Zdarza mi się spotykać ludzi przekonanych, że przybyli na Ziemię z kosmosu ze szczególną misją. Inni doskonale „pamiętają”, jak podejmowali tę trudną decyzję, by z misją – nadaną przez kosmitów lub nawet samego Boga – wcielić się na tym nędznym łez padole. Są z tego dumni, czują się wyjątkowi, ważniejsi od innych. Nie dysponują jednak żadnymi środkami, ani materialnymi, ani duchowymi, by ową misję zrealizować. I to powinno im dawać do myślenia, że coś tu nie gra.
Owszem, ciągle coś im nie gra. Tylko że źródeł owej dysharmonii szukają nie w swoim zakręceniu, a w niedojrzałości innych ludzi, niedoskonałości systemu itd. itp. Żyją w tym świecie, ale tak, jakby byli z zupełnie innego świata. Dzięki temu czują się wyobcowani, ale i dowartościowani. To im każe cierpieć, ale też zapewnia poczucie sensu życia.
Na zdrowy rozum, właśnie to nie ma najmniejszego sensu. Ale ktoś, kto jest bardzo przywiązany do swej roli bycia kimś wyjątkowym i niepowtarzalnym, za nic ma wszelkie uwagi, że jego myślenie i postępowanie wskazuje na brak rozsądku. Co więcej, czuje się lepszy z tego powodu, że nie kieruje się rozsądkiem, tylko “intuicją”. Ale co to za intuicja, która z przytomnością i poprawą jakości życia nie ma nic wspólnego?
Aby doznać zbawczego działania intuicji, wystarczyłoby oprzytomnieć i wytrzeźwieć. Tak przecież uczyniło już wielu przed nimi. Tylko że oni zaczęli od pogodzenia się z faktem, że żyją tu i teraz, w takich a nie innych warunkach. Zrozumieli, że jeśli naprawdę są boskimi istotami, to muszą mieć wszystkie środki, by tę boskość przejawiać w codziennym życiu.
Owszem, niektórym łatwiej jest uważać, że są kosmitami lub zesłanymi na katorgę bóstwami, niż zabrać się do pracy i zaakceptować tu i teraz. Tacy ludzie zamiast rozwiązywać swoje problemy, usiłują przede wszystkim udowadniać, że to cały pozostały świat ma problemy. Ach, gdyby inni je rozwiązali, wówczas kosmicie lub zesłanemu Bogu żyłoby się dobrze. A tak – biedak musi się męczyć ciągle niezrozumiany przez tych duchowych ignorantów.
Zdrowy rozsądek mówi, że wystarczyłoby sobie przeafirmiować: “zawsze wiem, o co mi chodzi i wyrażam to w sposób jasny i zrozumiały”. To jednak wydaje im się rozwiązaniem zbyt prostackim. Przecież oni chcą właśnie być wyjątkowi i niezrozumiani! To im daje złudne poczucie wyższości i przewagi.
Ach, jak wielu dowartościowuje to przekonanie, że są bogami, czy innymi wyższymi istotami, które złożyły z siebie ofiarę w imię ucywilizowania – oświecenia – zbawienia tych głupich i duchowo niedorozwiniętych ziemian! Często są tak boscy i wyjątkowi, że muszą się ukrywać przed prześladowcami w rodzaju: urząd skarbowy, policja, wierzyciele. W swej boskiej wszechmocy mogą wszystko z wyjątkiem zarabiania pieniędzy. Te muszą wyłudzać lub kraść. Bardzo cierpią, że cały świat nie dostrzega ich dobrej woli i ogranicza ich w czynieniu dobra na znacznie większą skalę. Mają ponadto jeszcze jeden problem: nie mogą się modlić, ani powierzyć Wyższej Inteligencji, bo przecież sami są Wyższą Inteligencją. Wszystko więc muszą sami, choć niczego nie mogą i nie potrafią, pomimo że niejednokrotnie są nadzwyczaj utalentowani.
