Koleżanka mojej żony jest nauczycielką. Znamy się z nią od dawna. Przypomniało mi się, jak w Indiach dyskutowaliśmy o wyższości jednych bogów nad drugimi. Kiedy ona mówi, a mówi ładnie, to głos płynie jak przez specjalną rurkę znajdującą się w gardle. Brzmi to dziwacznie, jakby miała coś jeszcze w strunach głosowych. Źródło obciążenia wyjaśniło się, kiedy w pustym kinie oglądałem bolywoodzką Super produkcję “Czasem słońce czasem deszcz”. Efekt gdzieś zaginał na DVD, ale na dużym ekranie, w tamtejszym nagłośnieniu brzmiał rewelacyjnie. W pierwszej scenie zbiorowego tańca, kiedy gospodyni z zapalona świecą składa hołdy bogom, to śpiewa. Nie ma chrypki, chorego gardła. Aktorka śpiewa tak samo jak śpiewała jej mamusia, babcia i niezliczone pokolenia indyjskich kobiet, które dawno przeminęły. Maniera wykonawcza jest nauczana i przekazywana następczyniom od tysięcy lat. Zwrócimy uwagę na znajome kobiety, na siebie i sprawdźmy czy nie byliśmy takimi kapłankami. Zobaczmy jak one mówią, bo o czym to już inna śpiewka.
Po obejrzeniu tego pięknego filmu, dostrzegam męczarnię i wysiłek wkładany w tworzenie przez niektórych “naszych” śpiewaków, niezależnie od gatunku wykonywanej muzyki.