Duchowy sukces nazywa się oświeceniem, wyzwoleniem, urzeczywistnieniem. Potencjalnie każdy z nas może go osiągnąć. Wystarczy spełnić kilka warunków, a staje się on realny. Jest jednak pewien problem: nie zawsze w tym czasie, w jakim chcielibyśmy go osiągnąć. Często trzeba wiele cierpliwości, by doczekać się na bardziej znaczące owoce samorealizacji. Stąd rodzą się wątpliwości.
Ci, którzy mają najwięcej wątpliwości, zazwyczaj mają największe w tym względzie potencjalne możliwości. To tylko niska samoocena „podcina im skrzydła”. Ci z kolei, którzy nie mają wątpliwości, są od nich wolni tylko dlatego, że nigdy się takimi możliwościami nie interesowali.
Pomimo że potencjalnie mamy możliwość osiągnięcia pełnej doskonałości, to powinniśmy pamiętać, że nie zawsze jest to możliwe w jednym wcieleniu. Każdy z ludzi przecież ewoluuje od poziomu niższego do poziomów wyższych. Większa część ludzkości jeszcze nie weszła na ten poziom rozwoju, który umożliwiałby rozumienie (pojęcie) prawd duchowych. Jednak i ta część nie jest pozbawiona możliwości dokonania postępu duchowego, ponieważ może urzeczywistniać miłość. Ponieważ ludzie ci nie mają wystarczająco rozwiniętych zdolności do myślenia abstrakcyjnego, mogą bardzo dużo skorzystać obserwując dobre przykłady. Mogą też zaplątać się w gąszczu krętactw i bezsensownych działań, jeśli da się im zły przykład. Dawanie dobrego przykładu zawsze inspiruje innych, ponieważ każdy człowiek ma choćby minimalną zdolność odróżniania dobra od zła. Pełna niezdolność rozróżniania pojawia się wyłącznie u osób całkowicie zdeprawowanych, bądź zastraszonych, a także u istot z destruktywnie zdeterminowanych.
Na pewno chciałbyś dać dobry przykład tym, którzy błądzą i nic nie wiedzą o możliwościach odnoszenia sukcesów przez odwołanie się do duchowości. Może chciałbyś nawet, żeby ci towarzyszyli, bo chcesz im dać dobry przykład? A może sam czekasz na taki przykład od innych? Iluż to bowiem twierdzi, że nie pójdą dalej w swym rozwoju, dopóki otoczenie nie wkroczy na tę samą drogę!
No właśnie.
Czy warto uzależniać swoje sukcesy i swoje szczęście od tego, czy inni są gotowi dzielić je z nami? Czy trzeba na to czekać, bo ludzie, którzy widzą cudze szczęście, najczęściej dostają „skrętu kiszek” z zawiści? Czy trzeba uszczęśliwiać innych, jeśli oni sobie tego nie życzą? No i czy trzeba założyć sobie kaganiec w rozwoju, aż istoty destruktywnie zdeterminowane (inwolucyjna linia rozwoju) zechcą się rozwijać duchowo?
To oczywisty nonsens, ale wielu święcie wierzy w to, że taka możliwość istnieje i że to się dokona dzięki ich poświęceniu, zaangażowaniu, czy modlitwom. A wielu wartościowych ludzi marnuje życie chcąc osobiście dopilnować, by takie istoty nie zeszły na złą drogę.
Mechanizm ograniczający w rozwoju, a polegający na wtrącaniu się w życie innych z poczuciem misji lub odpowiedzialności, pojawia się nie tylko u chrześcijan, ale i u buddystów, którzy starają się być bodisattwami. Ich pozytywne przekierunkowanie zainteresowań i rozwoju polega na zajęciu się własnym oświeceniem w miejsce oświecania innych na siłę.
Z pewnością warto się angażować po stronie dobra i dawać dobry przykład, ale nie za cenę rezygnacji z własnego oświecenia i szczęścia. Zanim się to uda uczynić na większą skalę, trzeba uwolnić się od różnych zobowiązań do zbawiania czy uszczęśliwiania innych. Owe zobowiązania i formy aktywności społecznej są głęboko zaszczepione w umysłach ludzi żyjących w katolickim społeczeństwie, które ma za zadanie narzucać się z „dobrą nowiną” szczególnie tym, którzy nie chcą jej przyjąć. To wywołuje tylko bunt i wrogość ze strony tych, dla których ktoś się “poświęca”. A więc pozostaje zmienić kierunki swojego zaangażowania: z zewnątrz do wewnątrz. Pozostaje zacząć żyć dobrą nowiną.