Wielu jest przekonanych, że zostali wybrani, by stać się łącznikami między Ziemią a cywilizacją pozaziemską…
Rozsądny człowiek nigdy nie wpadłby na pomysł, że jest kosmitą, lub że został wybrany przez kosmitów, by stać się ich ambasadorem na Ziemi. Nie pomyślałby też, że mogliby oni objawić mu zadanie uratowania cząstki ludzkości przed nieuchronną katastrofą kosmiczną, bądź zbliżającym się końcem świata.
Rozsądny człowiek nie ma takich pomysłów, a sprawę wszystkich wybranych przez kosmitów traktuje w prosty sposób:
“Jak głupim i naiwnym musi być ten, kto wierzy, iż jest tak ważnym, że aż kosmici przylatują, by się nim zająć, by pokazać mu dalszą drogę rozwoju?”
Tenże sam rozsądny człowiek wierzy często, że Bóg jednych wybrał, a drugich potępił. Wierzy w bożych proroków i mężów opatrznościowych, którzy jako jedyni poznają, bądź poznali Boga i prawdę.
Jak widzimy, rozsądek często sprowadza nas na manowce. I ten fakt często jest wykorzystywany przez wszelkiego rodzaju demagogów i oszołomów. Oni wolą odwoływać się do emocji i emocjonalnych skojarzeń. A ulegają im wcale nie głupcy, jakby można się spodziewać w pierwszej chwili.
Wielu oszołomionych to ludzie z wyższym wykształceniem, najczęściej humanistycznym.
Czy więc w błędach tegoż wykształcenia należy szukać przyczyn podatności na praktyki i argumenty oszołomów?
W pewnym sensie na pewno tak. Humanistyczne wykształcenie przedkłada bowiem intuicję i przeczucia ponad „mędrca szkiełko i oko”.
Nauki humanistyczne w wielu wypadkach zajmują się tylko płodami ludzkiego umysłu. Jedynym kryterium poprawności ich wniosków okazuje się zgodność z normami moralnymi, lub względnie spójna logika wywodów. Przedmiotem badań wielu filozofów nie są fakty, lecz dociekania (domysły), zaś literaturoznawcy oraz krytycy sztuki stwarzają szczególnego rodzaju kult „odlotowców” i szaleńców. Zasada jest prosta: „im większe zakręcenie i niezrozumiałość dzieła, tym większa jego wartość”. Ogłupianiu odbiorców dzieł sztuki służą wszelkie relatywistyczne koncepcje piękna. Nie uwzględniają one, że zdrowy psychicznie człowiek ma wrodzony zmysł piękna i buntuje się przeciw takim koncepcjom. I wtedy dowiaduje się, że jest duchowym prymitywem, lub kimś pozbawionym artystycznej wrażliwości. Oczywiste, że jako człowiek kulturalny, czuje się tym zawstydzony i nieco winny za swe prostactwo.
Kiedy dzięki ekspertom zaczynamy wierzyć, że straciliśmy wrażliwość na piękno czy prawdę, wówczas stajemy na progu duchowego bankructwa. A to właśnie dzięki rozsądkowi uznajemy, że ktoś inny czuje i widzi lepiej.
Nie da się ukryć, że takiej naszej rezygnacji potrzebują eksperci, by ich istnienie uznano za uzasadnione.
Rozsądek mówi nam, że to co głoszą inni, lub to co robi większość, jest słuszne i prawdziwe. Mówi nam jednocześnie, że ktoś nas wystrychnął na dudka. To drugie stwierdzenie przypisujemy jednak odczuciom, którym zgodnie z rozsądkiem – nie warto ufać.
Rozsądek czasami sprowadza nas na manowce. Ale są tego określone powody.
Rozsądek, jak sama nazwa wskazuje, to rozsądzanie (osądzanie, sądzenie), a więc porównywanie.
Cóż z czym może porównać człowiek, któremu brak doświadczenia? Albo taki, którego doświadczenia są jednostronne, lub przeważnie negatywne? A ten, który uzależnił się od opinii innych, bo mu tak wygodniej, żeby nie musiał podejmować decyzji?
