojarzy się ona z wszystkim, tylko nie z harmonią! Stąd tak wiele zawodów „miłosnych”.
Kiedy jesteśmy zakochani, albo uwikłani w trudne związki, możemy nawet nie zauważać, jaka jest między nami rzeczywista relacja. Tu czasami z pomocą przychodzą wróżki lub osoby jasnowidzące, które odczytują sygnały płynące z aury lub podświadomości. W przypadku, gdy zwracają uwagę tylko na najsilniejsze aspekty harmonii lub zakłóceń, mogą wyciągać błędne wnioski.
Aby poznać rzeczywisty obraz tego, co ludzi zbliża, a co oddala, trzeba mieć bardzo głęboki wgląd we wszystkie ważniejsze płaszczyzny i aspekty decydujące o harmonii w związku. A jest ich sporo. Możliwe jest ich zbadanie, np. metodą jasnowidzenia bądź wahadełkowania. Doświadczony wahadlarz łatwo odróżni prawdziwą harmonię od złudzeń. Osoba zakochana nie potrafi tego, bo bezkrytycznie wpatruje się w obiekt swych westchnień.
Przywykliśmy definiować miłość, zamiast ją czuć. I to jest najpoważniejszy błąd, bo definicje wyprowadzają nas na manowce. Tak więc „zakochana” osoba może czuć się targana różnymi „romantycznymi” emocjami, ale to akurat nie jest miłość, tylko oznaka wewnętrznego konfliktu. Wiele osób zakłamuje się, że są z kimś z miłości, podczas gdy czują się tylko odpowiedzialne lub przyzwyczajone. Najwięcej osób myli miłość z pożądaniem seksualnym.
Można się nauczyć czuć zarówno miłość jak i harmonię. W tym celu wystarczy się zrelaksować i pomyśleć o czymś przyjemnym. Miłość to miłe i przyjemne uczucie w okolicy serca. Jeśli coś nie jest miłe i przyjemne, to na pewno nie jest miłością i na pewno nie ma nic wspólnego z harmonią. Tu jednak nasze kłopoty z identyfikacją miłości mogą się zdecydowanie pogłębić, gdyż wielu za przyjemne uważa coś, co w ogóle przyjemnym nie jest, a tylko na jakiś czas podnieca (to podobnie jak z „przyjemnością” palenia papierosów czy żucia ostrej papryki). Z kolei wielu innych „daje głowę”, że to co przyjemne, jest zdecydowanie złe. Z taką postawą to już niczego nie można osiągnąć, poza pomieszaniem pojęć i uczuć. No i wtedy nie sposób czuć miłości, która – jak sama nazwa wskazuje – jest miła.
Oczywiście, nie musisz mi wierzyć na słowo. Sprawdź:
Zamknij za chwilę oczy i poczuj to, co nazywasz miłością. Wyobraź sobie przez pewien czas, że obdarzasz tym osoby, które kochasz.
Następnie odpowiedz na pytanie: czy chciałbyś, żeby inni obdarzali Cię tym samym?
Znasz tę zasadę: „nie czyń drugiemu, co tobie niemiło”?
No właśnie. Jeśli nie chcesz dostawać takiej „miłości”, jaką wysyłasz, to jej nie wysyłaj, tylko zweryfikuj swoje nastawienie do miłości. Próbuj ćwiczyć relaks, aż poczujesz w sobie to miłe i przyjemne uczucie, jakim jest miłość. I takim obdarzaj innych.
Kiedy czujemy miłość, pozostajemy w stanie harmonii wewnętrznej. Zaś harmonia zewnętrzna zależy nie tylko od nas, ale i od tego, co czują i przejawiają inni. Do jednych pasujemy, a do sporej grupy ludzi nie. I to nawet jeśli obdarzamy ich czystą miłością. Tego nie zmieni żaden cud, ani nawet oświecenie.
Człowiek to żywy, dość skomplikowany system o wielu płaszczyznach energetycznych i świadomościowych. Istnieje on i funkcjonuje m in. w obszarach: energetycznym, mentalnym, emocjonalnym, seksualnym, społecznym i duchowym. Płaszczyzny te mogą pozostawać w harmonii bądź dysharmonii już w jednym osobniku. I jak w takiej sytuacji marzyć o harmonii z innymi?
Wynika z tego, że jeśli chcemy tworzyć harmonijne relacje z innymi, musimy zacząć od uzyskania stanu harmonii wewnętrznej. Ten proces trochę trwa, w zależności od tego, czy potrafimy od razu zaakceptować harmonię, czy nie. Do harmonii wewnętrznej doprowadzamy się za pomocą relaksu, medytacji, samouzdrawiania, oczyszczania podświadomości i uzdrawiania intencji (czyli naszych nastawień), a także przez zmianę nastawienia do siebie wyrażającego się w podnoszeniu samooceny. Ten proces ma doprowadzić do usunięcia wewnętrznych konfliktów i sprzeczności. A nagroda jest wspaniała. To szczęśliwe, spokojne, bezpieczne, bezkonfliktowe życie. Jedni o takim marzą, zaś innych (mniej więcej co czwartego) przeraża, gdyż kojarzy się ze stagnacją i nudą. Są też i tacy nieliczni, którzy tak żyją.