Ba, cały jednak z nią problem polega na tym, że od początków chrześcijaństwa teologom nie udało się ustalić, na czym ona polega.
Dajmy więc spokój teologom. Niech dalej smażą się w piekle swego pomieszania. Zajmijmy się prawdziwie dobrą nowiną, która ukazuje się w każdym piśmie świętym lub natchnionym. Ową PRAWDZIWIE DOBRĄ NOWINĄ jest fakt, że jesteśmy stworzeni na podobieństwo Boga, a więc musimy mieć takie same jak on zdolności i możliwości. To jest naszym potencjałem. Z kolei zdolność i możliwości korzystania z owego potencjału zależą od naszych intencji i od naszego doświadczenia. Nie od „doświadczenia życiowego”, lecz od duchowego.
„Doświadczenia życiowego” nabieramy zazwyczaj zbierając cięgi od otoczenia. Takie „doświadczenie” jest wynikiem naszego ślepego oporu przed duchowością, przed poddaniem się NAJPOTĘŻNIEJSZEJ SILE SPRAWCZEJ, którą jedni nazywają Bogiem, a inni Nadświadomością czy też Wyższą Inteligencją.
To, co napisano powyżej, brzmi chyba dość nierozsądnie. No bo z jednej strony jesteśmy podobni do Boga, możemy potencjalnie to wszystko, co On, a z drugiej strony mamy Mu się poddać? Dlaczego? Skoro Bóg wszystko może, to dlaczego nam – stworzonym na Jego obraz i podobieństwo – to nie wychodzi? Czy to w jakimś stopniu nie jest perfidną przewrotnością?
Jeśli jest jakaś perfidia, to tylko w naszych umysłach. Zabierając się za korzystanie z naszych boskich możliwości, musimy najpierw je odkryć. Odkrywając musimy pamiętać, że to właśnie Bóg stworzył nas, a nie my Boga. To Bóg wie lepiej, co nam potrzebne, to On wie lepiej od nas, do czego mogą nam się przydać nasze wspaniałe twórcze możliwości. On po prostu „widzi” lepiej, w jednym akcie spostrzegania ogarnia całość. I tym na razie różnimy się od Boga. Na razie, bowiem potencjalnie można osiągnąć i taką zdolność „widzenia” wszystkiego w całości.
Zapewne chciałbyś wiedzieć, jak tego dokonać?
A po co? Co byś chciał widzieć? Więcej horrorów? – wystarczy włączyć telewizor. Podglądać sąsiadów? – wystarczy czytać kronikę towarzyską. A może ważne jest dla ciebie, co inni knują przeciw tobie?
Hm, wydaje się, że to byłoby przydatne, gdyby nie … fakt, że to tylko ty sam odpowiadasz za jakość twego życia i za zachodzące w nim zdarzenia.
Oczywiście, możesz mi nie wierzyć. Twoja wola i twoja strata.
Od błędnych wyobrażeń, wręcz od urojeń, można się uwolnić przyjmując boży sposób patrzenia na świat. Kiedy uda ci się widzieć więcej, niż teraz, zapewne spostrzeżesz, że nikt ci nie zagraża – podobnie jak Bogu. I nikt nie może cię skrzywdzić – podobnie jak Boga.
Czy już interesuje cię, jak dojść do stanu rozszerzonego postrzegania?
Najpierw trzeba poprosić w modlitwie, by Bóg nauczył cię właściwie modlić się, by nauczył cię skutecznej modlitwy z mocą, by pokazał ci, na czym polegają Jego Mądrość, Miłość i Moc. W tej modlitwie nie wyręczy cię żaden pośrednik. Ty sam musisz się na nią zgodzić i przyjąć jej efekty.
Kolejna modlitwa powinna pomóc ci w tym, by Bóg pokazał ci, jak mądrze korzystać ze stanu rozszerzonej świadomości. Poza tym trzeba będzie medytować i wchodzić w stan kontemplacji. To jednak nie wszystko. Trzeba utrzymywać swój umysł w stanie całkowitej trzeźwości i przytomności.
Odpadasz z tej gry? A może jednak warto pójść dalej?