Rozsądek nie jest mile widziany w większości grup religijnych. To szczególnie religie nakazują wierzyć wbrew rozsądkowi. Zgodnie z tą zasadą ludzie rozsądni są “mniej wartościowi i mniej chętnie widziani przez Boga”. Wydaje się więc, że mają mniejsze szanse na zbawienie lub wejście do raju po śmierci.
Czyżby Bóg nie lubił rozsądnych?
A może ludzi rozsądnych nie lubią po prostu przywódcy religijni i prorocy przeróżnych sekt?
Takich ludzi nie lubią również dziennikarze i politycy, którzy usiłują swymi sensacjami robić ludziom wodę z mózgu, byle tylko ich towar się dobrze sprzedawał. To właśnie oni rozprzestrzeniają sensacyjne wieści o przedstawicielach i ambasadorach kosmitów. Oni “informują” o specjalnych tajnych strefach, w których hoduje się Obcych.
Może FBI ma takie hodowle, ale co z tego wynika dla naszego rozwoju duchowego?
Rozsądek mówi, że nic.
Kiedy rozsądek wynika z doświadczenia duchowego, wówczas uznawany jest za zagrożenie ze strony animatorów życia duchowego (przywódcy kościołów, sekt, ideologowie partyjni).
Odpowiedzmy sobie na pytanie: jakie cechy (według przywódców religijnych) powinien mieć człowiek, który zasługuje na szczególne względy Boga, który jest Go godny?
Tu warto sobie przypomnieć z lekcji religii, kogo Bóg umiłował.
A teraz zastanówmy się, czy to Bogu potrzebni są tak ogłupieni i bezwolni czciciele, czy też z takich ludzi łatwo uczynić bezwolne i bezmyślne narzędzia w rękach przywódców?
Nie od dziś wiemy, że w pewnej chwili kościół rzymski został wmanewrowany w politykę, a jego królestwo stało się jak najbardziej królestwem z tego świata. I służy dziś przede wszystkim realizacji zupełnie ziemskich i przyziemnych interesów. Podobny los spotkał buddyzm w kilku krajach Azji.
W czasach najnowszych pierwszą znaną z nazwy organizacją ezoteryczną (duchową) zmanipulowaną przez przywódców do osiągania celów politycznych, był Związek Sprawiedliwych, który stał się wzorem dla późniejszych partii komunistycznych. “Ezoteryczną” tradycję komunizmu kontynuował później Feliks Dzierżyński, który uważał się za najwierniejszego ucznia Jezusa Chrystusa i który zgodnie z systemem wartości chrześcijaństwa wschodniego urzeczywistniał raj na Ziemi. To właśnie on świetnie dogadywał się z byłym klerykiem -Józefem Stalinem.
Przekręt w Związku Sprawiedliwych i jego polityczny sukces zainspirował twórców innej ezoterycznej organizacji, która na początku miała tak wzniosłe cele, jak poszukiwania zaginionej arki, św. Graala, poznawanie tajemnic Tybetu itd. Mowa tu o osławionej hitlerowskiej SS.
Jednym rozsądek mówi, że warto wierzyć tylko w to, co głosi oficjalny Kościół, innym, że właśnie to nie ma żadnych wartości, a jeszcze innym, że należy unikać jak ognia wszelkich tajemnych organizacji, które wymagają posłuszeństwa, zachowania tajemnicy i milczenia, oraz grożą karami za zdradę i odstępstwo.
To, co nam mówi rozsądek, zależy przede wszystkim od informacji, jakie jesteśmy w stanie porównać z sobą.
Rozsądek jest w porządku, jeśli mamy co z czym porównywać.
Jednym rozsądek mówi, że warto przyjąć na wiarę cudze opowiadania i zapewnienia (szczególnie jeśli są to osoby obdarzone autorytetem lub przekonywującym sposobem wypowiadania się). A mnie mówi, żeby ignorować (ale nie odrzucać) to wszystko, co jest poza moim doświadczeniem.