Nie ma obawy, że w wyniku uwalniania się od wewnętrznych napięć i konfliktów popadniemy w stan nudy. Podobnie na skutek umiejętnego podnoszenia samooceny nie popadniemy w manię wielkości czy egoizm. Ważne, żeby stosować się do zasady harmonii. Ona mówi nam, żeby traktować innych tak samo jak siebie. Ani lepiej, ani gorzej. Wyraża się to w zaleceniu: dawaj (wysyłaj) innym to, co sam chciałbyś od nich dostać.
To, co wysyłamy (na poziomie emocji i energii), powoduje, że przyciągamy pewne osoby, a innych nie. Kiedy emanujemy harmonią, zwracamy na siebie uwagę osób zainteresowanych harmonią. Kiedy jesteśmy wściekli, przyciągamy uwagę typów agresywnych. Itd. Dlatego osoby mające misję wychowywania chamów, zawsze na takich trafią, zaś te, które są zainteresowane miłością, przyciągną osoby nią napełnione. Itd.
Przyczyny wchodzenia w związki są różne. Miłość w rzeczywistości okazuje się najmniej z nich ważna, choć jest najczęściej deklarowana. Tak, tak, to właśnie ponoć z miłości niektóre panie usiłują wychować „swojego chama”, resocjalizować „swojego alkoholika” lub podnieść poziom rozwoju duchowego „swojego partnera”. Panowie zaś często usiłują zaopiekować się „swoim biedactwem”, by pokazać, jacy z nich „macho”.
W kontaktach z innymi szukamy przede wszystkim bliskości, wsparcia, bezpieczeństwa, stabilizacji, kompensaty i spełnienia. To, co nam się wydaje ważne dla spełnienia, najczęściej nie ma nic wspólnego z miłością. A powinno mieć! Bo spełnienie możemy osiągnąć tylko doświadczając miłości. Tymczasem nasza podświadoma pamięć zmusza nas, by wreszcie uzyskać coś, czego w przeszłości pragnęliśmy, a co się nie pojawiło, bo to nie od nas zależało. A żeby było bardziej tragicznie, chcemy, żeby zrealizowali to ci, którym na tym nie zależy i nigdy nie zależało. Przekonanie ich lub zmuszenie, by zrobili tak, jak chcemy, uważamy za nasz obowiązek i warunek spełnienia. Ale to nie miłość, tylko jakieś koszmarne manipulacje i zaślepiające złudzenia!
Podejście z miłością mówi nam, że sami doświadczamy spełnienia nie czekając, aż inni nam je zagwarantują. Mówi, że możemy być odpowiedzialni tylko za to, co zależy od nas, ale nie za to, co zależy od innych i ich wolnej woli. Mówi też, żeby pozwolić innym żyć tak, jak mają na to ochotę. Miłość bowiem to bezwarunkowa akceptacja. Tymczasem wielu nazywa nią bezwarunkową walkę o spełnienie ich życzeń (może i szlachetnych) lub rezygnację z siebie!
W wyniku funkcjonowania opisanych wyżej pokrętnych wzorców w podświadomości, są osoby, które notorycznie zakochują się w niewłaściwych dla siebie typach i ciągle pozostają w roli nieszczęśliwych „ofiar miłości” zadając w kółko pytanie Bogu i sobie: „dlaczego właśnie mnie to spotyka?”. Tymczasem zamiast jęczeć nad swoją niedolą, powinny uzdrowić sobie wzorce pomieszania wyniesionego z toksycznej rodzinki i postawić na harmonię w relacjach z innymi. Przecież mogą przyciągnąć sobie partnera, którego wolna wola jest zgodna z ich wolną wolą! Ale widocznie wolą walki i konflikty!
To, co nas w innych pociąga, to sprawa gustu. Z gustem podobno się nie dyskutuje, ale… można wychować sobie podświadomość tak, by zakochiwać się we właściwych osobnikach. To dobre przynajmniej na początek, bo „apetyt rośnie w miarę jedzenia” czyli rozszerzania się świadomości tego, co dla nas jest możliwe.
