Słyszałem, że byli tacy, którzy już w kołysce, a niektórzy jeszcze wcześniej wiedzieli, jaką mają misję do spełnienia w życiu. Mnie się to nie przydarzyło, tym niemniej, w dzieciństwie uwielbiałem bajki magiczne. Później, gdzieś w szóstej klasie szkoły podstawowej, zainteresowały mnie książki o tematyce psychologicznej, religijnej i etnograficznej. One wniosły cenny wkład do mojej wiedzy. Odkąd moi koledzy zaczęli dojrzewać, uważali mnie za doskonałego pomocnika w rozwiązywaniu ich problemów. Dopóki nie ukończyłem liceum, nie studiowałem psychologii, choć interesowałem się nią intuicyjnie. Dopiero studia pedagogiczne wyposażyły mnie w wiedzę i warsztat – ach, jakże mizerny w porównaniu z tym, jakie zadanie postawiło przede mną życie! Miałem jednak solidne podstawy.
Niekonwencjonalne metody, którymi zajmuję się, mają wiele związków z mistyką. Odwołują się do Wyższej Inteligencji, do intuicji, do pierwotnie dobrej ludzkiej natury… Ponadto pomagają ludziom w zrozumieniu ich własnych doświadczeń mistycznych, a nawet w uwalnianiu od skutków zmienionych stanów świadomości i od decyzji, które zostały podjęte wówczas, gdy ich świadomość była ograniczona.
Najciekawszego doświadczenia mistycznego doznałem leżąc w gorączce (ok. 41 stopni). Miałem wówczas kilkanaście lat. Lekarz nie wiedział, co mi jest, rodzice załamywali ręce. Nic nie skutkowało, żadne lekarstwa. Byłem tak słaby, że nie mogłem już chodzić i nagle usłyszałem… chóry anielskie. Pomyślałem sobie, że chyba to już koniec, albo zwariowałem, bo przecież nie ma czegoś takiego. Na drugi dzień byłem całkowicie zdrowy.
Dopiero po wielu latach przeczytałem, że znanych jest więcej takich duchowych uzdrowień. Podobne doświadczenia mają często związek ze stanem wysokiej gorączki lub tragicznymi wypadkami. Później zrozumiałem, że było to spontaniczne wejście w ten rejon, który nazywa się Nadświadomością, dysponującą potężną energią duchową. To mnie uzdrowiło i to nagle. Ale wtedy wyglądało mi raczej na brak piątej klepki.
Mając kilkanaście lat odkryłem, że w bibliotece po prababci leżą, przykryte grubą warstwą kurzu, książki dotyczące chrześcijaństwa ezoterycznego, jogi, pozytywnego myślenia. Spodobały mi się, choć drażnił mnie archaiczny język tych publikacji. Odtąd postanowiłem czytać książki pisane w sposób zrozumiały, ale o takie było trudno. Napisałem więc po kilku latach pierwszą własną – Poradnik rozwoju duchowego. Byłem zdziwiony, ponieważ okazała się ona ogromnym sukcesem. Do dziś przeczytało ją co najmniej 20.000 osób, co w warunkach polskich znaczy ogromnie dużo.
Napisanie pierwszej książki poprzedziły lata praktyki. Zajmowałem się medytacjami, afirmacjami, studiowałem Hunę – wiedzę tajemną. To wszystko bawiło mnie, ponieważ widziałem zmiany na lepsze w moim życiu. Czułem się coraz przyjemniej, coraz lepiej. Doznawałem duchowych ekstaz, skutecznie pomagałem ludziom i cieszyłem się z tego. Poznawałem różne metody niekonwencjonalnej medycyny i psychoterapii. Żyłem sobie na luzie mając świadomość, że troszczy się o mnie jakaś potężna, inteligentna, dobra siła, która prowadzi mnie we właściwym kierunku. Było mi z tym dobrze, ale coś jednak mąciło moje zadowolenie. Coraz częściej odzywały się ślady jakichś negatywnych odczuć, a w pewnych tematach nie miałem odwagi w ogóle niczego zdziałać. Wiedziałem jednak, że jeśli chcę urzeczywistnić doskonałość, to nie wystarczy mi samo przyjemne samopoczucie. Musiałem się przekonać, że poradzę sobie również z tym, czego dotychczas unikałem i czego się obawiałem. Trafiałem jednak na niezwykły opór. Jakby wszystkie znaki na niebie i na Ziemi mówiły mi, że nie powinienem tego ruszać. A jednak czułem i wiedziałem, że to tylko wykręty podświadomości, która chciała uniknąć nieprzyjemnych zgrzytów i odczuć. A one pojawiały się niezmiennie, gdy tylko ruszałem pewne tematy.