Uważam, że jest to słuszne, ponieważ o tym, co nie stanowi mojego doświadczenia, nie mogę powiedzieć niczego sensownego poza tym, że tego nie doświadczam. Akceptuję, że inni mogą tego doświadczać, ale nie koniecznie muszę w to wierzyć. Wiem jedno, że jeśli coś mi jest potrzebne, to doświadczam tego. W ten sposób empirycznie przekonuję się, że opiekuje się mną potężna inteligentna siła, która dobrze mi życzy. Znacznie lepiej niż przywódcy różnych „miłujących świat i pokój” grup religijnych.
Teraz chciałbym zwrócić uwagę na cechy, które wyróżniają ludzi naiwnych, ślepo wierzących swym religijnym przewodnikom, czy prorokom. Wynikają one z niewiary we własną boskość, z nieufności do siebie, niepewności i lęków przed sobą, a przede wszystkim przed podejmowaniem własnych decyzji. Cechy te sprawiają, że ludzie przyzwyczajeni do autorytarnego stylu traktowania ich, nie mogąc uwierzyć w wartość człowieka i człowieczeństwa, szukają sobie idoli w świecie odbiegającym od ludzkiego, a przy tym czują się niegodni, by takie Wyższe Istoty kontaktowały się z nimi – niegodnymi.
Tu jeszcze zwrócę uwagę na najważniejszą cechę, która powoduje, że ludzie tracą zdrowy rozsądek myśląc o swym rozwoju duchowym. To niewiara we własne możliwości doświadczania Boga i kontaktowania się z Nim bez pośredników.
Rozsądek mówi, że to niemożliwe.
Mnie z kolei rozsądek mówi, że nie ma innej drogi.
To, co mówi rozsądek, zależy od indywidualnego doświadczenia.
W rozwoju duchowym warto zrezygnować z mnożenia doświadczeń, na rzecz podnoszenia ich jakości. Może dziś rozsądek mówi co innego, ale intuicja na pewno podpowiada, że to jest właściwa droga.
A co z kosmitami?
Nie znam żadnego z nich. Gdy tylko się mam gdzieś pojawić, podobno natychmiast znikają. Chyba mnie nie lubią. Albo ich po prostu nie ma… poza wyobraźnią tych, którzy mi o nich opowiadają. Wielu z nich ma poważne problemy z uzależnieniem od istot astralnych (duchów). Ale zdarzają się i inne indywidua, które z jakichś powodów uznają, że mają kontakt z kosmitami.
Na ile jest to wiarygodne?
Dla mnie na zero. A przekonał mnie o tym przypadek pewnej pani, która przyszła do mnie, by pochwalić się, że kosmici wszczepili jej w głowę implant. Ponieważ niczego nie zauważyłem, wyraziłem wątpliwość. Wtedy usłyszałem, że radiesteta, który wykrył ten implant, nie mógł się pomylić, bo jest bardzo znanym radiestetą.
Rozsądek jednak nie pozwolił mi zaakceptować tej diagnozy, wobec czego pani oburzona moją ignorancją i brakiem zainteresowania jej implantem, ostentacyjnie odeszła zapewniając mnie, że z takim głupkiem nie chce mieć więcej do czynienia.
Rozsądek mówi mi, że dobrze zrobiła. Dzięki temu mam święty spokój od relacji o cudownym działaniu owego implantu.
Rozsądek mówi mi, że lepiej zrezygnować z pasjonowania się takimi rewelacjami, a w ich miejsce zająć się podnoszeniem jakości własnych doświadczeń duchowych. Nawet jeśli jakiś autorytet twierdzi, że jestem na zbyt niskim poziomie rozwoju duchowego, żeby kosmici mnie wybrali do realizacji swoich celów.