Spotykamy wielu ludzi, którzy mają w sobie „to coś”, co każe na nich zwrócić uwagę. Jedni fascynują nas tylko wyglądem, inni seksualnie, psychicznie czy mentalnie. Często tego „czegoś” nie potrafimy nawet nazwać, a chodzi o atrakcyjność karmiczną (odczuwaną jako nieodparte przyciąganie, niekoniecznie przyjemne), lub fascynację energetyczną – na poziomie harmonii biopola, którą odczuwamy bardzo przyjemnie. Rzadko jednak spotykamy takie osoby, które fascynowałyby nas na wszystkich poziomach. A kiedy już takie spotkamy, to często okazuje się, że nie są dla nas. Dlatego zwykło się słyszeć niemądre porady w stylu: „nie szukaj ideału”. Częściowo jednak muszę się z nimi zgodzić, ponieważ póki nie ma w nas wewnętrznej harmonii, a jest konflikt objawiający się np. jako pomieszanie, paraliż decyzyjny czy nerwica, trudno nam spotkać ideał. Wówczas nawet nie wiemy, czym miałby się on charakteryzować, jakie cechy przejawiać. A przy okazji wyobrażenia o naszym ideale mamy takie, że kilka osób do kupy wziętych, a znacznie różniących się od siebie, nie potrafiłoby im sprostać. Nic więc dziwnego, że krążą dowcipy o tym, że kobiety od swoich ideałów wymagają przejawiania przynajmniej 40 par sprzecznych z sobą cech. Jasne, że dzięki temu nikt nie może im dogodzić. Natomiast mężczyźni ponoć wymagają jedynie, by kobieta była „dobra w łóżku” i umiała gotować – co nowoczesnym paniom wydaje się ciężarem nie do udźwignięcia.
Zgodni jesteśmy zazwyczaj tylko co do cech wyglądu zewnętrznego. A to akurat w harmonii jest najmniej ważne, choć chcąc znaleźć sobie „osobę do pary”, nie należy lekceważyć odczuć estetycznych. Dlatego warto świadomie i celowo zdefiniować sobie, co partner ma nam zagwarantować i jakie ważne cechy posiadać. Trzeba też wiedzieć, czego byśmy u niego nie chcieli. Nie może być „coś za coś”.
Kiedy zaakceptujemy prymat miłości i stworzymy sobie harmonijny wewnętrznie (niesprzeczny) obraz partnera, a także przekonamy się, że taki może być dla nas atrakcyjny, wrota do szczęścia w związku zostaną otwarte. Pozostanie nam tylko po drodze uzyskanie wewnętrznej harmonii.
Uzyskawszy wewnętrzną harmonię możemy z łatwością przyciągnąć podobną sobie istotę – harmonizującą z nami. A dzieje się tak, ponieważ w relacjach między ludźmi działają 2 niepodważalne zasady:
1. Podobne przyciąga podobne,
2. Intencje dogrywają się.
Wszelkie skojarzenia mówiące o przyciąganiu się przeciwieństw wynikają z nieświadomości własnych intencji i dogrywania się ich z innymi. Póki bowiem jesteśmy nastawieni na konflikty, lub zobowiązani do podtrzymywania równowagi wszechświata, przyciągamy rzekome przeciwieństwa.
Pomieszanie pojęć i zgoda na zakłamanie jest priorytetem w różnych szkołach uwodzenia, gdzie uczy się, jak zwabić atrakcyjnego partnera. Uczy się, jak grać kogoś, kim się nie jest. To oszustwo, a oszukiwać nie warto, bo kiedyś się znudzi, albo braknie sił na dalszą grę. A wtedy prawda ujrzy światło dzienne i będziemy bardzo zawiedzeni postawą osoby, którą oszukiwaliśmy. Ona z kolei będzie zszokowana odkryciem, jak długo była oszukiwana. I to już koniec…. Tego nie przeżył nawet genialny manipulator – hipnotyzer Rasputin.
Trzeba zrozumieć, że możemy tworzyć w pełni harmonijne związki tylko z niewielką ilością osób. Dlatego warto na początek odpuścić sobie pożądanie bliskości z tymi, którzy nam się podobają, ale nie harmonizują. Potem odpuszczamy sobie tych, którzy harmonizują średnio i nawet dość mocno, a przy tym może nawet pociągają. I wreszcie pozostaną w naszej sferze zainteresowań wyłącznie osoby, z którymi harmonizujemy w maksymalnej ilości płaszczyzn. Tylko w tej grupie znajdą się ci, których nazywamy „bliźniaczymi duszami” lub „połówkami”. Z takimi warto wchodzić w bliższe relacje. Takie osoby istnieją, choć nie wszystkim udaje się je spotkać. To oczywiście zależy od zdolności do zaakceptowania harmonii.
Możemy mieć doskonałą harmonię z kilkoma osobami. To należy zaakceptować i niekoniecznie tworzyć z nimi pary. Kiedy bowiem chcemy z kimś spędzić życie, powinniśmy prócz miłości mieć pewność, że nasze cele życiowe i cele związku są przynajmniej zbieżne, że mamy podobne podejście do charakteru związku i posiadania potomstwa. Żeby nic nam w przyszłości nie zaburzyło harmonii.
Jestem zdania, że warto stać się idealnym partnerem i znaleźć swój ideał. A droga do tego prowadzi przez stanie się swoim ideałem. Dlatego mówi się, że jeśli chcesz przyciągnąć idealnego partnera, sam musisz się stać idealnym partnerem. A to wymaga pracy nad sobą, która rozpoczyna się od określenia, czego w ogóle chcę i o co mi chodzi w relacjach z innymi. Czyli od ustawienia harmonii jako priorytetu.