No cóż. Trzeba było wziąć „byka za rogi” i „ukręcić łeb bestii”.
Tu po pewnym czasie stosowania rebirthingu, dzięki któremu naenergetyzowałem się i ugruntowałem w pozytywach, pojawiło się zainteresowanie terapiami regresywnymi. Miałem do tego pewne przygotowanie teoretyczne. Zajęcie się regresjami wypłynęło z moich doświadczeń. Widząc, jak pewne osoby męczą się podczas sesji rebirthingowych ciągle z tym samym tematem, zacząłem trafiać do ich podświadomości przez proste podpowiedzi, by skojarzyli, skąd wzięło się ich niemiłe samopoczucie i napięcie. Pierwsze rezultaty przeszły najśmielsze oczekiwania, a ludzie zaczęli sobie przypominać odległe wcielenia. Poznając przyczyny stresów uwalniali się od nich błyskawicznie. Po takich sesjach ich samopoczucie wyraźnie poprawiało się. To było bardzo pozytywne.
Zaobserwowałem jednak, że pewna grupa osób potrzebuje przerobić podczas jednej sesji znacznie więcej, niż to udawało się przy okazji łączenia podpowiedzi z rebirthingiem. I znów stanąłem przed wyzwaniem, które, tym razem, miało mnie doprowadzić do opracowania metody regresingowej.
Mając doświadczenie z różnymi terapiami, a także wiedzę na temat terapii regresywnych, oraz na temat reinkarnacji, czy buddyjskiej medytacji wykorzeniania, zacząłem przeprowadzać głębsze badania. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że poza wyżej wymienionymi i rebirthingiem istnieją zaawansowane terapie reinkarnacyjne. Połączyłem najważniejsze elementy znanych mi technik i w ten sposób stworzyłem własną metodę.
To, z czego czerpałem, wydaje mi się dość istotne.
Buddyjska medytacja wykorzeniania polega na powrocie do pierwotnych przyczyn danego napięcia, choroby, problemu itp. Tego samego mechanizmu użyłem w regresingu. Zdecydowanie zaś zrezygnowałem z popularnego w psychoterapii Zachodu wprowadzania klienta w odmienne stany świadomości czy to za pomocą hipnozy, czy innych stymulatorów (np. halucynogenów). Dzięki temu regresing ma nad nimi pewną przewagę, jeśli chodzi o efekty terapeutyczne.
Owszem, można żałować, że regresing nie daje tak przyjemnych odczuć, jak dłużej stosowany rebirthing, ale przecież zawsze można sobie świadomie pooddychać w wolnym czasie. Po kilku sesjach można to czynić samodzielnie.
Dziś, z perspektywy wielu lat, mogę stwierdzić, że regresing zmienił w moim życiu bardzo dużo. I nadal zmienia. Bywały takie chwile w moim życiu, że okazywał się on dla mnie konieczny, wręcz niezbędny. Owszem, dziś nie czuję się tak przyjemnie, jak kiedyś, gdy doświadczałem „na okrągło” duchowych ekstaz, ale za to znacznie więcej mi się udaje dokonać. Odkrywam swoją wewnętrzną moc i uwalniam się od wszelkich przeszkód, które utrudniały mi posługiwanie się nią. To dla mnie niezwykle ważne, ponieważ niemoc, zablokowanie mocy wewnętrznej, przez wiele wcieleń były przyczynami wielu moich kłopotów i niepowodzeń. Ten mechanizm dał mi się we znaki i w obecnym życiu.
Niektórzy znajomi mówią: „może byś więcej uwagi poświęcił czemu innemu – modlitwie, wizualizacji… To przecież przyjemniejsze i skuteczne.”
Ja odpowiadam na to, że owszem, te metody akceptuję i stosuję, ale jeżeli chodzi o regresing, to jest on dla mnie najważniejszą techniką.
No bo cóż można sobie wymodlić czy zwizualizować, jeśli człowiek nie wie, czego chce, albo jeśli jego pragnienia są pragnieniami innych osób. Gdy świadomość przesłonięta jest nierealnymi wyobrażeniami i oczekiwaniami, to za pomocą wizualizacji lub modlitwy bardziej można sobie zaszkodzić, niż pomóc. To samo dotyczy stosowania tych technik przy niskiej samoocenie i przy kierowaniu się emocjami.
Ktoś, kto nie czuje się godny, osiąga minimum lub nawet potrafi sobie zaszkodzić. Ten, kto uważa, że został tu posłany ze szczególną misją, na pewno szkodzi sobie i innym, gdyż usiłuje realizować coś, co zupełnie nie ma sensu. On jednak wierzy, że to coś niezwykle cennego. I wreszcie iluż to ludzi modli się, by Bóg ukarał tych, których oni nie lubią, których obwiniają o swoje nieszczęścia?
