W życiu wielu z nas zachodzą duchowe przemiany i przełomy. Warto więc co nieco o nich wiedzieć. Warto podejść do nich świadomie i z czystymi intencjami wobec siebie i swego rozwoju. A to dla wielu zbyt duży wysiłek!
Spotykam ludzi, którzy po spotkaniu jednego z Mistrzów współczesnych praktyk duchowych – Sai Baby – stracili całkowicie zainteresowanie dla spraw pracy, bądź zarabiana pieniędzy. Ich doskonale niegdyś prosperujące przedsięwzięcia zaczęły chylić się ku upadkowi do tego stopnia, że ich rodziny znalazły się na skraju nędzy i gdyby nie dobrzy ludzie, z pewnością zostałyby pozbawione nawet dachu nad głową, czy jedzenia.
Tymczasem Sai Baba naucza o powszechnej miłości, która ma ogarnąć cały świat i usunąć z niego cierpienia. Jego uczniowie usiłują przygotować się do nadejścia tych pięknych czasów i … No właśnie, gdyby nie dobrzy ludzie, którzy nic na temat tej wspaniałej nowiny nie słyszeli, najczęściej pomarliby z głodu.
Nie należy tej uwagi potraktować jako krytyki nauczania Sai Baby, lecz jako dowód, że większość ludzi nie rozumie tego, w co wierzy. Nawet jeśli spotkali się oni z największymi autorytetami dającymi przykłady właściwego korzystania z cudownych mocy, które przecież drzemią w każdym z nas.
Wizja powszechnej miłości to marzenie o wspaniałym społeczeństwie, w którym nie ma cierpienia. Podobnie jest z wizją społeczności „wybranych” – zmartwychwstałych do życia wiecznego.
Aby uciec od cierpienia, jedni wybierają odurzenie, inni śmierć, a jeszcze inni usiłują zapewnić sobie życie wieczne. Wszystkie te propozycje wydają się w jakiś sposób atrakcyjne dla cierpiących ludzi. Mają jednak tę wadę, że nie są ostatecznie skuteczne. A ich atrakcyjność wynika z faktu, że opierają się na tym, co ludziom znane z doświadczenia, bądź z obserwacji.
Tym, co pozostaje poza doświadczeniem i obserwacją większości obywateli tego świata, są doświadczenia duchowe. Do nich należy zaliczyć między innymi duchowe narodziny.
„Ponowne” narodziny to doświadczenie duchowego przebudzenia. Doznając go ludzie zauważają, że istnieje nie tylko świat materialny, ale i duchowy. Doświadczają go, co nie było możliwe dotychczas, gdy tylko wierzyli w taką ewentualność, lub odrzucali ją. Teraz mają bezpośrednie doświadczenie tego, o czym mówili mistycy i co jest przedmiotem wierzeń religijnych.
I co z tego wynika?
Reakcje na owo doświadczenie są różne. Jedni przechodzą nad nim do porządku dziennego uważając, że tak powinno być, bo na to czekali. Inni odnoszą wrażenie, że zwariowali i mają nadzieję, że ta halucynacja wkrótce minie i już nigdy nie wróci. Tu ciekawy przykład. Otóż pewna dziewczyna bardzo chciała doświadczyć głębokiej medytacji i cały czas opowiadała o tym, jak to zależy jej na oświeceniu. Wreszcie udało się spróbować wejść w głęboką medytację, a wówczas jej otoczenie doznało szoku. Dziewczyna zaczęła się drzeć, że to za wcześnie, że jeszcze się nie wyszalała, że wcale jej się nie spieszy do oświecenia. A na drugi dzień zaćpała tak ostro (pierwszy raz w życiu), że ledwo ją odratowano. Muszę przyznać, że to wyjątkowa reakcja na doświadczenie medytacji.
Jest też spora grupa takich, którzy wcześniej bardzo cierpieli i teraz, gdy nagle doznali, że cierpienie może zniknąć, zaczynają wykonywać różne duchowe praktyki z nadzieją, że uciekną w nie od cierpienia, od tego obrzydliwego materialnego ciała i znienawidzonego świata. W ich pojęciu życie dzieli się na sferę materialną i duchową, a oni właśnie wybierają „tę lepszą cząstkę” i usiłują zapomnieć o tej „gorszej”. Tacy ludzie medytacje, modlitwy, czy kontemplację, traktują jak narkotyk, od którego usiłują się uzależnić i który pomaga im zapomnieć o problemach.
Podczas medytacji i kontemplacji jesteśmy wolni od problemów, od kłopotów i od cierpienia. W tym stanie umysłu następuje również uzdrowienie ciała i umysłu. Są więc owe praktyki pewnymi „lekarstwami” duszy. Kiedy jednak zaprzestaje się z nich korzystać, wówczas wraca cały horror tego świata wraz z towarzyszącym mu cierpieniem i niepokojem.
Widząc, że tak jest, wielu ludzi usiłuje jak najczęściej medytować, by zapomnieć o cierpieniu i jego przyczynach. Wydaje się, że wielu z nich żyje w swoistej duchowej ekstazie. Za nic mają oni sobie problemy tego świata, choroby ciała, czy swoje niepowodzenia. Usiłują nauczyć się brać życie takim, jakim ono do nich przychodzi. Twierdzą, że na tym polega pokora i rezygnacja z ego. Nie zauważają, że po zakończeniu medytacji władzę nad ich umysłami obejmuje właśnie owo znienawidzone ego, które podobno ma być powodem wszelkich cierpień. Nie zdają sobie również sprawy z faktu, że ich świat tworzą ich własne wyobrażenia. A przecież kreowany przez ich oczekiwania świat był dotychczas cierpieniem bądź udręką, od której usiłują uciec.