Tu i rozsądek, i moja intuicja, są w pełni zgodne. Ja … istnieję, by realizować swoje cele. A najważniejszym z nich jest urzeczywistnienie boskiej doskonałości w sobie. Świetnie radzę sobie bez kosmitów, a intuicja i rozsądek wspólnie mówią mi, że dalej też sobie poradzę, bo koncentruję swą uwagę na realnej doskonałości. Podnosząc jakość moich doświadczeń, mam co z czym porównywać. I stąd wiem, co mi się opłaca, a co mnie ogranicza.
I to by było na tyle…
No prawie, bo kiedy już wiem, co mnie ogranicza, wówczas mogę się od tego uwolnić i stworzyć w ten sposób przestrzeń dla tego, co nieograniczone.
A co to jest?
Odpowiedź znajdziesz w medytacji. A ona często mówi mi to samo, co nauka.
Trzeba zauważyć, że z punktu widzenia genetyki, nie jest możliwe, by jakikolwiek kosmita począł się ze stosunku między kosmitą a kobietą. No chyba, że wszyscy jesteśmy kosmitami. Wówczas jednak nie ma się ponad kogo wynosić.
Prawo karmy mówi, że jeśli ktoś czegoś bardzo pragnie przez wiele wcieleń, na pewno wreszcie dostanie wszelkie możliwości, by to zrealizować. Może więc i ludzie przekonani, że przybyli tu z kosmiczną misją, kiedyś odrodzą się na jakiejś małej wysepce, jeszcze nie nawiedzonej przez chrześcijańskich misjonarzy, i tam któryś z nich stanie się żywym Bogiem. A może któryś z nich kiedyś zostanie kosmonautą?
Nie, nie kpię sobie z ludzi, którzy mają szlachetne ideały. Próbuję ich tylko nakłonić do tego, by przyjrzeli się ich źródłom, ich przyczynom i by przypomnieli sobie, co naprawdę sobą reprezentowali i jaką mieli samoocenę przyjmując na siebie nierealną misję, by spojrzeli na siebie i na tamtą sytuację na trzeźwo i przytomnie. Tak jak i ja uczyniłem. A uczyniłem to nie po to, by komuś udowadniać, że jestem lepszy, lecz po to, by ułatwić sobie życie i otworzyć drogę do realnej boskości.
Tu muszę zaznaczyć, że spotykam istoty, które inkarnowały na Ziemi, w ludzkich ciałach, pomimo że kiedyś zamieszkiwały na innych planetach. Nie przybyły tu jednak w kosmicznych pojazdach, lecz właśnie inkarnowały przybierając formę i cechy gatunku, w którym się wcieliły. Te istoty często czują się nie u siebie. Część z nich to anioły, które upadły, zanim na Ziemi pojawiły się możliwości ich inkarnowania w ludzkich postaciach. Jedne z nich chcą wrócić do swych pierwotnych – anielskich wibracji, inne z kolei robią wszystko, by nikt nigdy ich nie rozpoznał i nie zmusił do powrotu. Ale to już całkiem inna historia…
Mnie rozsądek mówi, że warto wrócić nie na inne planety, ale właśnie tam, skąd pochodzę. Tam, gdzie może się w pełni zrealizować moja prawdziwa natura. Owo Tam, jest TUTAJ. Tyle, że różni się od świata zwykłych, nieoświeconych ludzi jakością wibracji i świadomości.
Do czego chcę wracać?
Otóż do przepełnienia wibracjami bożej miłości, mądrości i mocy, do czystej, nieuwarunkowanej, nieograniczonej świadomości.
Jeżeli mam ciało, to bóg pokazuje mi, jaki z niego robić pożytek. Jeśli mam różne zdolności, również proszę Boga, by mi pokazał, do czego mogę je wykorzystać, by służyły najwyższemu dobru mojemu i innych.
Jeśli mam urojenia… też mogę je wykorzystać dla dobra swego i innych. Kiedy się od nich uwalniam, pokazuję innym, że to możliwe i w jaki sposób mogą uczynić to samo.
To się nazywa przetwarzaniem przeszkód w ścieżkę. I to działa, niezależnie od tego, co mówi rozsądek i niezależnie od tego, skąd pochodzę.