Podczas sesji regresingowej człowiek zaczyna być świadomy swoich intencji. Ta świadomość często jednak przeraża go. Wypiera się prawdziwych motywów swego postępowania i swych decyzji oskarża nawet terapeutę o to, że został przez niego zmanipulowany, by nie mógł osiągnąć swych celów – w jego mniemaniu jak najbardziej słusznych i sprawiedliwych, jak choćby oszukanie partnera, bądź okradzenie kontrahenta.
Jeśli ktoś miał tak zapapraną karmę, jak te nieszczęsne istoty, bądź jak ja, to powinien sobie z tym jak najszybciej poradzić i oczyścić swój umysł i swoje intencje. Ja tak robię, chociaż i mnie czasami nie jest łatwo, szczególnie gdy podstępnie i umiejętnie zaprogramowana w przeszłości podświadomość wodzi mnie za nos.
Przypominając sobie różne sytuacje z różnych wcieleń doszedłem wreszcie do wniosku, że tak naprawdę nikt nigdy nie mógł mi wyrządzić krzywdy. Nikt, poza mną samym, kiedy kierowałem się zaślepieniem i głupotą.
Miałem wiele różnych wcieleń, i mądrych, i głupich. Okresy silnie destruktywne trzeba było pooczyszczać. A to znaczy, że musiałem rozwiązać problemy, które przeniosłem z tamtych egzystencji. Przyznaję się, że nie wszystkie zdołałem przepracować. To wymaga wielu lat pracy, bo stale z głębi podświadomości wychodzą takie historie, których człowiek nie jest w stanie przewidzieć. I ciągle pojawiają się nowe wyzwania, z którymi trzeba sobie radzić.
Po prostu – w podświadomym umyśle istnieją matryce zachowań, poglądów, emocji, wzorców energetycznych, które zostały zakodowane w przeszłości w związku z ważnymi dla nas wydarzeniami. Ważnymi, to znaczy takimi, którym towarzyszyły silne emocje. Matryce te czekają na naenergetyzowanie ich podobnymi emocjami. Teraz jednak siła niezbędna do uruchomienia reakcji zapisanej w matrycy może być o wiele mniejsza od tej, która ją utworzyła. To dlatego z pozoru nic nie znaczące przeżycia mogą uruchamiać lawinę zbędnych (z punktu widzenia rozwiązania) działań i zachowań. Reakcje te często nas peszą, ale chyba jeszcze częściej uznawane są przez nas za szczególnie cenne umiejętności i zdolności radzenia sobie w trudnych sytuacjach.
Prawdą jednak jest, że najczęściej są one nie tylko nieprzydatne, ale wręcz komplikują nam życie. Niezależnie jednak od tego, jak je kwalifikujemy, zwykle nas zaskakują – a to gwałtownością, a to nieadekwatnością. Ba, problem często polega na tym, że wielu ludzi uznaje je za dowód swej doskonałości (np. odnowienie transów walki w sytuacji zagrożenia).
Mam pełną świadomość, że droga do doskonałości polega na tym, żeby nauczyć się żyć doskonale w tym ciele i w tym świecie. Tyle, że dla mnie żyć doskonale – znaczy przejawiać wszelkie bosko doskonałe cechy, zdolności, umiejętności i „zachowania”, czyli wzorce. Tak, jak czynią to oświecone istoty, które w wyniku praktyk medytacyjnych i oczyszczających umysł wyzbyły się emocji i przymusowych reakcji.
Pamiętam wiele ze swych przeszłych doświadczeń duchowych, w tym związanych z oświecającymi praktykami. Pamiętając obietnice mistrzów duchowych, których udzielali mi oni przez wiele wcieleń i konfrontując je z rzeczywistością, której doświadczam, nauczyłem się, że nie warto ufać tym, którzy obiecują lepszą egzystencję po śmierci. Warto natomiast ufać swojej wewnętrznej mocy, która jest niczym innym, jak boską mocą. Ona tkwi w każdym z nas, jednak dojść do niej można tylko w wyniku wykonywania właściwej praktyki medytacyjnej.
Wiem, że moc dokonywania zmian na lepsze tkwi w chwili obecnej, nie warto więc ich odkładać na następne wcielenia czy na życie wieczne.
Dziś wybieram lepszą przyszłość dla siebie. To dlatego DZIŚ rozwiązuję zaszłości z poprzednich wcieleń, żeby przestały mi dokuczać w przyszłości.
Oczywiście, regresing nie jest dla mnie jedyną praktyką duchową, czy parapsychiczną. To drabina, po której dobrze, a przede wszystkim skutecznie, idzie mi się do celu, którym jest ostateczne oświecenie.