To prawda, że świata nie da się zmienić. Można go najwyżej „przemeblować”, czy inaczej poukładać. On jest i pozostanie takim, jaki był. Można też na niego spojrzeć z innej – boskiej perspektywy.
Czy jedynym ratunkiem pozostaje ucieczka w medytację, kontemplację lub modlitwę? A może lepiej uciec w świat fantazji? Czyż to nie łatwiejsze? Nawet niektóre terapie zalecają przecież leczenie fantazjami. I podobno daje to niezłe rezultaty.
Ciekawe…
Ucieczka z tego świata jeszcze nikomu się nie powiodła. Owszem, zauważano tu i ówdzie chwilową poprawę, ale na dłużej okazywało się, że problemy, o których usiłowano zapomnieć, nadal pozostają nierozwiązanymi i „niestety”, odwracają uwagę adepta od duchowej praktyki, sieją niepokój i wątpliwości w jego już prawie doskonałym umyśle. Inną możliwością jest, że człowiek, który sam siebie uważa za bardzo uduchowionego, ma kłopoty ze zdrowiem, z pracą, z pieniędzmi (nie tylko brakuje mu na mieszkanie czy jedzenie, ale „wiszą” nad nim długi, które wierzyciele usiłują odzyskać sprawiając mu wiele kłopotów) i wreszcie zamęt z związkach z otoczeniem (szczególnie z rodziną). A więc nie ma ucieczki, nie ma szans, żeby się stąd wydostać?
Nawet wyjście „nogami do przodu” nie jest dobrym wyjściem. Owszem, może się ono wydawać dobre tym, którzy nie wierzą w reinkarnację, ale ostatecznie nie jest skuteczne. To szczególny powód do rozpaczy dla tych, którzy usiłowali się wiele razy skutecznie zniszczyć i nigdy nie osiągnęli zaplanowanego rezultatu. A i tacy trafiają się na „duchowej ścieżce”.
Jeśli nie można uciec i nie da się zmienić świata, to czy cokolwiek można zmienić po narodzeniu się na nowo?
Owszem, można zacząć zauważać, że świat materialny rządzi się innymi zasadami niż te, do których przywykliśmy. A więc można nauczyć się żyć z wiedzą o tych zasadach. Można wreszcie zacząć żyć z nowym nastawieniem.
Ale czy to uwolni od cierpienia i od niepowodzeń, od tego wszystkiego, od czego ludzie usiłują uciec w praktyki religijne, w alkohol czy narkotyki?
Owszem. Zmiana punktu widzenia może przynieść zmianę decyzji i postępowania, a to już właściwa droga do uzdrowienia, poprawy jakości życia i związków i do odnoszenia sukcesów. I wreszcie można nauczyć się stosować nowo odkrywane prawa do poprawy jakości życia i odnoszenia sukcesów (w tym i do samouzdrawiania).
Tego nie uczą w kościele. To więc może budzić twój sprzeciw lub nawet wrogość wobec tego, o czym napisałem. No właśnie, twoja reakcja zależy od twojego punktu widzenia. Kiedy on się zmieni, zmieni się i twoja reakcja. Ale niekoniecznie nagle, automatycznie czy 100 procentowo. Patrząc inaczej, ciągle będziesz widział to samo, jeśli nie zmienisz swoich wyobrażeń o sobie, o świecie czy nawet o duchowej praktyce.
Kiedy byłeś dzieckiem, nauczono cię, że starszym należy ustępować, gdyż są oni silniejsi od ciebie. Gdy jesteś dorosły, w obecności niektórych osób czujesz się jak dziecko. A przecież już nim nie jesteś. To tylko twoje przyzwyczajenie z innej sytuacji nie pozwala ci widzieć dokładnie i precyzyjnie tego, na co patrzysz. Tak jest ze wszystkim, o czym miałeś „wyrobioną opinię”. Owa opinia przeszkadza ci widzieć to, na co patrzysz, takim, jakie jest. „Wyrobiona opinia” sprowadza cię na manowce i to ona jest odpowiedzialna za twoje cierpienia, za twoje upadki bądź sukcesy. Nie żadne tam otoczenie, nie twoja rodzina, nie władza, ale właśnie twoje uprzedzenia. Gdybyś był od nich wolny, mógłbyś robić co innego, niż musisz robić, niż robisz. Widziałbyś wówczas to, czego nie dostrzegasz mając „wyrobioną opinię” i kierując się dotychczasowym doświadczeniem. Nie wierzysz?
To masz po co czytać dalej. Może zechcesz co nieco spróbować pomyśleć i pożyć po nowemu? A jeśli nie, to twoje dotychczasowe doświadczenie będzie nadal stanowić podstawę podejmowania twych decyzji w przyszłości, w każdej nowej sytuacji, która przecież z przeszłością nie ma nic wspólnego. Ciągłość swego życia, swych sukcesów bądź porażek ustanawiasz tylko ty sam. I w każdej chwili możesz zdecydować, że chcesz przerwać to, co ci już nie odpowiada. Zastąp to jednak mądrze.